– A jeśli ktoś je wstrzyknął? – spytała Morgan.
– Myślisz, że jakaś sfrustrowana pielęgniarka spryskała te dzieciaki sprejem z roztoczami?
Morgan zrobiła zawstydzoną minę.
– Lepiej będzie zdobyć więcej dowodów, zanim zgłosimy tę sprawę policji.
– Tak sobie myślę… – Brad napił się herbaty, po czym wyjął z kieszeni kilka stron papieru faksowego. – Chcę, żebyś tego wysłuchała. Simon wyczytał to wszystko, o czym mówiłem, w dzienniku Richarda Fieldinga, brytyjskiego badacza, który dwadzieścia lat temu podróżował po Kenii. Fielding był jednym z najbardziej znanych entomologów na świecie. Simon przysłał mi kopie fragmentów jego dziennika, mówię ci, to fascynująca lektura.
– „Konopie indyjskie występują obficie w okolicach Nairobi, zwłaszcza na zboczach wzgórz, gdzie klimat jest łagodniejszy – czytał Brad. – Coraz więcej młodych Kenijczyków zażywa narkotyki.
Według miejscowej policji – ciągnął Brad – jednym z tych młodych ludzi był wysoki chłopak imieniem Makkede. Policja przypuszcza, że ów Makkede przypadkowo odnalazł ukryty w gąszczu akacji skład marihuany. Było tam kilka zasuszonych bel, zgubionych albo porzuconych. Na skraju brezentowej płachty leżały ludzkie zwłoki w stanie zaawansowanego rozkładu. Ubranie było poszarpane, a ciało prawie całkowicie zmumifikowane".
– Mój Boże – wyszeptała Morgan.
– „Przyjaciele Makkede – czytał Brad – uznali, że biedak tak się ucieszył ze swojego znaleziska, iż postanowił to uczcić. Kiedy dogonili go po około dziesięciu minutach, Makkede wyglądał na odurzonego.
Jednak po następnych dziesięciu minutach zaczęło mu brakować tchu, a jego wargi przybrały siny odcień. Młody Makkede rozpaczliwie chwytał ustami powietrze i zanim przyjaciele zdołali mu pomóc, piana wystąpiła mu l na wargi i umarł".
– To brzmi przerażająco znajomo, Brad.
– Parwda? W każdym razie doktor Fielding udał się z wizytą do znajomego biologa z Uniwersytetu w Nairobi. W tym samym czasie do tamtejszego laboratorium trafiła próbka skażonej marihuany. Policjanci wysłali ją ekspertom w nadziei, że uda im się stwierdzić, co zabiło tego Makkede. Biolog poprosił Fieldinga o pomoc, więc ten obejrzał podejrzaną marihuanę pod mikroskopem. – Brad powiódł wzrokiem po faksie i odczytał: – „Od razu zauważyłem roztocza. Ponieważ wiele ich gatunków żywi się ulegającą rozkładowi materią i przechowywaną przez długi okres żywnością, to, że znalazły się w marihuanie, nie było zaskoczeniem. Wśród acari najbardziej znanym jest drapieżny roztocz macroheles muscado mesticae".
– Do czego to wszystko zmierza? – spytała Morgan.
Na razie słuchaj – powiedział Brad. – „Kiedy jednak obejrzałem roztocza w większym powiększeniu, coś mnie zaintrygowało. Owszem, miały one pewne cechy macroheles, ale ich aparaty gębowe przypominały te, które wy stępują u dermatophagoides, roztoczy kurzu domowego. Z drugiej strony kształt głowotułowia przywodził na myśl demodex, roztocz spotykany na mieszkach włosowych ludzi. Po długich badaniach doszedłem do wniosku, że dzięki korzystnym warunkom panującym w tej okolicy roztocze z marihuany i roztocze ludzkie skrzyżowały się ze sobą i uległy mutacji".
Morgan pokręciła głową, zdumiona.
– Fielding był przekonany, że odkryty przez niego roztocz jest niezwykle agresywny – ciągnął Brad. – Myślał, że może on powodować ciężkie powikłania, tak jak u tego Makkede.
– Czy nie były to czyste domysły?
– I tak, i nie – powiedział Brad. – Kiedy wspomniał miejscowej policji o swoich podejrzeniach, lekarz sądowy powtórnie obejrzał próbki pobrane z płuc tego dziewiętnastolatka i zgadnij, co się okazało? W nabłonku oddechowym płuc Makkede tkwiły zmutowane roztocze.
– Ale dlaczego nikt o tym nie wie? – spytała Morgan.
– Bo Fielding nie ogłosił swojego odkrycia. Pobrał próbki roztoczy, ale zaginęły w drodze powrotnej do Anglii. Zdaje się, że chciał wrócić po nowe i opublikować wyniki badań, ale umarł, zanim zdążył się za to zabrać.
– Niesamowite – wyszeptała Morgan. – To jednak nie wyjaśnia, co one robią w naszym kraju.
– To prawda – zgodził się Brad – ale pod koniec swoich notatek Fiel-ding wspomina, że zaginęła pewna ilość odnalezionej marihuany. Najprawdopodobniej ktoś wziął sobie sporą jej porcję. Jeśli tej osobie udało się zachować roztocza przy życiu i przemycić je do Stanów, cóż…
Morgan tylko pokręciła głową w osłupieniu.
– Wygląda na to, że ten twój Crandall odwalił kawał dobrej roboty.
– To nie wszystko -powiedział Brad. – Simon opowiedział mi jeszcze jedną ciekawą historię związaną z Afryką Wschodnią. Kilka dni temu na Long Island Expressway zdarzył się niegroźny wypadek. Z jednego z uczestniczących w nim samochodów wyleciał szkielet dziecka z anencefalią. Kierowca prysnął. W przewodzie usznym szkieletu znajdował się jakiś owad. Lekarz sądowy poprosił Simona, by go zidentyfikował. Okazało się, że to rzadki afrykański chrząszcz.
– A Crandall uważa, że obie te sprawy mają ze sobą związek? – spytała Morgan.
– Właśnie o to mnie spytał.
– Znasz kogoś, kto coś wie o Afryce Wschodniej? Może ten twój przyjajaciel, ten, którego poznałam u ciebie?
– Nbele? Owszem, ale chyba nie interesuje się owadami. Nie zaszkodzi zapytać.
– Hmmm – mruknęła Morgan, marszcząc brwi. – Ciekawe… Britten szukał szkieletu z anencefalią do swojej kolekcji. Przypuśćmy, że wiedział o istnieniu tych afrykańskich chrząszczy – ciągnęła powoli. – Mógł usłyszeć też o tym roztoczu, prawda? To chyba nie jest niemożliwe?
– Wątpię, Morgan. To wariat, ale po co miałby zajmować się czymś takim? Nie wyobrażam sobie, by mógł wprowadzać śmiercionośne owady do płuc noworodków. Poza tym nie jest lekarzem. Nawet gdyby potrafił zrobić coś takiego, nie ma wstępu na oddział intensywnej terapii.
– Nie chodzi mi o niego osobiście – powiedziała – ale jestem pewna, że mógł do tego namówić kogoś innego. Sam przyznał, że bezwzględnie dąży do osiągnięcia swoich celów i, moim zdaniem, stać go na wszystko. A co się tyczy motywu, może chciał wykonać opracowany przez siebie plan wydatków AmeriCare? Opieka nad tymi noworodkami jest bardzo kosztowna.
– Myślisz, że jest aż tak bezwzględny?
– Jestem pewna, że nie pozwoliłby, aby cokolwiek przeszkodziło w zdobyciu tego, na czym mu zależy.
– Ale co by na tym zyskał? – spytał. – Sukcesy akademickie nie wystarczą?
– Może normalnym ludziom, ale mam wrażenie, że Britten to człowiek wyjątkowo łasy na pieniądze. Choć jest nadziany jak na faceta w jego wieku, to domyślam się, że sukcesy AmeriCare byłyby mu bardzo na rękę.
– Cholera, Morgan, obyś się myliła. Możesz to jakoś sprawdzić?
– Prawdę mówiąc, mogę – odparła.
Tej nocy gosposia miała wolne i Brad chciał wrócić do syna. Po wyjściu z restauracji Morgan pocałowała go w policzek. Żałowała, że nie mogą spędzić ze sobą więcej czasu. Miała nadzieję, że to się kiedyś zmieni.
Pojechała prosto do AmeriCare. Rozejrzała się za samochodem Brittena. Parking był prawie pusty. Morgan zaparkowała wóz i weszła do budynku. Czuła się nieswojo, krocząc opustoszałymi korytarzami. Nie mogła już dłużej tu pracować; pozostawało tylko wybrać odpowiedni moment na złożenie rezygnacji.
Otworzyła swój gabinet, włączyła światło, zasiadła przy komputerze, wpisała hasło i szybko się załogowała. Szukała schematu struktury własnościowej udziałów w AmeriCare – a dokładnie danych dotyczących stanu posiadania dyrektorów firmy. Nie przypominała sobie, by informacje te zostały zamieszczone w dorocznym raporcie, ale mogły znaleźć się w niepublikowanych statystykach znanych jako „Dodatek do skonsolidowanych raportów finansowych". Morgan wiedziała, że niełatwo będzie do nich dotrzeć; pewnie zostały ukryte za pomocą specjalnego wewnątrzfirmowego programu. Całe szczęście, że na studiach zrobiła dodatkową specjalizację z informatyki i nieźle sobie radziła z wszelkimi systemami komputerowymi.