Литмир - Электронная Библиотека

Po dziesięciu minutach Morgan udało się przekonać komputer do ujawnienia interesujących ją informacji. Plik pod nazwą „Pozycje kierownicze" zawierał listę właścicieli dużych pakietów akcji. Była długa. Jak należało się spodziewać, na jej czele figurował prezes Daniel Morrison oraz inni członkowie zarządu. Było też kilku tajnych, bliżej niezidentyfikowanych udziałowców. Ku wściekłości i zdumieniu Morgan jej współpracownik, doktor Martin Hunt, dyrektor medyczny firmy, był posiadaczem nieproporcjonalnie wielu udziałów.

– Marty, ty sprzedajny draniu – wymamrotała.

Pod koniec listy figurowali udziałowcy nie będący członkami zarządu i tam Morgan wypatrzyła nazwisko „Britten, Hugh". Z bijącym sercem zauważyła, że przeczucie jej nie zawiodło. Choć rzeczą normalną jest, że członkowie zarządu posiadają duże pakiety walorów, Britten, zatrudniony w firmie stosunkowo niedługo, posiadał akcje, których obecna wartość rynkowa wynosiła dwa miliony dolarów. Do tego był właścicielem sporej liczby opcji na zakup akcji i czegoś, co Morgan uznała za nagrodę uzależnioną od wysokości zysku firmy. Przeprowadziła w myślach niezbędne obliczenia. Udziały Brittena w AmeriCare warte były przeszło dwadzieścia milionów dolarów.

Morgan cicho gwizdnęła. Nie ma mowy, by udziałowcy AmeriCare mogli zgodnie z prawem tak sowicie opłacać najlepszego nawet konsultanta. Znalazła to, czego szukała: motyw Hugh Brittena. Przykładając rękę do zaniedbań w opiece nad pacjentami, Britten upiekłby dwie pieczenie na jednym ogniu -skompromitowałby uniwersytet, który go odrzucił, jednocześnie napełniając własne kieszenie. Na tę koszmarną myśl Morgan przeszedł dreszcz.

Uświadomiła sobie, że powinna na bieżąco robić notatki, żeby o niczym nie zapomnieć. Podzieliła ekran monitora na dwie części i zaczęła zapisywać to, co wiedziała i co podejrzewała. Po piętnastu minutach przesłała e-mailem cały ten materiał na adres Brada. Potem jeszcze przez jakiś czas przeglądała pliki, aż wreszcie się wylogowała.

– Znalazła pani to, czego szukała, doktor Robinson?

Morgan odwróciła się, wystraszona. Nie spodziewała się zobaczyć tu Morrisona, choć z drugiej strony odczuła ulgę, że to nie Britten. Było jej głupio, że została przyłapana przez samego prezesa na grzebaniu w tajnych firmowych dokumentach, ale liczyła na to, że jakoś się wykręci.

– Tak, dziękuję – powiedziała. – Właśnie nadrabiałam zaległości w pracy.

– Co pani powie? Od kiedy to do pani obowiązków należy badanie poufnych spraw finansowych?

– Czemu miałabym robić coś takiego? Spojrzał na nią groźnie.

– Kiedy ktoś otwiera pewne dokumenty, zostaję o tym natychmiast powiadomiony. Szczęśliwym trafem byłem akurat w swoim gabinecie, kiedy postanowiła pani rzucić na nie okiem. Ciekaw jestem, dlaczego te informacje są dla pani tak ważne.

Morgan nie zamierzała dać się nastraszyć. Z kamienną twarzą wyłączyła komputer, wstała z krzesła i zebrała swoje rzeczy.

– Dobranoc, panie Morrison. Myślę, że na mnie już czas.

– Zaraz, zaraz… – zaprotestował, ale Morgan się nie zatrzymała. Morrison wpadł w szał. – Co za bezczelność! – wybuchnął. – Tak, już czas na ciebie! Do końca tygodnia masz złożyć rezygnację i wynieść się z tego gabinetu!

Morgan przyszły do głowy tysiące możliwych ripost, ale postanowiła trzymać język za zębami. Obrzuciła Morrisona hardym spojrzeniem, uśmiechnęła się uprzejmie i wyszła z gabinetu.

Morrison był wściekły i mocno zaniepokojony. Kazał temu durnemu analitykowi systemu zakodować plik, ale programista mu to wyperswadował. Idiota! Wracając do swojego gabinetu, Morrison zastanawiał się, po co Morgan były te informacje. Czy chciała zaszkodzić firmie?

Dopóki zachowywała je dla siebie, ryzyko było niewielkie. Teraz pozostawało tylko dopilnować, by ten stan rzeczy utrzymywał się jak nąjdłużej. Mogli sobie z nią poradzić, jeśli trzeba nawet przy zastosowaniu drastycznych metod. Ale co będzie, jeśli Morgan mimo to zdoła przekazać te informacje komuś z zewnątrz? Gdyby tak się stało, wszyscy byliby zrujnowani. A on, prezes firmy, mógłby nawet wylądować za kratkami.

Po powrocie do swojego gabinetu Morrison usiadł i wbił wzrok w monitor. Konsultanci, którzy instalowali system komputerowy, wprowadzili do niego pewne wyrafinowane zabezpieczenia. Dostęp do niektórych plików, zgodnie z tym, co Morrison powiedział Morgan, był ściśle ograniczony. Nie powiedział jej natomiast, że nie tylko otrzymuje powiadomienie o nieautoryzowanym korzystaniu z dokumentów, ale widzi na swoim monitorze wszystkie informacje ściągane przez cyber-intruza. Dlatego też Morrison wiedział od razu, że Morgan otwiera plik pod nazwą „Pozycje kierownicze". A teraz na ekranie widniał wysłany przez nią e-mail.

Morrison przeczytał go i zbladł. Nie wiedział, kto jest odbiorcą wiadomości, ale można to było bez trudu sprawdzić. Pozostawało pytanie, co z tym fantem zrobić. Prezes AmeriCare podniósł słuchawkę i przez naciśnięcie guzika przywołał numer zapisany w pamięci telefonu. – Hugh – powiedział – mamy problem.

Brad był w kuchni, kiedy zadzwoniła Mei Mei Chang, jedna z lekarek o krótkim stażu pracy.

– Summers wyszedł? – spytał z niedowierzaniem. – To kto opiekuje się pacjentką?

– Jest tam położna i nikogo poza tym. Niepokoi mnie odczyt z monitora, doktorze Hawkins. Linia jest prawie prosta, zaczyna się deceleracja akcji serca płodu. Zdaję sobie sprawę, że nie ma pan dzisiaj dyżuru, ale nie wiedziałam, do kogo się zwrócić!

– Gdzie jest doktor Summers w tej chwili?

– Powiedział, że idzie do domu. – Zawiesiła głos. – Moim zdaniem należy jak najszybciej zrobić cesarkę, doktorze Hawkins. Zadzwoniliśmy na numer domowy Summersa i próbowaliśmy go wezwać przez pager, ale nigdzie nie możemy go znaleźć!

Brad był rozczarowany, ale nie zaskoczony. Summers, choć stosunkowo kompetentny, miał osobowość nastolatka. Nie pierwszy raz zdarzyło mu się zniknąć akurat wtedy, gdy był najbardziej potrzebny.

Chang wyraźnie zaczynała wpadać w panikę.

– Dobrze, Mei Mei, posłuchaj mnie. Masz zgodę na cesarkę? Jest anestezjolog? A pediatrzy?

– Jesteśmy gotowi do zabiegu, doktorze Hawkins.

– No to bierzcie ją na salę i zaczynajcie. Zaraz tam będę. Syn podniósł na niego wzrok.

– Tato?

– Włóż trampki, Mikey. Jedziemy do szpitala. To nie powinno długo potrwać. W drodze powrotnej pójdziemy na pizzę.

Chłopiec nie protestował. Interesujący go program telewizyjny miał się. zacząć dopiero za dwie godziny. Na podstawie dotychczasowych doświadczeń Michael wiedział, że jego ojciec pracuje szybko. Był pewien, że wrócą na czas, nawet jeśli pójdą jeszcze na pizzę.

W drodze do szpitala Brad zadzwonił z samochodu do sali porodowej. Pacjentka, niesamowicie gadatliwa kobieta imieniem Melissa, od chwili przyjazdu do szpitala działała wszystkim na nerwy swoimi bezustannymi pytaniami. Zaraz po wyjściu doktora Summersa serce jej dziecka zaczęło bić słabiej, a matka nagle stała się potulna jak baranek. Bez słowa sprzeciwu podpisała zgodę na zabieg i została szybko przewieziona do sali operacyjnej. Według relacji pielęgniarki pacjentkę uśpiono i doktor Chang przystąpiła do operacji. Dziecko powinno wkrótce przyjść na świat.

Pięć minut później Brad wjechał na parking dla lekarzy. W nagłych wypadkach udzielał cichej zgody obecnym na miejscu specjalistom na rozpoczęcie operacji przed jego przybyciem. W końcu za kilka miesięcy Mei Mei i tak będzie już pełnoprawnym lekarzem i kiedyś musi udowodnić, że potrafi radzić sobie sama. Gdyby jej się nie powiodło, Brad szybko wkroczyłby do akcji.

Nie był pewien, co zrobić z Michaelem. Wychodząc z domu, chłopiec wziął Gamę Boya, który mógł go zająć na co najmniej godzinę. Brad zamierzał oddać Michaela pod opiekę jednej z pielęgniarek. W pustych pokojach i dyżurkach były telewizory. Mikey mógł też po prostu pójść do pokoju pielęgniarek i tam grać na Gamę Boyu do woli.

Przemknąwszy obok sali nagłych przypadków, Brad i jego syn stanęli przed zamkniętymi drzwiami windy. Długo nie przyjeżdżała, o tej porze w szpitalu było bowiem wielu odwiedzających, podróżujących między piętrami. Brad niecierpliwie bębnił palcami w ścianę. Kiedy drzwi wreszcie się otworzyły, natychmiast wpadł do kabiny i wcisnął guzik z siódemką. Jak należało oczekiwać, winda zatrzymała się na czwartym piętrze i wypełniła ludźmi, by stopniowo pustoszeć na kolejnych kondygnacjach. Wydawało się, że minęła wieczność, zanim kabina wreszcie stanęła na siódmym piętrze.

47
{"b":"107088","o":1}