– Nie znam odpowiedzi na wiele pytań dotyczących tego przejściowego okresu, a tym bardziej nie mogę wygłaszać wykładu. Po prostu próbuję dojść do ładu z samym sobą. – Podświadomie ułożył domek z kostek cukru, który teraz rozpadał się w jego filiżance. Dlaczego tak bardzo chciał, ba, dążył do rozmawiania z Catherine o tych wszystkich sprawach?
Nagle zapanował zgiełk, narastał na ulicy jak dobiegający z oddali grzmot. Ludzie krzyczeli i zawodzili chórem: „Idą tu!"
Chen zobaczył, jak uliczni handlarze gorączkowo zbierają wystawiony towar, właściciele sklepów pospiesznie zamykają drzwi, a kilka osób biegnie z plastikowymi workami na plecach. Wilga zerwała się zza lady i dotknęła wyłącznika, pogrążając wnętrze w półmroku. Próbowała opuścić aluminiowe drzwi. Za późno. Policjanci w cywilu już wbiegali do środka.
A jednak!
Byli śledzeni. Przez kogoś z kontaktami w komendzie. W przeciwnym razie policja nie zjawiłaby się tak szybko ani nie wpadłaby wprost do sklepu. Przekazano wiadomość, być może przez jasnozielony telefon komórkowy. Informator musiał przypuszczać, że Chen i jego amerykańska towarzyszka są w środku. Gdyby nie wzmożona czujność, zostaliby zatrzymani razem z Wilgą. Catherine miałaby kłopoty jako szeryf federalny. Natomiast Chen poważnie naruszył przepisy o kontaktach z cudzoziemcami. Istnienie ulicznego rynku było polityczną hańbą. Nie powinien przyprowadzać tu Amerykanki, a tym bardziej funkcjonariuszki, z którą razem prowadzi delikatne śledztwo. W najlepszym razie zostałby zawieszony.
Czy nalot – i wcześniejsze „wypadki" – zorganizowały Latające Siekiery? Zastanawiał się, jak gang z Fujianu, który nigdy dotąd nie dawał o sobie znać poza swoją prowincją, mógł okazać się tak zaradny w Szanghaju.
Przyszła mu do głowy inna możliwość. W samym systemie byli ludzie, którzy od dawna zamierzali się pozbyć niewygodnego starszego inspektora. Właśnie dlatego meldunek Wydziału Wewnętrznego o tym, że zapinał naszyjnik inspektor Rohn, znalazł się w jego teczce. Już samo zadanie mogło być pułapką zastawioną po to, by popełnił jakiś błąd w towarzystwie atrakcyjnej amerykańskiej funkcjonariuszki. Ale takie działania groziły też wielką aferą, gdyby okazało się, że starano się go skompromitować kosztem sprawy o międzynarodowym znaczeniu. On też miał sojuszników na najwyższych szczeblach…
Catherine lekko dotknęła jego dłoni.
– Niech pan popatrzy.
Ze sklepu wyprowadzano Wilgę. Zmieniła się nie do poznania. Ręce miała skute na plecach, włosy rozczochrane, twarz podrapaną, wykrzywioną brzydkim grymasem. Bluzka DKNY była pognieciona, jedno ramiączko zwisało. Dziewczyna musiała w czasie szamotaniny zgubić pantofle, bo szła po chodniku na bosaka.
– Wiedział pan, że zjawi się policja? – spytała Catherine.
– Nie, ale kiedy oglądała pani zegarki, zobaczyłem na zewnątrz tajniaka.
– Przyszli po nas?
– Możliwe. Gdyby zatrzymano amerykańską funkcjonariuszkę z mnóstwem nielegalnie sprzedawanych rzeczy, stałoby się to politycznym atutem.
Zdecydował nie dzielić się z nią innymi przypuszczeniami, chociaż widział w jej oczach cień podejrzenia.
– Ale mogliśmy wyjść ze sklepu normalnie – stwierdziła z powątpiewaniem. – Po co te dramatyczne pomysły? Chowanie się w przymierzalni, ucieczka tylnymi drzwiami, bieganie po zaułku w deszczu…
– Chciałem, żeby sądzili, że wciąż jesteśmy za zasłoną.
– Tyle czasu? – Zarumieniła się mimo woli.
Nagle wydało mu się, że widzi w tłumie znajomą postać, niskiego policjanta z walkie-talkie w ręku. Potem jednak zorientował się, że to nie Qian, ale mężczyzna z jasnozieloną komórką, który pojawił się przed Moskiewskim Przedmieściem po telefonie Qiana.
Siedzący przy sąsiednim stoliku mężczyzna w średnim wieku warknął, wskazując palcem na sprzedawczynię.
– Co za znoszony but!
Wilga pewnie weszła w kałużę, bo zostawiała teraz mokre ślady na chodniku.
– O co mu chodzi? – zapytała zdziwiona Catherine. – Przecież ona jest na bosaka.
– W slangu to oznacza „dziwkę". Znoszony but, używany przez wiele osób.
– Była prostytutką?
– Nie wiem. Interesy na tej ulicy są nie zgodne z prawem. No i ludzie wyobrażają sobie różne rzeczy.
– Czekają ją duże kłopoty?
– Dostanie kilka miesięcy albo kilka lat. Zależy od politycznego klimatu. Jeżeli rząd uzna, że istnieje polityczna potrzeba podkreślenia działań podejmowanych przeciwko rozprowadzaniu podróbek, potraktują ją surowo. Niewykluczone, że pani rząd ma podobne intencje, akcentując sprawę Fenga?
– Nie może pan nic dla niej zrobić? – zapytała.
– Nic. – Żal mu było Wilgi. Nalot przeprowadzono po to, żeby ich złapać. Zamiast tego aresztowano dziewczynę. Powinna być ukarana za nielegalny handel, ale nie aż tak.
Wypowiedziano wojnę i padły już pierwsze ofiary. Najpierw Qiao, teraz Wilga. Ale starszy inspektor wciąż poruszał się po omacku. Nie miał pewności, z kim właściwie walczy.
Wilga była już przy końcu ulicy. Pozostawione przez nią mokre ślady stóp znikały.
W XI wieku Su Dongpo zawarł w słowach ten obraz:
Życie jest jak ślad pozostawiony na śniegu przez samotnego żurawia, widać go przez chwilę, a potem znika.
Czasami Chen przypominał sobie wiersze w niezwykle trudnych sytuacjach. Nie wiedział, jakim cudem może być w poetyckim nastroju, kiedy gangsterzy osaczają go coraz bardziej. I w tej samej przypomniał sobie coś innego.
– Chodźmy. – Wstał, wziął Catherine za rękę i poprowadził po schodach na dół.
– Dokąd?
– Muszę szybko wracać do komendy. To pilne. Wpadłem na pewien pomysł. Przepraszam, zadzwonię do pani później.
Rozdział 25
Kilka godzin później Chen bez powodzenia usiłował dodzwonić się do Catherine. Mimo wszystko jednak poszedł do hotelu w nadziei, że ją tam zastanie.
Drzwi otworzyły się, gdy tylko zastukał. Miała na sobie szkarłatną szatę, haftowaną w złote smoki i była na bosaka. Suszyła włosy ręcznikiem.
Odebrało mu mowę.
– Przepraszam, inspektor Rohn.
– Proszę wejść.
– Pani wybaczy, że przychodzę tak późno. Dzwoniłem kilka razy…
– Niech pan przestanie przepraszać. Brałam prysznic. Jest pan tu równie mile widzianym gościem, jak ja w pańskiej komendzie – oznajmiła i gestem zaprosiła, by usiadł na sofie. – Czego się pan napije?
– Wody, jeśli można.
Poszła do małej lodówki.
– Domyślam się, że pojawiło się coś ważnego?
– Tak. – Wyjął z teczki arkusz papieru.
– Co to takiego? – Zerknęła na kilka pierwszych linijek.
– Wiersz z przeszłości Wen. – Wypił łyk wody z butelki. – Przepraszam za te gryzmoły. Ale nie miałem czasu wydrukować.
Usiadła obok niego na sofie.
– Może pan to dla mnie przeczytać.
Gdy pochyliła się, by spojrzeć na wiersz, poczuł zapach mydła, dolatujący od jej skóry wciąż jeszcze wilgotnej po prysznicu. Nabrał powietrza i zaczął czytać po angielsku:
Dotknięcie opuszkami palców
Rozmawiamy w ciasnym warsztacie
szukając drogi i słów,
wśród mnóstwa nagród, złoconych posążków
patrzących na krążące muchy. „Coś
do twojego reportażu: cuda, które są dziełem
chińskich robotników", mówi dyrektor.
„W Europie tylko specjalne szlifierki
mogą to zrobić, lecz to naszych robotników
palce polerują precyzyjne części".
Obok nas kobiety zgarbione nad pracą
ich palce
migocą w świetle jarzeniówki.
Mój aparat bierze na cel jedną w średnim wieku
bladą w czarnej bluzie z samodziału
skąpaną w pocie. Upał obezwładnia.
Robię zbliżenie i wstrząśnięty czuję
się częścią z galwanizowanej stali
dotykaną czubkami palców Liii
delikatnymi, lecz mocnymi
jak zmysłowa szlifierka.