Литмир - Электронная Библиотека

Edward siedział już na środku mojego łóżka, obracając w palcach jedną ze srebrnych paczuszek.

– Cześć – powiedział smutno. A więc nadal się zamartwiał.

Podeszłam do łóżka i usadowiłam się na kolanach nocnego gościa.

– Cześć. – Oparłam się plecami o jego klatkę piersiową. – Mogę już otwierać?

– Co już otwierać?

– Skąd ten nagły przypływ entuzjazmu? – zdziwił się.

– Rozbudziłeś moją ciekawość.

Pierwszą podniosłam paczuszkę zawierającą prezent od Carlisle'a i Esme.

– Pozwól, że cię wyręczę. – Edward zdarł ozdobny srebrny papier jednym zgrabnym ruchem, po czym oddał mi pudełko. Było białe.

– Jesteś pewien, że mogę sama unieść pokrywkę? – zażartowałam. Puścił moją uwagę mimo uszu.

W środku był podłużny kawałek grubego papieru całkowicie pokryty drobnym drukiem. Zanim doczytałam się, o co chodzi, minęła minuta.

Trzymałam w ręku voucher na dwa dowolne bilety lotnicze, wystawiony na mnie i na Edwarda. Nie spodziewałam się, że z któregokolwiek z prezentów tak szczerze się ucieszę.

– Możemy polecieć do Jacksonville?

– Takie było założenie.

– Ale fajnie! Renee padnie, jak jej o tym powiem! Tyle, że tam jest słonecznie. Nie masz nic przeciwko siedzeniu cały dzień w domu, prawda?

– Jakoś to wytrzymam. Hej, gdybym wiedział, że potrafisz tak przyzwoicie zareagować na prezent, zmusiłbym cię do otworzenia go w obecności Carlisle'a i Esme. Myślałem, że zaczniesz zrzędzić.

– Nadal uważam, że przesadzili z hojnością, ale z drugiej strony masz pojechać ze mną! Super!

Edward parsknął śmiechem.

– Żałuję, że nie kupiłem ci czegoś wystrzałowego. Nie zdawałem sobie sprawy, że czasami zachowujesz się rozsądnie.

Odłożywszy voucher na bok, sięgnęłam po kwadratową paczuszkę, którą próbowali mi już z Alice wręczyć na parkingu. Teraz naprawdę ciekawiło mnie, co jest w środku. Edward wyjął mi ją z rąk i ponownie wyręczył mnie w odpakowywaniu. Spod srebrnego papieru wyłoniło się przeźroczyste pudełko na CD z pozbawioną napisów płytą.

– Co to? – spytałam zaskoczona.

Nie odpowiedział, tylko włożył płytę do odtwarzacza stojącego na nocnym stoliku i nacisnął „play”. Przez chwilę nic się nie działo. A potem rozległy się pierwsze tony.

Z wrażenia zamarłam. Wiedziałam, że Edward czeka na mój komentarz, ale zabrakło mi słów. W oczach stanęły mi łzy – otarłam je szybko, żeby nie spłynęły po policzkach.

– Boli cię? – zaniepokoił się.

– Nie, to nie szwy. To ta muzyka. Nawet nie marzyłam, że załatwisz dla mnie coś takiego. To najwspanialszy prezent, jaki mogłeś mi dać.

Zamilkłam, żeby słuchać dalej.

Melodię, która właśnie leciała, nazywaliśmy „moją kołysanką”. Na płycie znajdowały się najwyraźniej same kompozycje Edwarda, w jego wykonaniu.

– Przypuszczałem, że nie zgodzisz się, żebym kupił ci fortepian i grał do snu – wyjaśnił.

– I słusznie.

– Jak twoja ręka?

– W porządku – powiedziałam, chociaż w rzeczywistości zaczynała niemiłosiernie piec. Marzyłam o tym, żeby przyłożyć do niej woreczek z lodem. Właściwie starczyłaby zimna jak zawsze dłoń Edwarda, ale nie chciałam się zdradzać ze swoją słabością.

– Przyniosę ci coś przeciwbólowego.

– Nie, nie trzeba – zaprotestowałam, ale Edward zsunął mnie już sobie z kolan i podszedł do drzwi.

– Charlie – syknęłam ostrzegawczo.

Ojciec żył w błogiej nieświadomości, co do nocnych wizyt mojego lubego. Gdyby się dowiedział, dostałby pewnie udaru. Nie czułam jednak żadnych wielkich wyrzutów sumienia – nie robiliśmy z Edwardem nic, na co nie dałby nam przyzwolenia. Jeśli by to ode mnie zależało, byłoby zapewne inaczej, ale Edward był zdania, że nie wolno mu się przy mnie zapomnieć.

– Będę cichutki jak myszka – przyrzekł Edward. Zniknął za drzwiami… i wrócił, zanim zdążyły się za nim zamknąć. Trzymał szklankę wypełnioną wodą i fiolkę z tabletkami w jednej ręce.

Nie zamierzałam się kłócić – i tak zabrakłoby mi argumentów. Poza tym szwy piekły już na całego.

Z głośników nadal płynęły urocze, łagodne tony mojej kołysanki.

– Już późno – zauważył Edward. Podniósł mnie jedną ręką jak niemowlę, a drugą odsłonił prześcieradło. Ułożywszy mi głowę na poduszce, otulił mnie czule, po czym położył się za mną i otoczył mnie ramieniem. Żebym nie zmarzła, między nami była kołdra.

Rozluźniłam się w jego objęciach.

– Jeszcze raz dziękuję – szepnęłam.

– Cała przyjemność po mojej stronie.

Leżeliśmy zasłuchani. Wreszcie kołysanka dobiegła końca. Następna na płycie była ulubiona melodia Esme.

– O czym myślisz? – spytałam cicho. Zawahał się.

– O tym, co jest dobre, a co złe. Przeszył mnie dreszcz.

– Pamiętasz, postanowiłam, że jednak nie udajemy, że nie mam dziś urodzin? – Chciałam zmienić temat i miałam nadzieję, że Edward się nie zorientuje.

– Pamiętam – potwierdził podejrzliwie.

– Tak sobie myślałam, że może z tej okazji pozwolisz mi się jeszcze raz pocałować…

– Masz dzisiaj dużo zachcianek.

– Owszem – przyznałam. – Ale, proszę, nie rób nic wbrew sobie – dodałam z lekka urażona.

Zaśmiał się, a potem westchnął.

– Tak… Módlmy się, żebym nigdy nie zrobił czegoś wbrew sobie… – W jego głosie pobrzmiewała nuta rozpaczy.

Mimo wszystko, wziął mnie pod brodę i przyciągnął do siebie.

Z początku całowaliśmy się jak zwykle – Edward zachowywał ostrożność, a serce waliło mi jak młotem – ale po kilku sekundach coś się zmieniło. Nagle wargi chłopaka zrobiły się bardziej zachłanne, a palce wolnej ręki wplótł mi we włosy, aby móc silniej przycisnąć moją twarz do swojej. Nie pozostawałam mu dłużna – głaskałam go po głowie i plecach, i napierałam na jego tors, nie zważając na bijący od niego chłód. Chociaż bez wątpienia przekraczałam ustanowione przez Edwarda granice, wcale mnie nie powstrzymywał.

Przerwał pieszczoty raptownie i delikatnie odsunął mnie od siebie.

Opadłam na poduszkę. Miałam przyspieszony oddech, a świat wirował mi przed oczami. Coś mi ta sytuacja przypominała, o dziwo nieprzyjemnego, ale skojarzenie to szybko się ulotniło.

– Przepraszam. – Edwardowi także brakowało tchu. – Przeholowałem.

– Nie mam nic przeciwko.

Rzucił mi karcące spojrzenie.

– Spróbuj już zasnąć.

– Nie, chcę jeszcze.

– Przeceniasz moją samokontrolę.

– Co jest dla ciebie bardziej kuszące – spytałam odważnie – moja krew czy moje ciało?

– Pół na pół. – Uśmiechnął się wbrew sobie, ale zaraz na powrót spoważniał. – Spij, już śpij. Dosyć miałaś igrania z ogniem jak na jeden dzień.

– Niech ci będzie.

Przytuliłam się do niego i zamknęłam oczy. Nie dato się ukryć, rzeczywiście byłam zmęczona. Od rana tyle się wydarzyło. Jednak, mimo że wszystko skończyło się dobrze, nie czułam ulgi. Odnosiłam wręcz wrażenie, że to dopiero początek – że następnego dnia czekało mnie coś znacznie gorszego. Idiotko, zbeształam się w myślach, co, jeszcze ci mało? Mój niepokój musiał być efektem spóźnionego szoku pourazowego.

Ranną rękę przycisnęłam dyskretnie do ramienia Edwarda. Podziałało natychmiast – z racji swojej specyficznej temperatury jego ciało było lepsze od jakiegokolwiek okładu.

Byłam w połowie drogi do krainy snów, a może nawet dalej, kiedy uświadomiłam sobie, z czym skojarzyła mi się ta nietypowa seria pocałunków. Tuż przed tym, jak Edward wyruszył wiosną zmylić trop, pocałował mnie na pożegnanie, nie wiedząc, czy jeszcze kiedyś się zobaczymy. Nie wiedzieć, czemu i dziś wyczułam u niego podobną mieszankę emocji. Pogrążyłam się we śnie zdjęta strachem, jakby dręczyły mnie już koszmary.

10
{"b":"103759","o":1}