– Ale najwyraźniej uważają, że Wen tu się ukrywa. Inaczej nie porywaliby Qiao w Qingpu.
– Jeżeli pojawią się nowe tropy, może się nimi zająć Qian. Nie musicie zbaczać ze swojej drogi. Dopóki Amerykanka wie, że nasi ludzie się starają, to zupełnie wystarczy… – pod względem politycznym.
– Myślałem trochę o tych względach politycznych, towarzyszu sekretarzu Li. Przede wszystkim stosunki chińsko-amerykańskie są napięte od lata 1989 roku. Jeżeli uda nam się przekazać Wen szeryfom federalnym, będzie to wymowny gest.
Taka argumentacja mogła przekonać sekretarza partii. Chen postanowił jednak nie wspominać o telefonie ministra Huanga.
– Z pewnością – zgodził się Li, wypijając ostatni łyk zupy sojowej. – Nadal chcecie prowadzić śledztwo z udziałem inspektor Rohn?
– Kiedy namówiliście mnie, abym wziął tę sprawę, zacytowaliście Yue Fei – powiedział Chen, gasząc papierosa. – Najbardziej lubię ostatnie dwa wersy: „Gdy porządkuję góry i rzeki/Kłaniam się Niebiosom".
– Rozumiem was, ale nie wszyscy są tego samego zdania. – Li bębnił przez chwilę palcami w stół, a potem dodał: – Niektórzy ludzie mówią, że daliście prezent inspektor Rohn i nałożyliście go jej na szyję przed hotelem.
– Przecież to absurd – zaprotestował Chen, starając się pojąć znaczenie tej informacji. Niektórzy ludzie. Wydział Wewnętrzny, policja w policji. Drobna ozdóbka była nieistotna, ale w raporcie Wydziału Wewnętrznego mogła oznaczać wszystko:
„Starszy inspektor Chen utracił partyjnego ducha, flirtując z amerykańską tajną agentką".
– Wydział Wewnętrzny? Dlaczego?
– Nie zaprzątajcie sobie głowy tym, kto złożył raport, starszy inspektorze Chen. Jeżeli nie zrobiliście nic złego, nie musicie obawiać się diabła stukającego do waszych drzwi w środku nocy.
– To było po Operze Pekińskiej. Zgodnie z waszą sugestią, odprowadziłem inspektor Rohn do hotelu. Handlarz na Bundzie usiłował sprzedać jej świecidełko. Jak piszą gazety, niektórzy przekupnie starają się oskubać zagranicznych turystów. Targowałem dla niej ten naszyjnik. A potem sama poprosiła, żebym założył jej talizman na szyję.
Nie wspomniał, że za niego zapłacił. Ponieważ nie zamierzał ubiegać się o zwrot kosztów z komendy, nie miało to wpływu na rozliczenie wydatków.
– Tak, Amerykanie bywają tacy… odmienni.
– Uważam, że jako przedstawiciel chińskiej policji powinienem okazywać gościnność. Nie rozumiem, kto, u diabła… – Chciał powiedzieć o wiele więcej, ale zobaczył przelotny grymas na twarzy Li. Nie była to najlepsza pora, żeby się wyładowywać, skoro wmieszał się Wydział Wewnętrzny.
Zresztą nie po raz pierwszy.
Zaangażowanie się Wydziału Wewnętrznego mogło być zrozumiałe w przypadku sprawy narodowej bohaterki pracy, gdzie ważył się nieskazitelny wizerunek partii. Ale w tym śledztwie starszy inspektor Chen nie robił nic, co zagrażałoby interesom partii.
Chyba że ktoś chciał zamknąć dochodzenie. Nie w interesie partii, ale triad.
– Nie przejmujcie się tym za bardzo – oznajmił Li. – Powiedziałem informatorowi bez ogródek: To bardzo specjalna sprawa. Jakiekolwiek towarzysz starszy inspektor podejmuje działania, robi to w interesie państwa.
– Jestem bardzo wdzięczny, towarzyszu sekretarzu Li.
– Skończmy już ten temat. Nie jesteście zwykłym funkcjonariuszem. Macie przed sobą bardzo długą drogę. – Li wstał. – To dla was niełatwa praca. Mnóstwo stresu. Doskonale to rozumiem. Rozmawiałem z komisarzem Zhao. W następnym miesiącu zorganizujemy wam urlop. Weźmiecie tydzień wolnego i pojedziecie do Pekinu; zobaczycie Wielki Mur, Zakazane Miasto i Letni Pałac. Komenda pokryje wydatki.
– To byłoby wspaniałe. A teraz muszę wrócić do pracy. A przy okazji, skąd dowiedzieliście się o porwaniu w Qingpu, towarzyszu sekretarzu?
– Wasz człowiek, Qian Jun, przekazał mi telefonicznie tę informację późno w nocy.
– Rozumiem.
Li odprowadził Chena do drzwi. W progu oparł dłoń na framudze i powiedział:
– Tydzień temu przez pomyłkę zadzwoniłem pod wasz stary numer telefonu. W rezultacie odbyłem długą rozmowę z waszą matką. My, starzy ludzie, mamy wspólne troski.
– Coś podobnego! W ogóle mi o tym nie wspominała! – Chen podziwiał sposób, w jaki Li potrafił niekiedy nadać ludzkie cechy partyjnej polityce.
– Uważa, że najwyższa pora, abyście się ustatkowali. Założyli rodzinę… zresztą sami wiecie. To wy musicie podjąć decyzję, ale uważam, że wasza matka ma rację.
– Dziękuję, towarzyszu sekretarzu. – Chen zrozumiał, do czego zmierza Li. Proponowane wakacje w Pekinie stanowiły część planu. Z Ling w tle. Uwagi sekretarza mogły wypływać z najlepszych intencji, ale wybrany przez niego moment był znaczący.
Dlaczego poruszył tę sprawę właśnie dzisiaj?
Po wyjściu z gabinetu, Chen wyjął papierosa, ale ostatecznie schował go z powrotem do kieszeni. W rogu korytarza stał automat z chłodzoną wodą. Starszy inspektor wypił parę łyków, potem zgniótł papierowy kubek i wrzucił do kosza.
Rozdział 20
Natychmiast po powrocie do swojego pokoju Chen zatelefonował do Qiana Juna.
– Och, dzwoniłem do was kilkakrotnie ubiegłej nocy starszy inspektorze Chen, ale nie udało mi się was złapać. Bardzo przepraszam, zgubiłem numer waszej komórki. Dlatego skontaktowałem się z sekretarzem Li.
– Zgubiliście numer mojej komórki? – Chen nie wierzył w wyjaśnienia Qiana. Mógł zostawić wiadomość na automatycznej sekretarce. Zrozumiałe, że młody i ambitny gliniarz próbował przypodobać się najważniejszemu szefowi partyjnemu; ale żeby pomijać bezpośredniego przełożonego? Chen zaczął się zastanawiać, dlaczego Li tak się upierał, by przydzielić do współpracy Qiana.
– Wiecie już, co zdarzyło się tej kobiecie z Guangxi, starszy inspektorze?
– Tak, sekretarz Li mi powiedział. Jak się o tym dowiedzieliście?
– Po rozmowie z wami skontaktowałem się z policją w Qingpu. Zadzwonili do mnie wieczorem.
– Są jakieś nowe informacje?
– Nie. Funkcjonariusze z Qingpu wciąż usiłują znaleźć łazik, którym przyjechali porywacze. Miał wojskowe tablice rejestracyjne.
– Przekażcie im, żeby skontaktowali się ze mną, kiedy będą mieli jakieś poszlaki. Są odpowiedzialni za to, co się stało na ich terenie – polecił Chen. – Coś nowego w sprawie zwłok w Parku na Bundzie?
– Nie. Tylko oficjalny protokół sekcji zwłok. Nic odkrywczego. Żadnych informacji z hoteli ani z komitetów sąsiedzkich. Rozmawiałem z dyrektorami hoteli. Ponad dwudziestoma. Zero informacji.
– Wątpię, żeby mieli odwagę mówić. Gdyby to zrobili, gangsterzy nigdy nie daliby im spokoju.
– To prawda. Kilka miesięcy temu właściciel kawiarni doniósł policji o handlarzu narkotyków, w następnym tygodniu lokal został całkowicie zdewastowany.
– Czym teraz zamierzacie się zająć?
– Podzwonię jeszcze do hoteli i komitetów sąsiedzkich. A pan ma dla mnie jakieś zadania, starszy inspektorze Chen?
– Owszem – oznajmił cierpko Chen. – Jedźcie do szpitala. Powiedzcie lekarzom, żeby zrobili dla Qiao wszystko, co mogą. Jeżeli potrzebne są pieniądze, weźcie z naszego budżetu specjalnego.
– Tak jest, szefie, ale budżet specjalny…
– Nie chcę słyszeć żadnego „ale". Tyle przynajmniej możemy zrobić – warknął Chen i rzucił słuchawkę.
Był zbyt przygnębiony, by sprawiedliwie potraktować młodego gliniarza. Poczuwał się do ogromnej odpowiedzialności za to, co zdarzyło się Qiao. Tyle przeszła, żeby mieć dziecko, ale w końcu je straciła. Co gorsza, nigdy więcej nie zajdzie w ciążę. Straszliwy cios dla tej biednej kobiety.
Chen złamał ołówek na pół jak żołnierz, który łamie strzałę podczas ślubowania. Musi znaleźć Wen, i to szybko. W ten sposób weźmie udział w walce z przemytem ludzi. Z Jią Xinzhim. I z całym złem triad.
Rozpamiętywał pecha Qiao, która nie mogła znaleźć pracy w Quingpu. „Szczęście rodzi nieszczęście, a nieszczęście szczęście", powiedział przed tysiącami lat Lao-tse. Do Szanghaju napłynęło tak wielu ludzi z prowincji, że nie byli w stanie znaleźć pracy nawet za pośrednictwem nowej instytucji gospodarki rynkowej – Szanghajskiej Metropolitalnej Agencji Zatrudnienia. Qiao się udało, ale ten sukces doprowadził do katastrofy.