Литмир - Электронная Библиотека

– A teraz wróćmy do sprawy gangu… z Fujianu. – Chen odstawił filiżankę i popatrzył Gu w oczy. – Czy coś się panu przypomina?

– Triada z Fujianu. No, nie wiem. Chociaż… zaraz, zaraz. Wczoraj ktoś do mnie przyszedł. Nie z Fujianu, ale z Hongkongu. Niejaki pan Diao. Pytał, czy zaangażowałem kogoś z Fujianu. Kobietę w wieku około trzydziestu pięciu lat, w trzecim czy czwartym miesiącu ciąży. Co za absurd. Większość zatrudnionych tu dziewcząt nie ma dwudziestu pięciu lat. I więcej atrakcyjnych kobiet stara się u nas o pracę, niż jesteśmy w stanie zatrudnić. A tu jeszcze ciężarna.

– Czy pan Diao opisał kobietę, której szuka?

– Niech pomyślę… Niezbyt urodziwa. Chuda, pomarszczona, z bardzo smutnymi oczami. Podobno wygląda jak chłopka.

– Na pewno ten pan Diao nie jest gangsterem?

– Moim zdaniem nie jest. Od razu powiedziałby, do jakiej organizacji należy i jaką ma rangę. – Po chwili dodał: – Zresztą wtedy w ogóle by do mnie nie przyszedł.

– Pan Diao musiał zdawać sobie sprawę, że w pańskim klubie nie znajdzie takiej kobiety – zauważył Chen. – Po co więc się tu pojawił?

– Nie wiem. Musiał być zdesperowany, kręcił się w kółko jak mucha bez głowy.

– Gdzie się zatrzymał?

– Nie zostawił adresu ani telefonu. Powiedział, że przyjdzie jeszcze raz.

– Jeżeli to zrobi, niech się pan dowie, gdzie go można znaleźć. -Chen zapisał numer swojej komórki na odwrocie wizytówki. – I proszę do mnie zadzwonić. O dowolnej porze.

– Oczywiście, starszy inspektorze Chen. Coś jeszcze?

– Cóż, jest pewna inna sprawa – powiedział Chen. Po tym, jak obiecał pomoc w sprawie parkingu, Gu wydawał się dość chętny do współpracy. Starszy inspektor postanowił jeszcze raz spróbować szczęścia. – Kilka dni temu w Parku na Bundzie znaleziono zwłoki. Zabójstwo wygląda na robotę triad. Zadano dużo ran siekierą. Słyszał pan coś o tym?

– Chyba czytałem w „Gazecie Wieczornej Xinming".

– Ofiara mogła zostać zamordowana w pokoju hotelowym albo w lokalu takim jak pański.

– Nie mówi pan poważnie, starszy inspektorze Chen.

– Nie twierdzę, że stało się to tutaj, dyrektorze naczelny Gu. Nie oskarżam pana. Ale jest pan dobrze poinformowany i obraca się w określonych kręgach. Dynastia jest najlepszym klubem karaoke w Szanghaju. – Chen poklepał Gu po ramieniu. – Niektóre kluby prowadzą działalność przez całą noc, a nie są tak poważnymi firmami jak pańska. Ofiara była w piżamie, niedługo przed śmiercią uprawiała seks. Jak pan widzi, w pełnym zaufaniu przekazuję wszystkie szczegóły.

– Doceniam to, starszy inspektorze Chen. Postaram się dowiedzieć czegoś dla pana.

– Dziękuję, dyrektorze naczelny Gu. Jak powiadają: „Niektórzy ludzie przez całe życie nie są w stanie zrozumieć się nawzajem, nawet kiedy mają już siwe włosy, ale niektórym zdarza się to, gdy zdejmują kapelusze". – Chen wstał. – Cieszę się, że się poznaliśmy. Teraz muszę już iść. Niech hostessa przyniesie rachunek.

– Jeżeli uważa mnie pan za przyjaciela, proszę nie mówić o płaceniu. Straciłbym twarz.

– Och nie, nie może pan zrobić gospodarzowi takiej przykrości, starszy inspektorze Chen – wtrąciła się Catherine.

– Oto dwie karty VIP-ów – oświadczył Gu. – Jedna dla pana, druga dla pańskiej pięknej amerykańskiej przyjaciółki. Musicie państwo przyjść znowu.

– Oczywiście, na pewno jeszcze odwiedzimy Dynastię. – Catherine uśmiechnęła się i wyszła pod ramię z Chenem.

Był to starannie przemyślany komunikat dla Gu – starszy inspektor Chen ma słabe punkty. Nie puściła jego ramienia, dopóki nie zniknęli w tłumie. W milczeniu wrócili do samochodu.

Triada rozpaczliwie szukała Wen, nie tylko w Fujianie, wszędzie. „Kręci się w kółko jak mucha bez głowy…", tak samo zresztą jak oni. Ale jeżeli do dwudziestego czwartego kwietnia nie odnajdą Wen, Latające Siekiery odniosą sukces.

Rozdział 15

Dopiero kiedy zobaczyli hotel, Chen przypomniał sobie:

– Och, obiecana kolacja. Zupełnie o tym zapomniałem, pani inspektor Rohn.

– Dopiero piąta. Jeszcze nie jestem głodna.

– A co powie pani na Dedę? To niedaleko hotelu. Tam spokojnie porozmawiamy.

Deda – piętrowa restauracja – znajdowała się na rogu ulic Nanjing i Syczuan. Utrzymany w europejskim stylu fronton bardzo kontrastował z sąsiadującym Centralnym Rynkiem.

– W czasie rewolucji kulturalnej nazywała się Restauracją Robotników, Chłopów i Żołnierzy – wyjaśnił Chen. – Teraz przywrócono dawną nazwę Deda, co znaczy „Wielki Niemiec".

Na parterze było sporo młodych ludzi. Przy filiżankach kawy palili, rozmawiali, marzyli lub wspominali. Chen zaprowadził Catherine na piętro, gdzie podawano jedzenie. Wybrali stolik przy oknie z widokiem na ulicę Nanjing. Zamówiła kieliszek białego wina, a Chen kawę i kawałek ciasta cytrynowego. Po jego namowach wzięła również specjał Dedy, ciastko z kremem kasztanowym.

– Ma pan sposób na wszystko, starszy inspektorze Chen. W Dynastii był pan jak ryba pływająca w wodach triad.

– Trzeba czasu, żeby rozgryźć taki twardy orzech jak Gu. A czasu właśnie bardzo nam brakuje. Dlatego spróbowałem użyć innej metody.

– Pański występ robił wrażenie. Zaprzyjaźniał się pan i wymieniał przysługi.

– Zdradzę pani pewną tajemnicę. Jednym z moich ulubionych gatunków są powieści kung-fu.

– To tak jak westerny w amerykańskiej literaturze. Ludzie wiedzą, że to fikcja, ale mimo wszystko je lubią.

– Można powiedzieć, że dzisiejszy świat triad jest kiepską imitacją uszlachetnionej rzeczywistości przedstawionej w powieściach kung-fu. Oczywiście, istnieją różnice, ale oba światy opierają się na wartościach. Takich jak yiqi. Kodeks honorowy braterstwa i lojalności z podkreśleniem obowiązku odwzajemnienia przysług.

– Czy yiqi odgrywa tak ważną rolę w Chinach, ponieważ system prawny jest pełen wad?

– Można tak powiedzieć – odparł. Trafna obserwacja Catherine zrobiła na nim wrażenie. – Ale yiqi niekoniecznie jest czymś negatywnym. Mój ojciec był konfucjańskim naukowcem. Wciąż pamiętam stare porzekadło, którego mnie nauczył: „Jeżeli ktoś ci pomógł, dając kroplę wody, powinieneś się odwdzięczyć, odkopując dla niego źródło".

– Dobrze się pan przygotował – zauważyła, upijając mały łyk wina.

– Yiqi nie bierze się znikąd. Gu jest sprytnym biznesmenem. Jeżeli dostrzeże przyszłe korzyści, pewnie będzie bardziej chętny do współpracy. Cóż mu szkodzi porozmawiać na osobności ze starszym inspektorem. A ja potrzebuję tylko tyle.

– Och, sądzę, że Gu wie więcej – stwierdziła. – Pan Diao, gość z Hongkongu, może nie zostawił numeru telefonu, ale Gu na pewno by go odnalazł, gdyby się postarał. W gruncie rzeczy wszystko zależy od tego, jak bardzo zależy mu na parkingu.

– Ma pani rację. Porozmawiam ze swoją dawną sekretarką z Wydziału Ruchu.

– Gość mógł być z Latających Siekier. Z filii w Hongkongu.

– O ile wiem, ten gang działa tylko w Fujianie. I trudno byłoby panu Diao ukryć prowincjonalną wymowę. Poza tym, dlaczego miałby nie ujawniać Gu swojej tożsamości.

– Nie rozumiem, inspektorze Chen.

– Istnieje zasada gangów: „Zgłosić górskie drzwi". Aby prowadzić z kimś interesy, należy określić swoją przynależność do organizacji i rangę.

– Aha. – Pokiwała głową. – Ale skoro ten człowiek nie jest członkiem Latających Siekier, to kogo reprezentuje?

– Nie wiem.

– Wspomniał pan dyrektorowi Gu o drugiej sprawie, o zwłokach w Parku na Bundzie z wieloma ranami zadanymi siekierą. Istnieje jakiś związek między tym zabójstwem a zniknięciem Wen?

– Prawdopodobnie to zbieg okoliczności. Wiele gangów posługuje się siekierami.

– Triady w ogóle nie używają broni palnej?

– Niektóre tak, ale w walkach gangów idą w ruch noże i siekiery. W Chinach broń palna jest pod bardzo ścisłą kontrolą.

– Tak, wasz rząd odmówił mi pozwolenia na posiadanie pistoletu.

30
{"b":"115533","o":1}