Литмир - Электронная Библиотека

– Oczywiście, powinien pan pojechać na grób ojca. Proszę się o mnie nie martwić. – Po chwili milczenia dodała: – A dlaczego pana ojciec jest pochowany w Suzhou?

– W Szanghaju brakuje miejsca. Dlatego cmentarze założono w Suzhou. Niektórzy starzy ludzie wierzą w feng shui i chcą, aby z miejsca pochówku był widok na góry i rzeki. Ojciec sam sobie wybrał ten cmentarz. Odwiedziłem jego mogiłę tylko dwa, trzy razy.

– Pójdziemy po południu do świątyni, ale nie chcę spacerować rano sama. Takie piękne miasto – powiedziała z figlarnym błyskiem w oku.

Komuż będę mówić o tym wciąż zachwycającym krajobrazie?

– O, nadal pamięta pani wersy Liu Yonga? – Chen zrezygnował z wyjaśnienia, że poeta z dynastii Song ułożył ten wiersz dla swojej kochanki.

– Mogę pojechać z panem?

– Na cmentarz?

– Tak.

– Nie, nie wolno mi o to prosić. To zbyt wielki zaszczyt dla nas…

– Czy postąpiłabym wbrew chińskim zwyczajom?

– No… niekoniecznie – odparł Chen. Postanowił nie mówić, że na grób rodziców chodzi się tylko z żoną albo narzeczoną.

– W takim razie jedźmy. Za chwilę będę gotowa. – Chciała się umyć i przebrać.

Czekając na Catherine, zadzwonił do Yu, ale odezwała się tylko poczta głosowa. Zostawił wiadomość.

Wyszła ubrana w białą koszulę, jasnoszarą marynarkę i wąską spódnicę tego samego koloru. Włosy miała upięte na karku.

Zaproponował, że pojadą na cmentarz taksówką. Ona jednak wybrała autobus.

– Chciałabym spędzić dzień jak zwyczajna Chinka.

Nie przypuszczał, by to się udało. Nie podobało mu się też, że będzie się tłukła w zatłoczonym autobusie. Na szczęście kilka przecznic od hotelu dostrzegli autokar z napisem „Ekspres cmentarny". Opłata okazała się dwa razy wyższa, ale wsiedli bez kłopotów. W środku nie było zbyt wielu pasażerów i ich bagaży – plecionych koszyków z potrawami, plastikowych worków z daniami błyskawicznymi, bambusowych walizek, pewnie wypełnionych papierowymi pieniędzmi „duchów", i pogniecionych kartonowych pudeł obwiązanych sznurkami, zabezpieczającymi zawartość przed rozsypaniem. Wcisnęli się na siedzenie za kierowcą, dzięki czemu mieli trochę przestrzeni, żeby wyprostować nogi. Catherine podała kierowcy paczkę papierosów -pamiątkę jej statusu „znakomitego gościa" w hotelu Pokój. Uśmiechnął się do nich w odpowiedzi.

Pomimo otwartych okien w autobusie panował zaduch, a siedzenia pokryte dermą prawie parzyły. Czuć było odór spoconych ciał, solonych ryb, zapachy mięsa marynowanego w winie. To jednak nie psuło Catherine doskonałego nastroju. Gawędziła z kobietą w średnim wieku siedzącą po drugiej stronie przejścia, z wielkim zainteresowaniem oglądała ofiary wiezione

przez innych pasażerów. Ponad gwar głosów przebijała się pieśń nadawana przez niewidoczne głośniki. Popularny w Hongkongu śpiewak zawodził wysokim głosem. Chen rozpoznał słowa – wiersz ci napisany przez Su Dongpo; elegia do zmarłej żony Su, ale utwór można było odczytać w bardziej uniwersalny sposób. Dlaczego kierowca cmentarnego autobusu wybrał właśnie tę pieśń? Gospodarka rynkowa działała wszędzie. Poezja również stała się towarem.

Starszy inspektor Chen nie wierzył w życie pozagrobowe, ale słuchając pieśni, zapragnął, żeby istniało. Zastanawiał się, czy ojciec by go poznał. Po tylu latach…

Wkrótce zobaczyli cmentarz. Od stóp wzgórza szło w ich kierunku kilka starych kobiet, w białych kapturach na głowach, ciemnych samodziałach, które wydawały się bardziej czarne niż krążące w oddali kruki. Widział je już w czasie ostatniej wizyty.

Chwycił swoją towarzyszkę za rękę.

– Chodźmy szybko.

Ale Catherine ledwo za nim nadążała. Grób ojca znajdował się gdzieś w połowie wzgórza. Ścieżkę porastały chwasty. Farba na tabliczkach informacyjnych wyblakła. Kilka stopni było w złym stanie. Musiał zwolnić i przeciskać się między rozrośniętymi sosnami i pnącymi się dzikimi różami. Catherine się potknęła.

– Dlaczego niektóre znaki na nagrobkach są czerwone, a inne czarne? – zapytała, stąpając ostrożnie po kamieniach.

– Czarne są nazwiska martwych osób, a czerwone jeszcze żywych.

– Czy to nie przynosi żywym pecha?

– W Chinach mąż i żona powinni być pochowani razem w tym samym miejscu. A więc po śmierci jednego z nich, to drugie wznosi nagrobek z wykutymi imionami obu małżonków: czarnymi i czerwonymi. Kiedy obojga nie będzie wśród żywych, ich dzieci umieszczą trumny albo urny z prochami razem i pomalują wszystkie znaki na czarno.

– To musi być bardzo stary zwyczaj.

– I zanikający. Więzi rodzinne nie są już tak stabilne. Ludzie rozwodzą się i pobierają na nowo. Tylko garstka starych osób nadal postępuje zgodnie z tą tradycją.

Wywód Chena przerwały kobiety w czerni, które wreszcie zdołały ich dogonić. Musiały mieć po siedemdziesiąt albo nawet więcej lat, mimo to

szły pod górę, szurając skrępowanymi nogami. Niosły świece, kadzidło, papierowe ofiarne pieniądze, kwiaty i przybory do czyszczenia.

Jedna z nich przykuśtykała na obandażowanych stopach i podsunęła Chenowi papierowy model domu dla duchów.

– Niech cię strzegą twoi przodkowie!

– Och, jaka piękna amerykańska żona! – zawołała druga. – Twoi przodkowie pod ziemią uśmiechają się od ucha do ucha!

– Niech błogosławią was przodkowie! – modliła się trzecia. – Przed wami wspaniała wspólna przyszłość.

– Zarobisz tony pieniędzy za granicą! – przepowiadała czwarta.

– Nie. – Wciąż kręcił głową, słuchając tego chóru w dialekcie z Suzhou, którego Catherine na szczęście nie rozumiała.

– Co one mówią? – zapytała.

– No cóż, różne rzeczy, żeby sprawić nam przyjemność i żebyśmy kupili ich ofiary albo dali pieniądze. – Zapłacił starej kobiecie za wiązankę kwiatów, które nie wyglądały jednak zbyt świeżo. Może zostały zabrane z jakiegoś grobu. Nic nie powiedział. Catherine wzięła pęczek kadzidełek.

Kiedy wreszcie znalazł grób ojca, stare kobiety ze szczotkami i mopami rzuciły się, by oczyścić nagrobek. Jedna z nich wyjęła pędzelek, dwie małe puszki i zaczęła malować znaki na czarno i czerwono. Za tę usługę też będzie musiał zapłacić. Niewątpliwie duże znaczenie odgrywała obecność Catherine. Staruszki pewnie uznały, że Chen jest niezwykle bogaty, skoro ma amerykańska żonę.

Starł z nagrobka resztki kurzu. Catherine zrobiła kilka zdjęć. Miły gest. Po powrocie będzie mógł pokazać zdjęcia matce. Wetknęła kadzidełka w ziemię, zapaliła je i stanęła obok Chena. Naśladując jego gest, położyła dłonie na sercu.

Jak neokonfucjański profesor zareagowałby na ten widok – jego syn, chiński funkcjonariusz z amerykańską policjantką?

Chen zamknął oczy, by przez chwilę uzyskać cichą, duchową wspólnotę ze zmarłym. Straszliwie zawiódł ojca, przynajmniej pod jednym względem. Kontynuacja rodu była jedną z głównych trosk starego profesora. Stojąc przy grobie, wciąż jako kawaler, starszy inspektor Chen mógł na swoją obronę powiedzieć tylko tyle, że zgodnie z zasadami konfucjanizmu służba dla kraju jest ważniejsza od wszystkiego innego.

Nie osiągnął jednak oczekiwanego medytacyjnego nastroju. Stare kobiety znowu podjęły chóralne zawodzenia. Co gorsza, brzęczał wokół nich rój czarnych, potwornie wielkich komarów, które przy akompaniamencie błogosławieństw nasiliły krwiożercze ataki.

Chen poczuł kilka bolesnych ukąszeń i zauważył, że Catherine drapie się w kark.

Wyjęła z torebki buteleczkę, spryskała ramiona i dłonie i wtarła trochę płynu w kark. Ale amerykański spray nie zniechęcił komarów z Suzhou. Nadal bzyczały zawzięcie.

Z drugiej strony nadciągało kilka innych staruszek.

Doszedł do wniosku, że pora kończyć.

– Chodźmy.

– Po co ten pośpiech?

– Cały nastrój przepadł. Te kobiety nie dadzą nam chwili spokoju.

Kiedy dotarli do stóp wzgórza, pojawił się kolejny problem. Według rozkładu następny autobus linii cmentarnej miał przyjechać dopiero za godzinę.

– Na szosie Mudu jest kilka przystanków, ale do najbliższego trzeba iść przynajmniej dwadzieścia minut.

50
{"b":"115533","o":1}