Литмир - Электронная Библиотека

Na szczęście ceremonia była krótka. Po zamknięciu modlitewników wszyscy szybko pochowali się w stojących w pobliżu samochodach. Jennifer powlokła się sztywno z powrotem do limuzyny. Słowo „rozpacz" nie oddawało jej stanu, ona przekroczyła już bowiem granice rozpaczy; odrętwiała i wyzuta z uczuć, koncentrowała się tylko na zaskakująco trudnej czynności, jaką było stawianie jednej nogi przed drugą.

Na Manhattanie deszcz przestał padać w południe. Doktor Crandall dokończył rozmowę, którą zaczął o ósmej rano. Najpierw skontaktował się ze znajomym z Oksfordu, który skierował go do Brytyjskiego Towarzystwa Entomologicznego i Przyrodniczego. Stamtąd został odesłany do Królewskiego Towarzystwa Entomologicznego w Londynie.

Sekretarz towarzystwa, niejaki doktor Colin Halstead, był entuzjastą Coleoptera, czyli chrząszczy. Opowiadał o nich z takim ożywieniem, że prawie nie dał Simonowi dojść do słowa. Czy wie pan, pytał Halstead, że Coleoptera są dominującą formą życia na ziemi i że jedna na pięć żywych istot to chrząszcz? Słyszał pan, że chrząszcze pojawiły się przed dinozaurami i że były czczone przez starożytnych Egipcjan?

Simon nie miał sumienia powiedzieć mu, że doskonale to wszystko wie. W końcu, po wysłuchaniu wywodów Anglika, zapytał o interesującą go sprawę.

– Hmm… to ciekawe – powiedział Halstead. – Roztocz, powiada pan? A cóż to ma wspólnego z chrząszczami?

– Prawdopodobnie nic. Dzwonię, żeby spytać, czy mógłby pan skontaktować mnie z kimś, kto znałby się na co bardziej niezwykłych gatunkach.

– Ach, tak… Wie pan co, rzeczywiście mamy tu kogoś takiego. Syn Fieldinga, Neville. To bystry chłopak. Zadzwonię do niego i skontaktuję się z panem.

Crandall słyszał o Fieldingu. Richard Fielding, autor niezliczonych publikacji na temat owadów, był entomologiem z Cambridge, zmarłym prze kilkunastoma laty. Crandall nie wiedział natomiast, że Fielding miał który jest ekspertem od owadów, ale każda pomoc była mile widziana.

Następnego ranka o szóstej zadzwonił telefon. Wyrwany ze snu Simon podniósł słuchawkę, wymamrotał „słucham" i usłyszał męski głos, mówiący z brytyjskim akcentem.

– Proszę wybaczyć, że pana budzę – powiedział. – Mówi Neville Fielding z Cambridge. Zadzwonił do mnie Colin Halstead i powiedział, że ma pan pilną sprawę. Dlatego też pozwoliłem sobie zadzwonić o tak wczesnej porze.

– Dziękuję, to żaden kłopot – powiedział Simon. – Właśnie wstawałem. Znalazł pan coś?

– Och, tak. Rozmowa z Colinem pobudziła mojąpamięć. Przypomniało mi się coś, co wiele lat temu usłyszałem od ojca, tuż przed jego śmiercią. Widzi pan, niedługo przedtem wrócił z rocznego pobytu w Afryce…

– Był w Afryce? Gdzie dokładnie?

– W okolicach Nairobi – odparł Fielding. – Studiowałem wtedy i przyjechałem do domu na wakacje. Pamiętam, że ojciec opowiadał o jakiś wyjątkowo drapieżnych roztoczach. Niestety, nie słuchałem go wówczas zbyt uważnie, ale przypomniałem sobie o tym w trakcie rozmowy z Colinem.

Simon usiadł na łóżku, zamyślony. Wschodnia Afryka. Zaledwie kilka dni temu zidentyfikował pochodzącego stamtąd niezwykłego chrząszcza, znalezionego wewnątrz szkieletu w hrabstwie Suffolk, a teraz dowiadywał się o jakimś roztoczu, również żyjącym w tamtym regionie. Zbieg okoliczności?

– Proszą mówić dalej, słucham. Czego się pan dowiedział?

– Ojciec prowadził dziennik, w którym zapisywał wszystkie swoje odkrycia. Nie został opublikowany, ale jest dość szczegółowy. Przejrzałem go dziś rano. Wydaje mi się, że kilka stron może pana zainteresować. Jeśli pan chce, mogę je skopiować i przesłać pocztą.

– Byłbym bardzo wdzięczny – powiedział Simon. Trawiła go ciekawość, czy roztocz odnaleziony przez Fieldinga seniora w Afryce przed kilkunastu laty był podobny do tego, który zakończył swój żywot w płucach noworodka na Long Island.

Morgan miała za dużo wolnego czasu i przez to była bardzo drażliwa. Nie potrafiła się w pełni odprężyć. Każdy jej dzień musiał być dokładnie zaplanowany. Dlatego, choć bała się spotkania z Hugh Brittenem, postanowiła wrócić do pracy.

Janice powitała ją ciepło. Na biurku w gabinecie leżał stos papierów. Morgan usiadła i zabrała się do lektury.

Mniej więcej po półgodzinie do gabinetu wniesiono kwiaty, wspaniały letni bukiet. Morgan miała nadzieję, że to od Brada, ale kiedy otworzyła dołączoną do prezentu kopertę, jej serce wypełnił strach.

„Moja droga Morgan – czytała. – Proszę, przyjmij najszczersze wyrazy współczucia. Wiem, jak wielką tragedią jest dla Ciebie i Twojej rodziny śmierć siostrzeńca. Jestem pewien, że z formalnego punktu widzenia zrobiłaś wszystko, co w Twojej mocy. Los czasem bywa okrutny.

Zmieniając nieco ton mojego listu, chcę Cię przeprosić za moje dziecinne zachowanie. Musiałaś mnie wziąć za potwornego gbura! Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że uczucia, jakie wobec Ciebie żywię, wzięły górę nad taktem i wyczuciem. Mam nadzieję, że nie pomyślałaś sobie, iż w ten sposób traktuję wszystkie kobiety. Ufam, że niechęć, jaką być może czułaś w stosunku do mnie, stopniała z upływem czasu. Jestem pewien, że przemyślałaś wszystko, co powiedziałem, i wiem, że docenisz moją szczerość. Obiecuję, że wszystko Ci wynagrodzę przy naszym następnym spotkaniu. Twój Hugh".

Morgan z obrzydzeniem upuściła list na biurko. Przez cały tydzień próbowała zapomnieć o Brittenie, przekonać samą siebie, że wszystko, co ją spotkało, to tylko kolejne nieprzyjemne doświadczenie. Gdy przez kilka dni nie próbował się z nią kontaktować, w końcu uwierzyła, że czas zaleczy wszystkie rany. Jak się okazało, Hugh Britten nie zamierzał do tego dopuścić.

Ależ ten nadęty osioł ma tupet! Czyżby naprawdę przypuszczał, że kwiaty i przeprosiny wystarczą? Nieraz już była obiektem westchnień niedojrzałych chłystków. Na ogół po prostu ich ignorowała; po pewnym czasie tracili zainteresowanie i dawali jej spokój. Obawiała się jednak, że tym razem ma do czynienia z czymś więcej niż tylko dziecinnym zadurzeniem. A jeśli zmieni się to w koszmar z Fatalnego zauroczenia!

Zebrała odwagę. Drżącymi rękami podniosła słuchawkę i wykręciła numer Brittena. Nie zastała go. W centrali zdobyła numer, pod jakim dyżurował na uniwersytecie, ale tam też go nie było. Wściekła, ale nie zrażona niepowodzeniem, wysłała mu e-mail.

„Doktorze Britten. Wiele razy próbowałam przedstawić panu mój punkt widzenia, ale wygląda na to, że mi się nie udało. Nie jestem, i nigdy nie byłam w najmniejszym stopniu zainteresowana pańską osobą. Nalegam, by zostawił mnie pan w spokoju. Proszę nie dzwonić, nie pisać do mnie i nie przysyłać kwiatów. Proszę nie ingerować w moje życie prywatne. Wbrew temu, co pan myśli, nie czeka nas wspólna przyszłość. Jeśli nie przestanie mi pan zawracać głowy, pójdę na policję".

Podpisała się krótko: „Dr Robinson".

Po wysłaniu tej wiadomości Morgan próbowała rzucić się w wir papierkowej roboty, by zająć czymś umysł. Nie mogła jednak wymazać z pamięci widoku kwiatów i listu od Brittena. Wyrzuciła bukiet do śmieci, ale to nie pomogło. Około południa postanowiła pojechać do szpitala.

Courtney wciąż miała się dobrze. Jedynym powodem, dla którego dziewczynkę nadal trzymano na oddziale intensywnej terapii, była jej niedowaga; personel wolał nie wypisywać ze szpitala dziecka, które ważyło mniej niż dwa tysiące gramów. Morgan spojrzała na siostrzenicę i wzruszenie ścisnęło ją za gardło. Courtney była ślicznym dzieckiem o delikatnych brązowych włosach, które przechodziły w rude. Jedynym uczuciem w sercu Morgan, które dorównywało mocą miłości do tej małej dziewczynki, był strach. Czy Courtney jest naprawdę bezpieczna? Skąd można to wiedzieć, skoro nikt nie miał pojęcia, co spowodowało śmierć pozostałych dzieci?

Po wyjściu z sali Morgan zaczęła szukać Brada. Chciała spytać go, czy już dowiedział się czegoś o tym mikroskopijnym robalu. Wydawało się, że jest to najlepszy, jeśli nie jedyny, trop. Mieli coraz mniej czasu.

42
{"b":"107088","o":1}