Литмир - Электронная Библиотека

Była tylko jedna. Brad pobladł i powoli opuścił słuchawkę. Jego ręka drżała, a w glosie brzmiał strach.

– Porwali mi syna – powiedział cicho.

ROZDZIAŁ 18

Morgan pojechała do Brada, gdy tylko do niej zadzwonił. Zaraz za drzwiami wzięła go w ramiona i przytuliła mocno, próbując choć trochę uśmierzyć jego ból, pomóc mu, tak jak on pomógł jej, gdy tego potrzebowała.

Kiedy usiedli przy stole w kuchni, Brad powiedział jej, jak wygląda sytuacja. Wiadomość była krótka i zwięzła: jeśli chce, by jego syn żył, musi przestać węszyć wokół AmeriCare. Rozmówca powiedział, że jeszcze zadzwoni, po czym odłożył słuchawkę.

– Poznałeś jego głos? – spytała Morgan.

– Nie, mówił z obcym akcentem. – Zawiesił głos. – Ale jestem pewien, że gdzieś go już słyszałem.

– Nie był to Nbele?

– Nie, na pewno nie – powiedział Brad, kręcąc głową. – Mówił podobnie, ale to nie był on. Nbele nie jest taki. Przynajmniej tak myślę. Powierzyłem mu Mikeya.

– Właściwie jak dobrze go znasz?

– Tak jak wszyscy – powiedział, wzruszając ramionami. – Jest odludkiem.

– No to kto dzwonił?

Brad przybrał na twarz zacięty wyraz.

– Czy to nie oczywiste? Ten sukinsyn Britten, tylko że zmienił głos! Parszywy drań.

– Ale porwanie? Wiem, że to dziwak, chyba jednak nie jest aż tak szalony.

– Nie? Sama mówiłaś, że jest bezwzględny! W tej chwili trawi go wściekłość. Poza tym żyje złudzeniami. Pamiętasz, jak się wściekł, kiedy nie został wybrany szefem systemu szkolnictwa wyższego? Wierz mi, on jeszcze nie powiedział ostatniego słowa!

– Ale przecież to nie ma nic wspólnego z tobą.

– Nie – przyznał Brad – ale z tobą owszem. Ta scenka w twoim domu musiała do reszty wytrącić go z równowagi. Pomyśl tylko: musiał podwinąć ogon i dać dyla. To dopiero było upokorzenie. Postanowił się więc odegrać!

– Czyli nie wierzysz, że to ma związek z twoim zainteresowaniem AmeriCare?

– Nie, Morgan, to sprawa osobista, między nim a mną.

– No to co zrobisz? Co radzi policja? Brad odwrócił wzrok.

– Jeszcze niczego im nie powiedziałem.

– Co?! – spytała z niedowierzaniem. – Brad, nie możesz tego przed nimi ukrywać!

– I nie zamierzam, ale jest za wcześnie, żeby ich do tego mieszać. Policjanci nie sprawdzają zgłoszeń o zaginionych osobach, dopóki nie minie przynajmniej…

– Tu nie chodzi o zaginięcie, tylko o porwanie!

– Wiem, ale co miałbym im powiedzieć? Że jakiś zakochany maniak, który nieszczęśliwym trafem jest znanym na całym świecie ekonomistą, próbuje mi się dobrać do skóry? Chryste, zamknęliby mnie, a nie jego! – Brad odetchnął głęboko, próbując się uspokoić. – Morgan, wiesz dobrze, że jestem równie wściekły jak ty, a może nawet bardziej. Chodzi o mojego syna. Ale muszę załatwić to po swojemu!

– Powiedziałeś pani Frankel, co się stało, prawda?

– Ochrona zgodziła się zaczekać z powiadomieniem policji do rana.

– Myślę, że głupio postępujesz – powiedziała Morgan – ale decyzja należy do ciebie. Mam nadzieję, że przygotowałeś jakiś plan.

– Najpierw znajdziemy Nbele, a potem tego kretyna Brittena. W taki czy inny sposób odzyskam syna!

– Powinieneś zostawić to zawodowcom – upierała się Morgan. – Amatorzy, choćby mieli najlepsze zamiary, tylko pogarszają sytuację. – Mówiąc to, uprzytomniła sobie, że chodzi o życie jego syna, i ugryzła się w język. Bardzo chciała mu pomóc, w końcu więc wymogła na nim tę samą obietnicę, którą złożył Sue Frankel: jeśli nie znajdzie Mikeya do rana, zadzwonią na policję.

Brad przerzucił notatnik w poszukiwaniu numeru telefonu i adresu Nbele. Choć kilkakrotnie dzwonił tam ze szpitala, postanowił spróbować raz jeszcze. Nikt nie podniósł słuchawki. Zirytowany, wyjął kasetę z automatycznej sekretarki i wsiadł z Morgan do samochodu.

Była już prawie północ. Ruszyli na wschód, w stronę zalesionych, słabiej zaludnionych obszarów w North Shore. Siedząca obok Morgan odszukała adres Nbele na planie miasta. Dom stał przy słabo oświetlonej ślepej uliczce. Brad zatrzymał wóz.

Powoli wysiedli z samochodu i ostrożnie ruszyli przed siebie wąskim chodnikiem. Dom z drewnianym gontem tonął w ciemnościach. Brad nacisnął klamkę. Ku jego zdumieniu drzwi się otworzyły. Pchnął je.

– Nbele? – krzyknął. – Jest ktoś w domu? Mikey, to ja, tata!

Nie było odpowiedzi. Morgan weszła do środka za Bradem i wymacała na ścianie włącznik światła. Blada, żółtawa poświata zalała pokój, który okazał się małym, skąpo umeblowanym salonem. Brad przeszedł wąskim korytarzem do pustej jadalni i, zniecierpliwiony, otworzył wahadłowe drzwi.

Pomieszczenie, w którym się znalazł, było pogrążone w mroku. Brad podejrzewał, że to kuchnia. W powietrzu wisiał lekko gryzący odór marihuany. Brad ostrożnie ruszył do przodu, próbując nie stracić orientacji w ciemnościach. Nagle pośliznął się na czymś mokrym.

Zwalił się całym ciężarem na podłogę i przez chwilę nie mógł złapać tchu. Kiedy leżał w bezruchu, chwytając powietrze, Morgan włączyła światło. Brad, wciąż nieco oszołomiony upadkiem, dopiero po kilku sekundach w pełni doszedł do siebie. A tym, co go otrzeźwiło, był mrożący krew w żyłach krzyk Morgan.

Była blada, a z jej szeroko otwartych oczu wyzierało przerażenie. Wskazywała coś drżącym palcem. Brad z trudem usiadł na podłodze i obejrzał się. Wtedy i jemu zaparło dech w piersiach.

To, na czym się pośliznął, było kałużą krzepnącej krwi, gładkąjak plama oleju. Krew wylewała się z ludzkiej głowy.

Mężczyzna leżał na brzuchu z rękami nieudolnie związanymi sznurkiem na plecach. Jego potylica została rozpłatana wielkim nożem, którego metalowe ostrze tkwiło w czaszce. Krew z rozległej rany ściekała po policzku i szyi, zbierając się na posadzce. Podnosząc się na kolana, Brad zauważył, że to Nbele.

Jego oczy były na wpół otwarte, zwrócone ku podłodze. Brad spostrzegł, że białka już wyschły. Na szyi nie wyczuł pulsu, a pierś się nie poruszała.

Pod wpływem adrenaliny i strachu Brad zerwał się na równe nogi i wybiegł z kuchni. Morgan ruszyła za nim. Brad przemierzył cały dom, wołając Michaela, lękając się tego, co może zobaczyć. Ale wszystkie pokoje były puste. Zatrzymał się dopiero pod drzwiami frontowymi. Ciężko oddychał, a serce waliło mu jak młotem. Zdał sobie sprawę, że musi zebrać myśli. Zaczerpnąwszy tchu, położył dłoń na ramieniu Morgan i ścisnął je lekko, jakby chciał dodać jej otuchy. Nie mógł jednak ukryć bólu brzmiącego w jego głosie.

– Gdzie on jest, do cholery?

– Znajdziemy go, nie martw się, ale musimy działać logicznie. Brad niechętnie skinął głową. Nie mogli bez sensu biegać w kółko.

– Najpierw zadzwonimy anonimowo na policję i powiemy o Nbele – powiedział stanowczym tonem.

– Chcesz, żebym ja to zrobiła? – spytała Morgan.

– Dobry pomysł. Lepiej, żeby nie mieli nagrania mojego głosu. Potem znajdziemy tego sukinsyna Brittena. Jestem pewien, że to on stoi za tym wszystkim. Mamy dużo pytań, a on zna odpowiedzi. – Zawiesił głos. – Oby tylko był u niego mój syn.

Po kilku minutach Brad i Morgan znów jechali samochodem, usiłując dojść do ładu z tą okropną sytuacją.

– W oczach tego świra Brittena – powiedział Brad – jestem facetem, który odebrał mu dziewczynę i zrobił z niego pośmiewisko. Myśli tylko o zemście, nic innego się dla niego nie liczy.

– To prawda – stwierdziła Morgan – ale ja ciągle staram się to zobaczyć w szerszej perspektywie.

– Nie ma szerszej perspektywy, Morgan. Chodzi o zemstę i tyle.

– Wiem, ale co z możliwym związkiem między zgonami noworodków i AmeriCare?

– A co to ma wspólnego z Michaelem?

– Nie czytałeś e-maila, którego ci wysłałam?

Brad potrząsnął głową. Zaczęło padać, włączył więc wycieraczki. Patrząc przez mokrą szybę na biegnącą przed samochodem jezdnię, Morgan opowiedziała Bradowi o swoim spotkaniu z Danielem Morrisonem i o tym, jak zazdrośnie bronił dostępu do danych na temat stanu posiadania członków zarządu.

50
{"b":"107088","o":1}