Литмир - Электронная Библиотека

– Feliks pragnie jedynie zauważyć, że stoimy niebezpiecznie blisko słońca – wyjaśnił drugi nieznajomy łagodząco. Obaj byli ubrani we wzdęte wiatrem szare peleryny z kapturami. – Odejdźmy kawałek w bok.

– Prowadźcie – zaproponował mój ukochany. – Będę szedł tu za wami. Bello, może byś tak wyszła na plac i przyłączyła się innych świętujących?

– Nie, dziewczyna też – rozkazał Feliks. Nie widziałam jego twarzy, ale wyczułam, że złośliwie się uśmiechnął.

– Nie ma mowy – warknął Edward.

Nie udawał dłużej, że to, co się dzieje, mu się podoba. Przeniósł ciężar ciała na drugą nogę. Szykował się do walki.

– Nie! – wykrztusiłam bezgłośnie.

Dyskretnie mnie uciszył.

– Feliks, nie tutaj – upomniał wampira jego rozsądniejszy towarzysz, po czym zwrócił się do Edwarda. – Aro pragnie po prostu znów cię widzieć, jeśli porzuciłeś na dobre swoje plany.

– Rozumiem, ale dziewczyna zostaje na placu.

– Obawiam się, że to niemożliwe – oświadczył tamten przepraszająco. – Musimy przestrzegać pewnych zasad.

– W takim razie ja się obawiam, że nie mogę przyjąć zaproszenia Aro, Demetri.

– Nic nie szkodzi – zamruczał Feliks.

Kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do panujących w uliczce ciemności, zauważyłam, że jest potężny – wysoki i szeroki w barach. Przypominał Emmetta.

– Aro będzie niepocieszony – westchną! Demetri.

– Jakoś to przeżyje – stwierdził Edward.

Wysłannicy Volturi przesunęli się w stronę placu – Feliks nieco bardziej, tak, że dzielący ich odstęp się zwiększył. Dzięki pelerynom i kapturom nie musieli się martwić słońcem. Domyśliłam się, że zamierzają doskoczyć do Edwarda z dwóch stron, a potem przegonić go w głąb wijącego się zaułka, żeby nie niepokoić mieszkańców i turystów.

Chłopak nie ruszył się choćby o centymetr. Chroniąc mnie, wydawał na siebie wyrok.

Nagle zerknął w mrok. Feliks i Demetri poszli w jego ślady. Moje ludzkie zmysły nie były w stanie wychwycić tego, co ich zajmowało.

– Panowie, proszę nie zapominać o dobrych manierach – nakazał ktoś sopranem. – Nie przy paniach.

Oba zakapturzone wampiry przyjęły bardziej neutralne pozy.

Alice sprawiała wrażenie w pełni zrelaksowanej. Jak gdyby nigdy nic, zajęła miejsce u boku brata. Chociaż przy barczystym Feliksie wyglądała na bezbronne chucherko, zrzedła mu mina. Wolał widać mieć nad przeciwnikiem wyraźną przewagę.

– Nie jesteśmy sami – przypomniała im dziewczyna.

Demetri zerknął na plac. Kilka metrów od wylotu zaułka stała nadal para małżeńska z dwiema córeczkami – wszyscy czworo bacznie się nam teraz przyglądali. Unikając wzroku Demetriego matka dziewczynek powiedziała coś wzburzona do męża, a ten odszedł kawałek i poklepał po ramieniu jednego z odwróconych tyłem mężczyzn w czerwonych marynarkach. Demetri pokręcił głową z dezaprobatą.

– Edwardzie, nie zachowujmy się jak dzieci.

– Właśnie – przytaknął Edward. – Rozejdźmy się w pokoju. Jego rozmówca westchnął, sfrustrowany.

– Przenieśmy się dokądś i porozmawiajmy – poprosił.

Do rodzinki dołączyło sześciu identycznie odzianych mężczyzn. Nie interweniowali, ale byli na to gotowi. Czekali na rozwój wypadków.

Edward wciąż osłaniał mnie własnym ciałem. Podejrzewałam, że to głównie z tego powodu zbierają się gapie. Gdym tylko mogła, krzyknęłabym, żeby uciekali.

– Nie – odmówił mój luby stanowczo. Feliks uśmiechnął się, odsłaniając zęby.

– Dosyć tego! – przerwał mu czyjś piskliwy głos.

Nasza gromadka powiększyła się o kolejnego przybysza. Nie miałam wątpliwości, że to także wampir – kto inny pętałby się po ciemnych uliczkach w długiej szacie?

Mimo peleryny – nie szarej, lecz niemal czarnej – widać było, że nieznajomy, niższy od Alice, jest bardzo szczupły i ma androgeniczną budowę ciała. To i krótko obcięte jasnobrązowe włosy sprawiły, że z początku wzięłam go za chłopca. Tyle że jego twarz była, jak na chłopca, zbyt piękna. Wielkich oczu i pełnych warg mógłby pozazdrościć mu (a raczej jej) anioł Botticellcgo.

Nawet wziąwszy poprawkę na to, że tęczówki tych oczu były szkarłatne.

Dlaczego Feliks i Demetri bali się dziewczynki? Mogła być wampirem, ale była przecież od nich mniejsza. Tymczasem obaj, niczym pragnące uchodzić za niewiniątka łobuziaki, oparli się o przeciwległy mur z rękami założonymi na plecach.

Edward również się rozluźnił, ale z innych pobudek.

– Jane – wyszeptał z rezygnacją.

Nie pojmowałam, co jest grane. Wszyscy kapitulowali z powodu jednej małej dziewczynki! Alice złożyła ręce na piersiach.

– Za mną – rozkazała Jane, odwracając się na pięcie. Była tak pewna siebie, że nie sprawdziła nawet, czy jej posłuchaliśmy.

Feliks puścił nas przodem ze złośliwym uśmieszkiem.

Alice ruszyła pierwsza. Edward objął mnie w pasie i pociągnął za sobą. Razem dołączyliśmy do jego siostry. Feliks wraz z Demetrim poszli zapewne za nami, chociaż nie zdradzał tego żaden dźwięk.

Uliczka, coraz węższa, skręcała po kilku metrach, jednocześnie łagodnie opadając. Wystraszona, spojrzałam na mojego ukochanego z niemym pytaniem w oczach, ale pokręcił tylko przecząco głową.

– Cóż, Alice – odezwał się, z pozoru swobodnym tonem. – Chyba nie powinienem się dziwić, że cię tu widzę.

– To ja popełniłam błąd, więc to ja musiałam go naprawić – wyjaśniła, wzruszając ramionami.

– Co się tak właściwie wydarzyło? – spytał, udając, że robi to tylko przez grzeczność, a tak naprawdę cała sprawa niezbyt go interesuje. Nie zapominali, że przysłuchują im się trzej wrogowie.

– Długo by opowiadać. – Alice zerknęła na mnie znacząco. – W dużym skrócie, Bella skoczyła jednak z klifu, ale nie z zamiarem popełnienia samobójstwa. Podczas naszej nieobecności stała się po prostu miłośniczką sportów ekstremalnych.

Zarumieniłam się. Resztę miał odczytać z jej myśli, a trochę tego było: motory, Victoria, wilkołaki, akcja ratunkowa Jacoba…

– Hm – mruknął Edward po chwili, zaniepokojony.

Zza kolejnego ostrego zakrętu wyłonił się koniec zaułka – pozbawiona wszelkich otworów ceglana ściana. Malej Jane nigdzie nie było widać.

Dla Alice nie było to najwyraźniej żadnym zaskoczeniem. Nie zwalniając tempa, podeszła do muru i sama zapadła się pod ziemię – dosłownie. W rzeczywistości wskoczyła zwinnie do ziejącego w bruku otworu. Dopiero wtedy go zauważyłam. Wyglądał na studzienkę kanalizacyjną – krata była do połowy odsunięta.

Zadrżałam.

– Nie bój się, Bello – powiedział cicho Edward. – Alice cię złapie.

Popatrzyłam na otwór z powątpiewaniem. Był taki mały i ciemny. Przypuszczałam, że gdyby nie Demetri i Feliks za naszymi plecami, mój towarzysz skoczyłby pierwszy.

Przykucnąwszy nieśmiało nad dziurą, wsunęłam do niej nogi.

– Alice? – wykrztusiłam.

– Jestem tu i czekam na ciebie – zapewniła mnie z dołu. Nie było to dla mnie zbyt wielką pociechą, bo jej głos dochodził z bardzo daleka.

Edward wziął mnie pod pachy – dłonie miał zimne jak kamienie w środku zimy – po czym powoli opuścił mnie w mroczne czeluści.

– Gotowa? – zawołał do siostry.

– Gotowa. Dawaj ją tu.

Zacisnęłam usta, żeby nie krzyczeć, i zamknęłam oczy. Edward mnie puścił.

Nie spadałam długo, może z pół sekundy. Ani się obejrzałam, a byłam już w objęciach przyjaciółki. Udało mi się nie krzyknąć, ale z pewnością mocno się posiniaczyłam – wampirze ciała nie należały do najmiększych.

Alice postawiła mnie na ziemi.

Na dole panował półmrok, bo przez otwór sączyło się przytłumione światło. Jego promienie odbijały się w mokrych kamieniach posadzki. Ciemno zrobiło się tylko na sekundę – kiedy do środka wskoczył Edward. Zdawał się delikatnie jarzyć w ciemnościach.

Objął mnie zaraz ramieniem i przytulił do siebie – nie tylko po to, aby mnie pocieszyć, ale również po to, abyśmy szybkim krokiem ruszyli przed siebie. Szłam, nie odrywając rąk od jego chłodnego tułowia. Bez przerwy potykałam się o nierówności podłoża. Za nami rozległ się złowróżbny zgrzyt przesuwanej na miejsce kraty.

82
{"b":"103759","o":1}