Литмир - Электронная Библиотека

Miał rację. Błękitną bawełnę szpeciły plamy zakrzepłej krwi, a do ramienia przykleiły mi się kawałki różowego lukru. Edward wyszedł, zapewne znaleźć swoją siostrę. Spojrzałam zatroskana na Carlisle'a.

– Jest bardzo przybity – stwierdziłam.

– Niewątpliwie. Od początku waszej znajomości czegoś takie go się obawiał. Ze przez to, jacy jesteśmy, otrzesz się o śmierć.

– To nie jego wina.

– Twoja także nie.

Odwróciłam wzrok od jego pięknych, mądrych oczu. Tu się akurat z nim nie zgadzałam. Carlisle pomógł mi wstać. Wyszłam za nim do salonu. Esme już wróciła – wycierała mopem podłogę w miejscu, w którym upadłam. Sądząc po zapachu, stosowała jakiś silny środek dezynfekujący.

– Daj, pomogę ci – zaofiarowałam się, czując, że się czerwienię.

– Jeszcze tylko kawałeczek. – Uśmiechnęła się na mój widok. – I jak tam?

– Wszystko w porządku – zapewniłam ją. – Carlisle zakłada szwy o wiele sprawniej niż którykolwiek ze znanych mi chirurgów.

Oboje się zaśmiali.

Tylnymi drzwiami weszli Alice i Edward. Dziewczyna podeszła do mnie szybkim krokiem, ale Edward stanął kilka metrów ode mnie. Jego twarz nadal przypominała maskę.

– Chodź – powiedziała Alice. – Dam ci coś na zmianę. Tę bluzkę możesz co najwyżej zachować na Halloween.

Wybrała dla mnie bluzkę Esme w podobnym kolorze. Byłam pewna, że Charlie nie zauważy różnicy. Co do opatrunku, na tle nie zakrwawionej bawełny nie wyglądał tak źle. Poza tym Charlie był przyzwyczajony do tego, że jakąś część ciała miałam obandażowaną.

– Alice – szepnęłam, kiedy ruszyła już w kierunku garderoby.

– Tak? – odpowiedziała cicho, przekrzywiając z ciekawości głowę.

– Co o tym wszystkim myślisz? – Nie byłam pewna, czy moje szeptanie na coś się zda. Byłyśmy wprawdzie w zamkniętym pomieszczeniu na piętrze, ale mogłam nie doceniać słuchu Edwarda.

Dziewczyna spoważniała.

– Trudno powiedzieć.

– Jasper doszedł już do siebie?

– Jest na siebie wściekły, chociaż wie, że jest mu przecież trudniej niż nam. Nikt nie lubi tracić nad sobą kontroli.

– To nie jego wina. Przekaż mu, że nie mam do niego żalu, dobrze?

– Jasne.

Edward czekał na mnie przy frontowych drzwiach. Kiedy zeszłam po schodach, otworzył je bez słowa.

– Zapomniałaś o prezentach! – zawołała za mną Alice. Wzięła ze stołu dwie paczuszki, w tym jedną w połowie odpakowaną, i podniosła mój aparat fotograficzny, który leżał pod fortepianem.

– Podziękujesz mi jutro, jak już zobaczysz, co to – powiedziała.

Esme i Carlisle życzyli mi cicho dobrej nocy. Nie uszło mojej uwagi, że kilkakrotnie zerknęli niespokojnie na swojego zobojętnianego syna. Ich także martwiło jego zachowanie.

Z ulgą znalazłam się na, zewnątrz, choć na werandzie natknęłam się na lampiony i róże, które przypominały mi o niedoszłym przyjęciu. Minęłam je pospiesznie. Edward milczał. Kiedy otworzył przede mną drzwiczki od strony pasażera, bez protestów wślizgnęłam się do furgonetki.

Na cześć nowego radia do deski rozdzielczej przymocowano ogromną czerwoną kokardę. Oderwałam ją i rzuciłam na podłogę, a gdy Edward zasiadał za kierownicą, wkopałam ją pod swoje siedzenie.

Nie spojrzał ani na mnie, ani na radio. Żadne z nas nawet go nie włączyło. Ciszę przerwał dopiero głośnym warknięciem budzący się do życia silnik, co poniekąd podkreśliło, że istniała.

Mimo panujących ciemności i licznych zakrętów, Edward prowadził bardzo szybko. Jego milczenie było nie do zniesienia.

– No, powiedz coś – zażądałam, kiedy w końcu wyjechaliśmy na szosę.

– A co mam niby powiedzieć? – spytał zdystansowanym tonem.

Niemalże bałam się tego jego odrętwienia.

– Powiedz, że mi wybaczasz.

Coś w jego twarzy nareszcie drgnęło. Chyba go rozzłościłam.

– Że wybaczam? Co?

– Gdybym tylko było ostrożniejsza, bawilibyśmy się teraz świetnie na moim przyjęciu urodzinowym.

– Bello, zacięłaś się papierem! To nie to samo, co zabójstwo z premedytacją.

– Co nie zmienia faktu, że wina była po mojej stronie.

– Po twojej stronie? – W Edwardzie coś pękło. – Gdybyś zacięła się w palec u Mike'a Newtona, przy Jessice, Angeli i innych swoich normalnych znajomych, to co by się stało, jak myślisz? W najgorszym razie okazałoby się może, że nie mają w domu plastrów! A gdybyś potknęła się i sama wpadła na stos szklanych talerzy – podkreślam, sama, a niepopchnięta przez swojego chłopaka – co najwyżej poplamiłabyś siedzenia w aucie, gdy wieźliby cię, do szpitala! Mike Newton mógłby w dodatku trzymać cię za rękę, kiedy zakładaliby ci szwy, i nie musiałby przy tym powstrzymywać się z całych sił, żeby cię nie zabić! Więc błagam, o nic się nie obwiniaj, Bello. Gdy to robisz, czuję do siebie tylko jeszcze większy wstręt.

– Dlaczego, u licha, akurat Mike Newton miałby trzymać mnie za rękę?! – spytałam rozdrażniona.

– Bo uważam, że dla swojego dobra to z nim powinnaś być, a nie ze mną!

– Wolałabym umrzeć, niż zostać dziewczyną Mike'a Newtona! – wykrzyknęłam. – Wolałabym umrzeć, niż zadawać się z kimkolwiek oprócz ciebie!

– No, już nie przesadzaj.

– A ty w takim razie nie wygaduj bzdur.

Nie odszczeknął się. Wpatrywał się tępo w jezdnię.

Zaczęłam zastanawiać się, jak uratować ten nieszczęsny wieczór, ale kiedy zajechaliśmy pod dom, nadal nic nie przychodziło mi do głowy.

Edward zgasił silnik, ale dłonie trzymał wciąż zaciśnięte na kierownicy.

– Może zostaniesz jeszcze trochę? – zasugerowałam.

– Powinienem wracać do domu.

Ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzyłam, było to, żeby zadręczał się pół nocy.

– Dziś są moje urodziny – powiedziałam błagalnie.

– O czym kazałaś nam zapomnieć – przypomniał. – Zdecyduj się wreszcie. Albo świętujemy, albo udajemy, że to dzień, jak co dzień.

Zabrzmiało to już niemal jak przekomarzanie się. Uff…

– Postanowiłam, że jednak chcę obchodzić te urodziny – oświadczyłam. – Do zobaczenia w moim pokoju! – dodałam na odchodne.

Wyskoczyłam z furgonetki i zabrałam się do zbierania prezentów zdrową ręką. Edward zmarszczył czoło.

– Nie musisz ich przyjmować.

– Ale mogę – odparłam przekornie. Gdy tylko to powiedziałam, pomyślałam sobie, że może Edward właśnie celowo mnie podpuścił.

– Przecież Carlisle i Esme wydali pieniądze, żeby kupić swój.

– Jakoś to przeżyję.

Przycisnęłam pakunki do piersi i nogą zatrzasnęłam za sobą drzwiczki. Edward w ułamku sekundy znalazł się przy mnie.

– Daj mi je, niech się na coś przydam. – Zabrał mi prezenty. – Będę czekał na górze.

Uśmiechnęłam się.

– Dzięki.

– Wszystkiego najlepszego.

Pocałował mnie przelotnie.

Wspięłam się na palce, żeby przedłużyć pocałunek, ale Edward się odsunął. Posławszy mi swój firmowy łobuzerski uśmiech, zniknął w okalających dom ciemnościach.

Mecz jeszcze trwał. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi wejściowe, moich uszu dobiegł glos komentatora sportowego przekrzykującego rozszalały tłum kibiców.

– Bell, to ty? – odezwał się Charlie.

– Cześć. – Zajrzałam do saloniku, ranną rękę przycisnąwszy do boku, żeby ukryć opatrunek. Piekło w niej i ciągnęło – widocznie znieczulenie przestawało działać. Skrzywiłam się delikatnie.

– Jak było?

Charlie leżał na kanapie z bosymi stopami na przeciwległym oparciu.

– Alice przeszła samą siebie: kwiaty, tort, świece, prezenty – wszystko jak trzeba.

– Co dostałaś?

– Radio samochodowe z odtwarzaczem CD. I Bóg wie co jeszcze.

– Fiu, fiu.

– Wiem, wykosztowali się. Pójdę już do siebie.

– Do zobaczenia rano. – Hej.

Pomachałam mu odruchowo.

– Ej, co ci się stało w rękę? Zarumieniłam się i zaklęłam pod nosem.

Potknęłam się. To nic takiego.

– Bello. – Charlie pokręcił tylko głową.

– Dobranoc, tato.

Popędziłam na górę. W łazience trzymałam piżamę na takie okazje jak ta – schludny top i cienkie bawełniane spodnie do kompletu, zamiast dziurawego dresu. Włożyłam je, jak najszybciej się dało, krzywiąc się, gdy naciągałam szwy. Obmyłam twarz jedną ręką, ekspresowo umyłam zęby i w podskokach pognałam do pokoju.

9
{"b":"103759","o":1}