– Długi dzień w pracy, panno Meggie? – spytał. – Wyglądasz na zmęczoną.
– Raczej długa noc – odparła. – Słyszałeś o Nicku Giancoli?
– O tym dziecku, któremu sztucznie natleniano krew?
– Tak. Zmarł w nocy, pod koniec mojej zmiany. Brad nie posiadał się ze zdumienia. Dotąd był tak pochłonięty opieką nad pacjentami, że nie słyszał jeszcze plotek krążących po szpitalu.
– W wyniku natleniania?
– Nie, i to właśnie jest najdziwniejsze. Odbyło się to tak jak w poprzednich przypadkach – niedotlenienie, potem zanik oddechu i zatrzymanie akcji serca.
– Boże. Reanimacja nic nie dała? Meg pokręciła głową.
– Próbowaliśmy przez godzinę. Bez skutku.
– Który to już taki przypadek?
– Trzeci – odparła z rezygnacją. – W mniej więcej czterotygodniowych odstępach. Inny przebieg choroby, ale na końcu taki sam obraz kliniczny.
Przed dwoma miesiącami Brad przyjął poród noworodka, który od razu trafił na oddział intensywnej terapii. Niedługo potem, z niewiadomych przyczyn, dziecko zmarło z powodu nagłego zatrzymania akcji serca i płuc.
– Tak jak było z tą małą dwa miesiące temu? – spytał.
– Prawie identycznie.
– Co powiedział Harrington? – Harrington był ordynatorem neonatologii.
– Nie ma pojęcia, co się stało. Może coś wyjdzie w czasie sekcji, ale to raczej mało prawdopodobne. Przepraszam, ale muszę już lecieć. Zadzwoń do mnie, dobrze?
Brad stał z założonymi rękami, pogrążony w myślach, wpatrzony w zamykające się drzwi windy. Choć osobiście nie zajmował się matką Nickiego Giancoli, w czasie narodzin dziecka przebywał w sali porodowej, wezwany na błyskawiczną konsultację. Choć bez wątpienia była śmiertelnie przerażona, powitała go ciepłym uśmiechem.
Przez czterdzieści minut Brad i drugi lekarz niepokoili się nieregularną akcją serca nie narodzonego dziecka. Wreszcie Donna wydała na świat chłopca. Dopiero po stwierdzeniu u małego Nicholasa wad wrodzonych stało się jasne, co powodowało zaburzenia w rytmie serca.
Przez kilka ostatnich tygodni Brad zaglądał na oddział intensywnej terapii noworodków kilka razy dziennie, by sprawdzić, co z małym. Zauważył ze smutkiem, że młodzi państwo Giancola byli coraz bardziej przygnębieni i zaczęli unikać spojrzeń lekarzy, obawiając się nawet pytać o stan synka. Jednak mimo wszystkich nękających go przypadłości Nickie radził sobie niezwykle dzielnie. Jego zgon był równie zaskakujący jak śmierć tamtych dwojga dzieci i równie demoralizujący dla personelu szpitala.
ROZDZIAŁ 3
O jedenastej przed południem Jennifer skręciła swoim volvo kombi na szeroki, półkolisty podjazd przed siedzibą AmeriCare. Jen namówiła siostrę, by ta towarzyszyła jej w czasie pierwszej wizyty u doktora Hawkinsa. Kiedy samochód się zatrzymał, Morgan wybiegła z budynku. Jen powiodła wzrokiem za siostrą. Trzydziestoletnia Morgan, o urodzie Nicole Kidman, była wysoka, smukła i pełna życia. Miała rozpuszczone włosy, które zawsze unosiły się na wietrze niczym rdzawoczerwone jesienne liście. Szła sprężystym krokiem, nie za szybko, nie za wolno.
– Bardzo ładna bryka, siostrzyczko – powiedziała Morgan, wsiadając od strony pasażera. Przejechała dłonią po obitej skórą desce rozdzielczej. – Richard dał się namówić na taki wydatek z uwagi na bezpieczeństwo twoje i dzieci?
Jennifer skinęła głową.
– Jego Biblią jest „Raport konsumenta". Ten model dostał bardzo dobre oceny. Ma niezłego kopa i wygląda nawet trochę sportowo, nie sądzisz?
– Idealny dla matki bliźniąt.
– No coś ty, nie jest aż taki zły! Zresztą priorytety się zmieniają, kiedy się zakłada rodzinę. Sama to zrozumiesz, gdy któregoś dnia zajdziesz w ciążę.
Morgan uśmiechnęła się.
– Dzięki, wierzę ci na słowo.
W drodze gawędziły o wszystkim i o niczym, jak to siostry, ale Morgan była rozkojarzona. Tego ranka na jej biurko trafił raport dotyczący kolejnego zgonu na oddziale intensywnej terapii noworodków w Szpitalu Uniwersyteckim. Morgan znała Nicka Giancolę; osobiście wyraziła zgodę na pokrycie kosztów sztucznego natleniania krwi. Okoliczności i przyczyna śmierci nie były jeszcze dokładnie znane. Morgan przekonała siostrę, że wysyła ją do dobrego szpitala, a tu okazuje się, że w ciągu trzech miesięcy miały w nim miejsce trzy zagadkowe zgony. Przydałoby się dyskretnie zapytać tego Hawkinsa, co jest grane.
Jego gabinet mieścił się w przestronnym, parterowym biurowcu, w którym urzędowało wielu pracowników szpitala. Jen zaparkowała wóz i obie siostry weszły do dużej pustej poczekalni. Najwyraźniej Jennifer była pierwszą i jedyną pacjentką umówioną na tę godzinę. Po zapisaniu się w rejestracji dostała do wypełnienia standardowe formularze dotyczące ubezpieczenia i stanu zdrowia. Usiadła obok Morgan, zajętej przeglądaniem magazynu „People".
– Jest już? – spytała, unosząc głowę.
– Podobno tak. Dobrze, że przyszłyśmy trochę wcześniej.
W tej chwili otworzyły się drzwi przy stanowisku rejestratorki i do poczekalni wszedł mężczyzna w białym kitlu. Miał około metra osiemdziesięciu wzrostu był szczupły i dobrze zbudowany. Rozpięty kitel i widoczna pod nim koszula w kratę świadczyły o jego upodobaniu do luźnego stylu bycia. Uśmiechnął się przelotnie do kobiet w poczekalni i podszedł do dużego akwarium w kącie pomieszczenia.
Otworzywszy pojemnik z karmą dla ryb, wsypał sporą jej ilość do wody, wpatrując się w opadające jak śnieg ziarenka.
– Pizza! – krzyknął, i z uśmiechem zastukał delikatnie w szybę. – Bierzcie i jedzcie! – Kolorowe ryby przecinały wodę, rzucając się łapczywie na pokarm.
Siostry popatrzyły po sobie niepewnie. Morgan wzruszyła ramionami.
– Ostatnimi czasy niektórzy lekarze są bardzo wyluzowani – szepnęła. – Żeby pacjenci czuli się pewniej. – W głębi duszy jednak zastanawiała się, czy ten lekarz ma choć tyle rozumu co jego rybki.
Doktor Hawkins uśmiechnął się głupkowato do Morgan i Jennifer, po czym ruszył ku drzwiom gabinetu.
– Biedactwa nie poradziłyby sobie beze mnie – rzucił przez ramię.
Zanim zamknął za sobą drzwi, rejestratorka wychyliła się ze swojego stanowiska i oznajmiła, że pan doktor właśnie zaczął dyżur. Morgan i Jen weszły do jasno oświetlonego gabinetu, w którego kątach stały donice z dracenami i innymi roślinami. Brad siedział za biurkiem z drewna tekowego. Na widok dwóch kobiet wchodzących do gabinetu pospiesznie wrzucił jakieś pismo na półkę za swoimi plecami. Potem wstał i podał rękę tej, która była w widocznej ciąży. Jennifer przedstawiła mu swoją siostrę.
– To Morgan Robinson – powiedziała Jen z nutą dumy w glosie. – Doktor Robinson.
– Chyba nie miałem przyjemności pani poznać – powiedział z uśmiechem. – Na pewno pamiętałbym. Jest pani lekarką?
– Tak – odparła Morgan z niezwykłym dla niej skrępowaniem. – Nie spotkaliśmy się osobiście, ale wiele o panu słyszałam.
– Naprawdę? Coś wartego powtórzenia?
– Tylko i wyłącznie. Pracuję w AmeriCare.
– Ach, tak – powiedział powoli, mrużąc oczy. Morgan po raz kolejny uprzytomniła sobie, że praca w zarządzaniu ochrona zdrowia czyni ją pariasem w środowisku lekarskim. Większość lekarzy nie odnosiła się przychylnie do systemu finansowania opieki zdrowotnej! Mimo to Morgan uważała, że nie zasługuje na tak chłodne traktowanie. Poczuła niechęć do Hawkinsa. Miała ochotę jakoś mu się odgryźć. Najpierw wygłupia się przy akwarium, a potem zadziera nosa. Postanowiła jednak powściągnąć nerwy, przynajmniej na razie. W końcu ten człowiek będzie zajmował się jej siostrą. Odchyliła się na oparcie krzesła i postanowiła nic nie mówić. I dobrze zrobiła. Przez piętnaście minut Brad rozmawiał z Morgan, zadając szczegółowe, inteligentnie formułowane pytania. Jego swobodny styl uspokajał rozmówcę; wyglądało na to, że Jennifer dobrze się przy nim czuje.
Morgan rozejrzała się po gabinecie. Wystrój pokoju był gustowny, a na ścianach wisiały wszelkie wymagane dyplomy. Jej wzrok padł na pismo, które Brad w takim pośpiechu odłożył na półkę. Nosiło tytuł „Au naturel", na okładce widniała naga kobieta wchodząca na palcach w morskie fale. Dobry Boże, pomyślała Morgan. Pan doktor jest nudystą.