Niestety, Morgan nie znalazła Brada i poszła do kafeterii sama. Wypiła jogurt i z pewnym ociąganiem wróciła do pracy.
Nie mogła się skupić. Czy Britten przeczytał już wiadomość od niej? Czy wreszcie weźmie sobie jej słowa do serca? Odsunęła papiery na bok i włączyła komputer.
Po wejściu do swojej skrzynki wypełnionej e-mailami z ostatniego tygodnia, zauważyła z przerażeniem, że ostami z nich przyszedł przed dwiema godzinami, a jego nadawcą był Britten. Morgan niepewnie kliknęła myszą na jego nazwisko. Na widok słów „Najdroższa Morgan", serce zamarło jej w piersi.
„Wiem, że dni, które upłynęły od naszego ostatniego spotkania, były dla Ciebie niezwykle ciężkie – przeczytała. – Wiem też, że kiedy piszesz, iż nie chcesz się ze mną widywać, przemawia przez Ciebie ból i gniew. Morgan, wierz mi, Twoje słowa są wyrazem stresu, wynikają z żalu po utracie siostrzeńca. Gdybym choć przez chwilę pomyślał, że wyrażasz swoje prawdziwe uczucia, z radością spełniłbym Twe życzenia. Jednak prawda jest taka, że próbujesz tylko zaprzeczyć temu, co oczywiste. Jestem bardzo spostrzegawczy i wiem, jakie uczucia żywisz wobec mnie, uczucia, które tak rozpaczliwie dusisz w sobie. Postanowiłem, że muszę Cię przekonać, jaka jest prawda. Dlatego nie mogę ustąpić. Jeśli mi się sprzeciwisz, pożałujesz. Zamierzam przyjść do Ciebie dziś wieczorem, o siódmej. Proszę, nie próbuj się przede mną ukrywać. Przez pewien czas może Ci się to udawać, ale będziesz tylko odwlekała to, co nieuniknione".
Krew zastygła w żyłach Morgan. Nie ulegało wątpliwości, że Britten jest człowiekiem, którego nic nie powstrzyma przed zdobyciem tego, czego chce.
A w tej chwili chciał jej.
ROZDZIAŁ 16
Morgan nie wiedziała, co robić. Próbowała próśb i gróźb, i nic nie pomogło. Zrozumiała, jak czuje się zwierzę schwytane w pułapkę. W końcu zadzwoniła do Brada.
– Brad, dzięki Bogu, że jesteś! Trzęsę się jak osika!
– Zaraz, zaraz, uspokój się. Co się stało?
– Chodzi o Hugh Brittena – wykrztusiła. – Chyba do reszty mu odbiło. Brad, on nie chce zostawić mnie w spokoju, a ja nie mam pojęcia, co robić!
Była przerażona. Jej drżący głos przypominał nieco ptasi świergot. Powoli, słowo po słowie, Brad wyciągnął z niej, co się stało. Wreszcie Morgan nieco się uspokoiła.
– To już coś więcej niż molestowanie seksualne – powiedziała. – Boję się, że ten człowiek zrobi krzywdę mojej rodzinie! Courtney ciągle leży w szpitalu. Wydatki rosną z godziny na godzinę. A jeśli Britten przekona AmeriCare, że trzeba je obciąć? Nie sądzisz, że powinnam pójść na policję?
– Nie, na razie nie masz żadnych dowodów. Kwiaty i groźby przesyłane e-mailem nie wystarczą.
– Powiedz, nie wyolbrzymiam tej sprawy, prawda?
– Ten facet ma poważne urojenia, Morgan. Masz prawo się bać. Wiem jednak z własnego doświadczenia, że tacy ludzie jak Britten potrafią tylko dużo gadać. Mimo to myślę, że popełniłaś błąd, wysyłając mu tamten e-mail.
– Nie powinnam była stanowczo zareagować i powiedzieć mu prawdy? – spytała.
– Ludzie z pogranicza psychozy – a zaczynam podejrzewać, że kimś takim jest Britten – nie reagują na bezpośrednie próby zmiany ich postępowania. Na twoim miejscu po prostu ignorowałbym go dalej. Ale cóż, zrobiłaś, co uważałaś za stosowne. Britten wie, gdzie mieszkasz?
– Niestety.
– No to niech przyjdzie – powiedział Brad – bo będę tam z tobą. Może wreszcie zrozumie, że „nie" znaczy „nie", kiedy dotrze do niego, że nie jesteś sama.
Brad obiecał, że będzie u niej przed jej powrotem z pracy i słowa dotrzymał. Zjawił się o wpół do siódmej, a Morgan przyjechała po dziesięciu minutach. Obejmując ją, poczuł, że mimo popołudniowego upału jej skóra jest zimna. Morgan nerwowo rozglądała się na wszystkie strony. Upewniwszy się, że Brittena nie ma w pobliżu, razem weszli do domu i zamknęli drzwi na klucz. Po krótkiej rozmowie ustalili, że to Brad będzie z nim rozmawiał.
Punktualnie o siódmej ciszę przeciął dźwięk dzwonka. Brad był pewien, że uda mu się przemówić Brittenowi do rozsądku. Gdyby to nie poskutkowało i doszłoby do rękoczynów, wiedział, że bez trudu poradzi sobie z tym wymoczkiem.
Po otwarciu drzwi Brad, który nigdy nie widział Brittena na oczy, nie posiadał się ze zdumienia. Ubranie tego faceta nie dość, że było źle dobrane, to jeszcze stanowiło kombinację kilku stylów i dekad. Dzwony rodem z lat sześćdziesiątych, buty – z siedemdziesiątych, koszula z krótkim rękawem właściwa dla lat dziewięćdziesiątych i zapinana wełniana kamizelka, której nie dało się przypisać do żadnej epoki. Brad wyciągnął rękę.
– Proszę wejść, doktorze Britten. Spodziewaliśmy się pana. Britten słabo uścisnął jego dłoń.
– A pan to…?
– Brad Hawkins. Jestem przyjacielem Morgan. Britten uśmiechnął się jak na zawołanie.
– Ach, doktor Hawkins. Oczywiście. – Morgan stanęła za plecami Brada. – Witaj, Morgan. Miałem nadzieję, że będziemy sami.
– Nie ma mowy – powiedziała twardo.
– Że co proszę?
– Niech pan posłucha, doktorze – wtrącił Brad. – Morgan wszystko mi powiedziała. Nie życzy sobie pańskich kwiatów i e-maili. Ponieważ wygląda na to, że jej słowa nie docierają do pana, pozwolę sobie to panu wytłumaczyć. W telegraficznym skrócie: ona nie jest panem zainteresowana.
Uśmiech nie zniknął z twarzy Brittena.
– Dziękuję za lekcję interpretacji, ale kiedy będę potrzebował porad, to o nie poproszę. Wątpię, czy wie pan cokolwiek na temat jej potrzeb. Posłuchaj, Morgan, ja…
– Nie – uciął Brad. – Niech pan najpierw mnie wysłucha. Może w pracy przywykł pan do gnębienia swoich podwładnych, ale związki osobiste opierają się na innych zasadach. W świecie rzeczywistym „nie" jest zwykłym trzyliterowym słowem, które nie ma żadnych ukrytych znaczeń. Dlatego zachowaj pan swoje e-maile, swoje kwiatki i swoje łapy dla siebie!
– Rozumiem, że to groźba? – powiedział Britten bez mrugnięcia okiem.
– Niech pan to sobie rozumie, jak chce. Powiem jedno. Jeśli nadal będzie pan j ą niepokoił, Morgan skontaktuje się z adwokatem. Pańskie liściki miłosne i nasze zeznania wystarczą, by w mgnieniu oka załatwić panu sądowy zakaz zbliżania się do niej! Proszę mi wierzyć, gazety uwielbiają podobne sensacyjne historie, a pan na pewno nie życzyłby sobie takiego rozgłosu!
Uśmiech powoli spłynął z twarzy Brittena i na jego miejsce pojawił się wyraz zaciekłego uporu.
– Robisz wielki błąd, Morgan. Oboje robicie.
– Drzwi są za pańskimi plecami – uciął Brad. – A teraz wynoś się pan stąd.
Przez długą chwilę Britten patrzył na nich z nienawiścią. Potem odwrócił się sztywno i wyszedł. Brad zatrzasnął za nim drzwi, po czym oparł się o nie plecami.
– Boże jedyny – powiedział. – Co się ze mną dzieje?
– Nic – odparła Morgan, biorąc go za rękę. – Byłeś super.
– Super? Chciałem zachować zimną krew. Zamiast tego wściekłem się i o mało co nie rozwaliłem mu łba! Jezu, jak mogłem dać się tak sprowokować?
Ten typ był taki bezczelny, taki pewny siebie! Chryste – westchnął Brad Zawaliłem sprawę, co?
Morgan objęła go i oparła mu głowę na ramieniu.
– Zrobiłeś, co trzeba – powiedziała i pocałowała go delikatnie w policzek.
Brad wyszedł po godzinie, kiedy było jasne, że Britten już nie wróci. Morgan natychmiast włączyła system alarmowy i sprawdziła wszystkie drzwi i okna. Brad dzwonił do niej co pół godziny. Wreszcie około północy Morgan zrobiła się senna, wyłączyła talk-show Davida Lettermana i zapadła w lekki, przerywany sen.
Następnego dnia obchód i zabiegi zajęły Bradowi całe przedpołudnie. Była już prawie pierwsza, kiedy poszedł do swojego gabinetu. Ledwie stanął w progu, rejestratorka powiedziała mu, że ktoś do niego dzwoni.
– Cześć, Bradfbrd. Tylko jeden człowiek tak się do niego zwracał.
– Simon, ty łajdaku – powiedział Brad. – Masz coś ciekawego?
– Tak mi się wydaje. Już dawno nie miałem do czynienia z tak interesującym przypadkiem. Trochę się nad nim nagimnastykowałem. Ten skubaniec to roztocz, ale z kurzem domowym nie ma nic wspólnego. Są pewne podobieństwa, ale jeszcze więcej jest różnic. Przeciętny patolog ich nie zauważy.