Литмир - Электронная Библиотека

Niepokoiło go coś jeszcze, ale nie był pewien co. Rozdeptał obcasem niedopałek i wrócił do sklepu. Catherine odpięła zasłonę i wyszła z szatą w plastikowej torbie.

– Kupiłam to cudo.

– Amerykańska dama mówi tak dobrze po chińsku, że podałam jej cenę dla stałych klientów – oświadczyła właścicielka z uprzejmym uśmiechem.

Znowu zajęli się zakupami. Targowali się, porównywali, tu i ówdzie coś kupowali. Gdy przeciskali się przez rynek, zaczęło padać. Wbiegli do sklepu przypominającego garaż, gdzie na wysokim krześle siedziała za ladą młoda sprzedawczyni. Miała niewiele ponad dwadzieścia lat; wyglądała ładnie i schludnie w czarnej bluzeczce DKNY odsłaniającej pępek i szortach z logo Tommy Hilfiger na biodrze. Kołysała stopą w pantoflu Prady i paliła brązowego papierosa More. Wyglądała jak ikona współczesnej mody.

– Witaj w naszym sklepie, Wielki Bracie – powiedziała, wstając.

Dziwne powitanie, pomyślał. Młoda sprzedawczyni skupiała całą uwagę na Chenie.

– Pada. Rozejrzymy się trochę – odparł.

– Nie spiesz się, Wielki Bracie. Twoja dziewczyna zasługuje na najlepsze.

– O, tak.

– Dziękuję – dodała po chińsku Catherine.

– Nazywam się Huang Ying – przedstawiła się sprzedawczyni. – Po chińsku to znaczy „Wilga".

– Cóż za urocze imię!

– Nasze towary nie są podróbkami niskiej jakości. Sprzedają nam je sami producenci, choć nieoficjalnymi kanałami.

– To znaczy? – spytała Catherine, sięgając po czarną torebkę z metką ekskluzywnego włoskiego projektanta.

– Większość z nich ma joint venture w Hongkongu albo na Tajwanie. Weźmy na przykład tę torebkę. Centrala zamówiła dwa tysiące sztuk. Tajwańska fabryka wyprodukowała trzy tysiące. Nie trzeba dodawać, że jakość jest ta sama. W rezultacie dostajemy tysiąc sztuk prosto z fabryki. Za niecałe dwadzieścia dolarów.

– To oryginał – stwierdziła Catherine, dokładnie oglądając torebkę.

Chen nie dostrzegł w tej torebce niczego szczególnego – poza ceną. Wydawała mu się strasznie wysoka. Oddał sprzedawczyni torebkę. W kącie stał metalowy wieszak z kolorowymi, modnymi ubraniami. Ceny były oszałamiające.

Zasłona przebieralni, szkarłatny aksamit, częściowo zakrywała wyściełany taboret przy tylnych drzwiach. Sklep był lepszej jakości, przynajmniej pod tym względem. W czasie przebierania klient miał większy komfort.

– Proszę spojrzeć na ten zegarek. – Wilga wysunęła oszkloną gablotę. – Firma nie jest zbyt dobrze znana ze swoich zegarków. Dlaczego? Ponieważ są produkowane na Tajwanie i sprzedawane tutaj.

– Rząd nie próbuje zamknąć tego bazaru? – zapytała Catherine Chena.

– Patrole rynkowe przychodzą tu od czasu do czasu, ale można się z nimi dogadać – wyjaśniła gładko Wilga. – Powiedzmy zabierają dziesięć podkoszulków i mówią: „Konfiskujemy pięć podkoszulków, dobrze?" A ja odpowiadam: „Tak jest, pięć". I zamiast mnie zamknąć, oddaje pięć, sobie bierze pięć i mam spokój.

– Nic więcej się z tym nie robi? – Starszy inspektor Chen czuł się zakłopotany.

– Czasami przychodzą gliniarze. W ubiegłym miesiącu zrobili nalot na Łysego Zhanga na końcu ulicy i skazali go na dwa lata. To może być niebezpieczne.

– Więc dlaczego zajmujesz się nielegalnym handlem?

– A jaki mam wybór? – odparła z goryczą Wilga. – Rodzice całe życie pracowali w Szanghajskich Zakładach Tekstylnych numer 6. Zwolniono ich w ubiegłym roku. Nie dostali żadnych świadczeń. Muszę utrzymywać rodzinę.

– Ale pewnie dobrze zarabiasz – zauważył Chen.

– To nie mój sklep, ale nie narzekam.

– Mimo wszystko nie jest to praca… – Nie skończył zdania. Nie miał prawa traktować jej protekcjonalnie albo okazywać współczucia. Może zarabiała więcej niż on na stanowisku starszego inspektora. Na początku lat dziewięćdziesiątych nic nie liczyło się tak bardzo jak zbijanie pieniędzy. Mimo wszystko to nie była przyzwoita praca dla młodej dziewczyny…

Catherine porównywała zegarki, przykładając je po kolei do ręki. Podjęcie decyzji mogło jej zająć sporo czasu. Zastanawiał się ile. Deszcz tłukł o częściowo opuszczone aluminiowe drzwi.

Kiedy Chen podniósł wzrok, dostrzegł mężczyznę po drugiej stronie ulicy.

Jasnozielony telefon komórkowy.

Ten sam człowiek robił im zdjęcia przed Moskiewskim Przedmieściem i piętnaście minut wcześniej obserwował sklep z orientalną odzieżą.

Chen odwrócił się i zapytał Wilgę:

– Możesz zaciągnąć zasłonę przymierzalni? Podoba mi się ta czarna haleczka Christiana Diora. – Wziął ją z wieszaka i położył na dłoni Catherine. – Włożysz?

– Co takiego? – Popatrzyła na Chena, czując jak ściska jej dłoń.

– Płacę z góry, Wilgo. – Podał sprzedawczyni kilka banknotów. – Chcę się tylko przekonać, jak moja przyjaciółka w niej wygląda. To może trochę potrwać.

– Oczywiście, proszę do woli korzystać z przymierzalni.

Dziewczyna wzięła pieniądze, uśmiechnęła się wymownie i odsunęła przed nimi zasłonę. – Kiedy państwo skończycie, proszę mi dać znać.

Do sklepu wszedł następny klient. Wilga ruszyła w jego stronę. – Nie musisz się spieszyć, Wielki Bracie – rzuciła przez ramię.

Za zasłoną właściwie nie było miejsca na dwie osoby. Catherine z halką w ręku spojrzała pytająco na Chena.

– Wychodzimy tędy – szepnął po angielsku i otworzył drzwi prowadzące do wąskiego zaułka. Wciąż padał deszcz, dudniły grzmoty i błyskawice przecinały odległy horyzont.

Chen poprowadził Catherine do ulicy Huating. Kiedy w nią skręcili, zobaczył migoczący neon Huating Cafe na pierwszym piętrze różowawego budynku na rogu Huating i Huaihai. Na parterze był kolejny sklep odzieżowy. Szare schody z kutego żelaza na tyłach prowadziły do kawiarni.

– Wypijmy tu filiżankę kawy – oznajmił.

Weszli po śliskich stopniach do podłużnej sali, umeblowanej w europejskim stylu. Usiedli przy stoliku koło okna.

– Co się dzieje, starszy inspektorze Chen?

– Poczekajmy tutaj. Może się mylę… – Zamilkł, ponieważ podeszła kelnerka z gorącymi ręcznikami. – Muszę napić się kawy.

– Ja też.

Kiedy kelnerka zrealizowała zamówienie, Catherine odezwała się:

– Pozwoli pan, że zadam najpierw pytanie. Powszechnie wiadomo, co się dzieje. Dlaczego zarząd miasta nie reaguje?

– Tam, gdzie jest popyt, jest i podaż, nawet jeżeli chodzi o podróbki. Bez względu na działania władz ludzie nadal będą tu prowadzić interesy. Według Karola Marksa wiele osób za trzystuprocentowy zysk jest gotowe sprzedać własną duszę.

– Nie mam prawa dziś krytykować, skoro sama zrobiłam tu zakupy. – Jej srebrna łyżeczka tworzyła maleńkie fale w filiżance. – Ale mimo wszystko coś powinno się z tym zrobić.

– Tak, ale nie tylko z nielegalnym handlem, ale także z ideami, które się za nim kryją, z nadmiernym wysławianiem rzeczy materialnych. Kiedy Deng Xiaoping powiedział „bogacenie się jest wspaniałe", kapitalistyczny konsumpcjonizm wyrwał się spod kontroli.

– Uważa pan, że to, co ludzie tu robią, rzeczywiście jest kapitalizmem, a nie komunizmem?

– Musi pani sama odpowiedzieć sobie na to pytanie – odparł wymijająco. – Deng przychylnie patrzy na kapitalistyczne innowacje. Powiedział też: „Nieważne, czy kot jest czarny, czy biały, ważne, żeby łapał myszy".

– Zgrabnie ujęte.

– Niewielu Chińczyków trzyma koty dla przyjemności. Dla nas istnieją tylko po to, żeby łapać myszy.

Deszcz ustał. Wyglądając przez okno, Chen mógł zajrzeć do sklepu Wilgi. Aksamitna zasłona wciąż była zaciągnięta. Czy sprzedawczyni wie, że wyszli? To, że z góry zapłacił podaną cenę, musiało wydać się dość podejrzane. Zorientował się, że Catherine zerka w tym samym kierunku.

– Piętnaście lat temu nikt tu nie słyszał o zachodnich markach. Chińczycy byli szczęśliwi, nosząc uniformy Mao, granatowe albo czarne. Teraz jest zupełnie inaczej. Ludzie chcą dogonić światową modę. Z historycznego punktu widzenia można powiedzieć, że to postęp.

– Potrafi pan wygłaszać wykłady na różne tematy, towarzyszu starszy inspektorze Chen.

46
{"b":"115533","o":1}