Na sali znowu zaczęto bić brawo. Ale wysoki, chudy i płaski jak deska Mac Adow tym razem przerwał klaszczącym.
– Panowie, to nie przedstawienie.
– A co nam może powiedzieć o Thompsonie przewodniczący? – padło pytanie z sali. – Przez cały rok współpracował pan z admirałem w ekspedycji antarktycznej. Co pan o nim sądzi jako o uczonym i jako o człowieku?
– Pierwsze rozsądne pytanie skierowane pod moim adresem – uśmiechnął się pod wąsem Mac Adow. – Niestety nie będę mógł zaspokoić ciekawości pytającego. Wprawdzie pracowaliśmy z admirałem w tej samej ekspedycji i w tym samym punkcie geograficznym, ale w różnych dziedzinach. Admirał jest administratorem, ja – astronomem. Prawie nie stykaliśmy się ze sobą. Admirał nie zdradzał szczególniejszego zainteresowania moimi obserwacjami astronomicznymi, ja – jego talentami administracyjnymi. Mam nadzieję, że sam admirał nie pretenduje do miana uczonego, w każdym razie nie są mi znane żadne jego prace naukowe. Jako człowieka zaś prawie go nie znam, aczkolwiek jestem przekonany, że działa on w najlepszej wierze nie powodując się względami osobistymi czy też politycznymi. Admirał nie jest zaangażowany ani w ruchu antykomunistycznym, ani w przedwyborczej kampanii prezydenckiej. Wszystko, co głosi, wynika moim zdaniem z fałszywych przekonań, z awersji i z błędnych wniosków.
– Co więc pana zdaniem powinna uczynić ludzkość?
– Wskazówek co do tego udzieli właśnie kongres.
– W takim razie pytanie do pana jako astronoma. Skąd, pana zdaniem, przybyły do nas te potwory?
Mac Adow po raz pierwszy roześmiał się szczerze i niewymuszenie.
– Nie znajduję w nich niczego potwornego. Przypominają to jeźdźca, to skrzydło samolotu „delta”, to bardzo duży i piękny kwiat, to znów różowy sterowiec. Nasze i ich kanony estetyki nie są z pewnością identyczne. A skąd przybyli? Dowiemy się tego, kiedy sami zechcą nam odpowiedzieć na to pytanie, jeśli oczywiście potrafimy je zadać. Być może, że przybyli z któregoś z sąsiednich układów planetarnych. Może z Mgławicy Andromedy, może z mgławicy w gwiazdozbiorze Triangulum. Równie dobrze można by wróżyć z fusów.
– Użył pan sformułowania: „kiedy sami nam odpowiedzą”. A zatem możliwe jest nawiązanie kontaktu?
– Jak dotąd żadna próba kontaktu nie dała rezultatu. Nawiązanie kontaktu jest jednak możliwe, jestem o tym przekonany, jeśli tylko są to rozumne istoty żywe a nie zaprogramowane w określony sposób biosystemy.
– Ma pan na myśli roboty?
– Nie, nie mam na myśli robotów. Mówię o systemach programowanych w ogóle. W takim wypadku kontakt zależy od programu.
– A jeśli są to systemy samoprogramowujące się?
– Jeżeli tak jest, to wówczas wszystko zależy od tego, jak ich program zmienia się pod wpływem czynników zewnętrznych. Próby nawiązania kontaktu to także jeden z bodźców zewnętrznych.
– Pytanie do autora filmu, Anochina. Czy obserwował pan sam proces modelowania?
– Nie można go zaobserwować – powiedziałem – człowiek jest wtedy w stanie głębokiej śpiączki.
– Ale przecież widział pan na własne oczy powstawanie duplikatu amfibii śnieżnej. To ogromna maszyna z metalu i z mas plastycznych. Skąd się wzięła, z jakich materiałów powstała.
– Z powietrza – powiedziałem.
Na sali roześmiano się.
– Nie ma w tym nic śmiesznego – wtrącił się Ziernow. – Właśnie z powietrza. Z nie wiadomo jakich i nie wiadomo w jaki sposób wprowadzonych do powietrza elementów.
– Zatem – cud? – w pytaniu tym słychać było j nie ukrywaną drwinę.
Ale Ziernowa to nie stropiło.
– Niegdyś uważano za cud wszystko, co nie dawało się wytłumaczyć przy ówczesnym stanie wiedzy. Nasz dzisiejszy stan wiedzy również dopuszcza możliwość i zjawisk nie wytłumaczalnych, zakładamy jednak, że i zjawiska te znajdą wytłumaczenie w toku dalszego postępu nauki. A nieustanny jej rozwój już dziś pozwala nam przewidzieć, że mniej więcej w połowie lub pod koniec przyszłego stulecia potrafimy odtwarzać przedmioty wykorzystując działanie fal i pól i jakich mianowicie fal i jakich konkretnie pól – na to nauka oczywiście odpowie dopiero w przyszłości, j Ja osobiście jestem jednak przekonany, że w tym za – i kątku kosmosu, z którego przybyły do nas owe istoty, nauka i życie osiągnęły już taki poziom.:
– Jakie to jest życie? – zapytał kobiecy głos. Wydało mi się, że była w tym pytaniu wyraźna nutka histeryczna, nie ukrywany strach. – Jak zdołamy się z nimi porozumieć, skoro oni są płynni, o jakim kontakcie może być mowa, jeśli są gazem?
– Proszę napić się wody – zaproponował niewzruszony Mac Adow. – Nie widzę pani, odnoszę wszakże, wrażenie, że jest pani nazbyt zdenerwowana.,
– Po prostu zaczynam wierzyć Thompsonowi.
– Gratuluję Thompsonowi jeszcze jednej sojuszniczki. Co zaś do myślącej struktury płynnej czy też koloidalnej to i my, jak wiadomo, jesteśmy na poły płynni. Chemia naszego życia to chemia węgla i roztworów wodnych.
– Pytanie do przewodniczącego jako do matematyka i astronoma. Co miał na myśli rosyjski matematyk Kołmogorow, kiedy mówił, że przy spotkaniu z pozaziemskimi formami życia możemy ich po prostu nie rozpoznać? Czy nie jest to ten właśnie wypadek?
Mac Adow odparował ten cios bez uśmiechu:
– Kołmogorow bez wątpienia miał na myśli również pytania, jakie bywają niekiedy zadawane na konferencjach prasowych.
Znów śmiech na sali, reporterzy omijając Mac Adowa rozpoczynają ataki z flank. Kolejną ofiarą jest fizyk Vieira.
– Panie Vieira, jest pan specjalistą w dziedzinie fizyki cząstek elementarnych. Skoro te obłoki są materialne – dziennikarz operował mikrofonem jak pistoletem – to znaczy to, że składają się one z dobrze znanych nauce cząstek elementarnych. Czy tak?
– Nie wiem. Może tak, może nie.
– Ale przecież większość znanego nam świata zbudowana jest z nukleonów, elektronów i kwantów promieniowania?
– A jeśli mamy do czynienia z mniejszością znanego nam świata? Albo ze światem w ogóle nam nie znanym? A może jest to świat cząstek zupełnie nam nie znanych, nie mających analogii w naszej fizyce?
Dziennikarz skapitulował. Ktoś znowu przypomniał sobie o mnie.
– Czy operator Anochin mógłby nam powiedzieć, co sądzi o piosence, która jest śpiewana we francuskiej wersji językowej jego filmu?
– Nie piana tej piosenki – powiedziałem. – W Paryżu nie widziałem jeszcze mojego filmu.
– Ale autorem tej piosenki jest przecież Rosjanin. Aranżację opracowano dosłownie kilka dni temu. – I korespondent dość udatnie zaśpiewał po francusku słowa, które znałem: „…to jeźdźcy znikąd jadą, nieznani jeźdźcy znikąd”.
– Znam to! – zawołałem. – Autor tej piosenki jest moim przyjacielem, to uczestnik naszej wyprawy antarktycznej Anatol Diaczuk.
Napotkałem ironiczne spojrzenie Ziernowa, ale nawet nie mrugnąłem okiem – miałem w nosie ironiczne spojrzenia, zapewniałem Tolkowi światową sławę, dzięki mnie jego nazwisko pojawiło się na szpaltach gazet Europy i Ameryki. I nie dbając o to, czy okażę się dość muzykalny, zaśpiewałem po rosyjsku:
– To mit czy sen czy jawa? Przypatrzcie się, nim znikną. To jeźdźcy znikąd jadą, nieznani jeźdźcy znikąd…
Tylko tyle odśpiewałem sam. Dalej podchwyciła ją cała sala, jedni po francusku, inni po angielsku, jeszcze inni śpiewali samą melodię bez słów. A kiedy wszystko ucichło, tyczkowaty Mac Adow zadzwonił delikatnie swoim maleńkim dzwoneczkiem.
– Uważam, panie i panowie, że konferencja dobiegła końca.