Литмир - Электронная Библиотека

Wędrując bez celu po parku, w nadziei, że przyjdą mu do głowy jakieś pomysły, zobaczył zagłębioną w lekturze dziewczynę na drewnianej ławce. Miała nie więcej niż dziewiętnaście lat i siedziała spokojnie z książką w jednej ręce i piórem w drugiej. Na ławce leżała też rozłożona gazeta. Dotknęła wargami lśniącej skuwki pióra, kokarda na jej kucyku zatrzepotała jak motyl w podmuchu wiatru. Scena przypomniała mu chwile, jakie wiele lat temu spędzał w Parku na Bundzie.

Ciekawe, co czyta? Tomik poezji? Zrobił krok w kierunku ławki, zanim uświadomił sobie, jak bardzo był naiwny. Zobaczył tytuł książki: Strategia rynku. Przez wiele lat giełdy nie funkcjonowały, ale teraz „giełdowe szaleństwo" ogarniało kraj, docierając nawet do tego zakątka starożytnego ogrodu.

Wspiął się na małe wzgórze i przez kilka minut stał na szczycie. Wydawało mu się, że niedaleko słyszy szmer kaskady. Dostrzegł w oddali słabe, migoczące światełko. Tej kwietniowej nocy gwiazdy wydawały się wysoko, świeciły jasno i szeptały do niego poprzez wspomnienia…

Takie gwiazdy, lecz nie tak jasne, dawno temu, zgubione,

Dla kogo stoję dzisiaj, na wietrze i mrozie.

Ale dzisiejsza noc nie była tak zła jak w wersach Huang Chong-zhe, nie tak zimna. Zaczął pogwizdywać, starając się otrząsnąć z chandry. Bez skutku. Nie zamierzał być poetą. Ani nie został stworzony na zamorskiego Chińczyka, który przyjeżdża z amerykańską dziewczyną, aby „omieść groby", jak wyobrażały sobie tamte stare kobiety. Nie czuł się też turystą, spacerującym bez pośpiechu po Suzhou.

Był funkcjonariuszem policji incognito, prowadzącym śledztwo i niezdolnym podjąć decyzji przed jutrzejszą rozmową.

Rozdział 28

Następnego dnia wczesnym rankiem przybyli do domu Liu na przedmieściach Suzhou.

Inspektor Rohn była zdumiona wspaniałym widokiem posiadłości utrzymanej w zachodnim stylu. Liu mieszkał w pięknej willi za solidnymi murami, bardzo kontrastującej z ogólnym wyglądem miasta. Weszli do środka przez żelazną bramę. Trawnik wyglądał jak wypielęgnowane pole golfowe.

Obok podjazdu stała marmurowa rzeźba – dziewczyna z opuszczoną głową siedzi po kąpieli zatopiona w myślach, a jej długie włosy spadają wodospadem na piersi.

Starszy inspektor Chen nacisnął dzwonek. Do drzwi podeszła kobieta w średnim wieku.

Catherine oceniła ją na mniej więcej czterdzieści lat. Cieniutkie zmarszczki w kącikach oczu, delikatne rysy. Miała na sobie fioletową jedwabną bluzę i tego samego koloru spodnie, a na to założony biały haftowany fartuszek. Włosy zaczesała w staroświecki kok. Mimo to wciąż wyglądała atrakcyjnie.

Catherine nie zdołała zgadnąć, jaki jest status tej kobiety w domu Liu. Nie była pokojówką ani panią domu. Żona gospodarza przebywała w Szanghaju.

Ta niejednoznaczność była również widoczna w sposobie, w jaki traktowała gości.

– Proszę usiąść. Dyrektor naczelny Liu przyjedzie za pół godziny. Właśnie telefonował do mnie z samochodu. To wy dzwoniliście do niego wczoraj?

– Tak. Jestem Chen Cao. A to Catherine, moja amerykańska przyjaciółka.

– Chcieliby państwo czegoś się napić? Herbaty, kawy?

– Bardzo prosimy o herbatę. To moja wizytówka. Liu i ja jesteśmy członkami Związku Pisarzy Chińskich.

Jakiego asa trzyma w rękawie Chen, zastanawiała się Catherine.

U tajemniczego starszego inspektora wszystko było możliwe. Postanowiła pozwolić mu mówić, sama zaś przyjęła rolę amerykańskiej przyjaciółki.

– Macie wyraźną szanghajską wymowę – zauważył Chen.

– Urodziłam się w Szanghaju. Do Suzhou przyjechałam niedawno.

– Jesteście towarzyszką Wen Liping, prawda? – Chen wstał i wyciągnął dłoń. – Miło mi was poznać.

Kobieta cofnęła się z lękiem.

Catherine oniemiała z wrażenia.

To nie była Wen z fotografii – zniszczona kobieta o martwej twarzy, ale przystojna, pogodna, z czujnym spojrzeniem.

– Skąd znacie moje nazwisko? Kim jesteście?

– Starszy inspektor Cao z policji w Szanghaju – przedstawił się Chen. – A to Catherine Rohn, inspektor z Biura Szeryfa Federalnego Stanów Zjednoczonych.

– Przyjechaliście tu, żeby mnie znaleźć?

– Tak, szukaliśmy was wszędzie.

– Mam panią eskortować do Stanów Zjednoczonych – wyjaśniła Catherine.

– Nie, bardzo mi przykro. Nie pojadę – zawołała Wen zdenerwowanym, ale i zdecydowanym tonem.

– Nie obawiajcie się, Wen. Nic się wam nie stanie. Amerykańska policja obejmie was programem ochrony świadków – zapewnił Chen. – Wężowe głowy trafią do więzienia. Gangsterzy was nie znajdą. Macie zagwarantowane bezpieczeństwo.

– Tak, zadbamy o wszystko – dodała Catherine.

– Nic nie wiem o takim programie – odpowiedziała Wen przerażonym głosem, odruchowo przykrywając dłońmi brzuch.

– Kiedy przyjedzie pani do Stanów Zjednoczonych, nasz rząd udzieli pani wsparcia: zapewni pieniądze na życie, ubezpieczenie zdrowotne, mieszkanie, samochód, umeblowanie…

– Jak to? – przerwała jej Wen.

– Wszystko dostaniecie w zamian za współpracę pani męża, za jego zeznania w sądzie przeciwko Jii. To obietnica naszego rządu.

– Nie. Cokolwiek obiecacie, nie jadę.

– Od wielu miesięcy staraliście się o paszport – wtrącił się Chen. – Teraz zarówno chiński, jak i amerykański rząd są zaniepokojone waszą sytuacją. Zadbaliśmy o wasz paszport, a także o wizę. Dlaczego zmieniliście zdanie?

– Czemu to takie ważne?

– Pani mąż uzależnił swoją współpracę od pani przyjazdu do Stanów. Jak pani widzi, niepokoi się o panią.

– O mnie? Nie, o swojego syna w moim brzuchu.

– Jeżeli pani odmówi – tłumaczyła Catherine – wie pani, co się stanie z jej mężem?

– To on pracuje dla waszego rządu, nie ja.

– A więc teraz jest pani z innym mężczyzną, bogatym dorobkiewiczem, prawda? – ciągnęła Catherine. – I dlatego skazuje pani swojego męża na wieloletnie więzienie!

– Proszę tak nie mówić, inspektor Rohn – wtrącił się szybko Chen. – Sprawy są o wiele bardziej złożone. Liu…

– Nie. – Wen siedziała nieruchomo, z opuszczoną głową, jak roślina ścięta mrozem. – Możecie myśleć, co chcecie, o nieszczęsnej kobiecie takiej jak ja. Ale nie mówcie niczego złego o Liu.

– Oczywiście, to dobry człowiek – odparł Chen. – Inspektor Rohn po prostu obawia się o wasze bezpieczeństwo.

– Nie pojadę, starszy inspektorze – oznajmiła zdecydowanym tonem Wen. – Nic więcej nie mam do dodania.

Przez kilka minut trwała niezręczna cisza. Chociaż Chen starał się wznowić rozmowę, Wen wciąż siedziała ze zwieszoną głową. Tylko raz spojrzała oczami pełnymi łez na zegar na ścianie.

Ciszę przerwały pospieszne kroki za drzwiami, zgrzyt klucza przekręcanego w zamku i łkanie Wen.

Wszedł mężczyzna około czterdziestki. Ciemnowłosy, smukły, z surowym wyrazem twarzy, pełen godności. Miał na sobie drogi garnitur. Do tego wizerunku nie pasowała tylko jedna rzecz – wielki, ponadpółmetrowy żywy karp, którego trzymał w ręku. Ryba miała pysk przebity kawałkiem drutu, a jej wciąż trzepoczący ogon niemal dotykał dywanu.

– Co się tu dzieje? – zapytał.

Wen wstała, wzięła od niego karpia i zaniosła do kuchennego zlewu, potem wróciła.

– Chcą, żebym pojechała do Stanów Zjednoczonych. Amerykańska policjantka nalega, żebym z nią poszła.

– Pan Liu Qing? – Catherine podała mu swoją wizytówkę. – Jestem Catherine Rohn, inspektor z Biura Szeryfa Federalnego Stanów Zjednoczonych. A to starszy inspektor Chen Cao z Komendy Policji w Szanghaju.

– Dlaczego powinna z panią pojechać? – zażądał wyjaśnień Liu.

– Feng jest w Stanach – oświadczył Chen. – Inspektor Rohn przyjechała tu na jego prośbę. Wen zostanie objęta programem ochrony świadków. Będzie bezpieczna. Powinien ją pan przekonać, żeby pojechała z inspektor Rohn.

– Program ochrony świadków?

– Tak. Może Wen nie wie, na czym polega program – dodał Chen. – Zapewni on ochronę jej rodzinie.

54
{"b":"115533","o":1}