Литмир - Электронная Библиотека

Żałowałam, że nie mam pod ręką żadnego neutralnego tematu, o którym potrafiłabym rozmyślać, bo nie mogłam sobie pozwoli na to, by choć przez kilka sekund zastanowić się na tym, co mnie czeka – nie mogłam, jeśli nie chciałam zwrócić na siebie uwagi histerycznym krzykiem.

Odpadało zarówno snucie wizji pesymistycznych, jak i wysoce optymistycznych. Gdyby nam się bardzo poszczęściło, strasznie poszczęściło, może mogłyśmy ocalić Edwarda, ale nie byłam na tyle, głupia, by przypuszczać, że wówczas do mnie wróci. Moja misja ratunkowa nie miała niczego zmienić. Szykowałam się psychicznie na to, że w najlepszym przypadku spędzimy razem parę chwil, a potem znowu stracę go na wieki.

Znowu… Z bólu zacisnęłam zęby. Oto cena, jaką miało mi przyjść zapłacić za uwolnienie ukochanego ze szponów Volturi. Cena, jaką byłam gotowa ponieść.

Stewardesy rozdały chętnym słuchawki i wyświetlono film. Od czasu do czasu przyglądałam się z nudów poczynaniom jego bohaterów, ale jako że byli dla mnie jedynie plamami skaczącymi po niewielkim ekranie, nie potrafiłam nawet ustalić, czy to horror czy komedia romantyczna.

Po kilku godzinach, które zdawały mi się wiecznością, samolot obniżył lot, szykując się do lądowania w Nowym Jorku. Wyciągnęłam rękę, żeby wyrwać Alice z transu, ale zawahałam się. Powtórzyłam ten manewr, nigdy go nie kończąc, jeszcze z tuzin razy. Wreszcie dotknęliśmy kołami pasa startowego.

– Alice – zdobyłam się na odwagę – Alice, jesteśmy już na miejscu.

Dotknęłam jej przedramienia.

Bardzo powoli otworzyła oczy. Kilka razy pokręciła głową, kaprysząc lub protestując.

– I co tam? – spytałam dyskretnie, mając baczenie na mojego wścibskiego sąsiada.

– Nic nowego – szepnęła. – Nadal zastanawia się, jak poprosić Volturi o przysługę.

Na lotnisku musiałyśmy biec, żeby zdążyć na naszą przesiadkę, ale było to o stokroć lepsze od bezczynnego czekania. Gdy tylko odrzutowiec obrał kurs na Europę, Alice odpłynęła. Uzbroiłam się w cierpliwość. Kiedy na zewnątrz zrobiło się ciemno, podniosłam roletę i zagapiłam w czerń, żeby nie patrzeć w ścianę.

Szczęściem w nieszczęściu, miałam za sobą wiele miesięcy praktyki w kontrolowaniu własnych myśli. Zamiast rozważać, jakież to czekają mnie okropności (bez względu na to, co powiedziała Alice, nie zamierzałam ich przeżyć), skupiłam się na mniejszych kwestiach, choćby takich jak ta, co powiem po powrocie ojcu. Tak, tym mogłam zamartwiać się aż do rana. I co z Jacobem? Przyrzekł, że pozostanie moim przyjacielem, ale czy miał dotrzymać słowa? Może obaj z Charliem mieli się na mnie śmiertelnie obrazić? Cóż, wolałam już zginąć we Włoszech, niż zmierzyć się z podobnym bezmiarem samotności.

W pewnym momencie poczułam, że Alice szarpie mnie za rękaw. Musiałam zasnąć.

– Bello! – syknęła. W zaciemnionym wnętrzu pełnym śpiących ludzi zabrzmiało to niemal jak okrzyk. – Bello!

Zorientowałam się, że wydarzyło się coś ważnego. Nie byłam na tyle rozespana, żeby to przeoczyć.

– Złe wieści?

Nieliczne lampki rzucały przytłumione światło, ale oczy Alice rozbłysły.

– Wręcz przeciwnie – odparła podekscytowana. – Wszystko idzie po naszej myśli. Rozmowy jeszcze trwają, ale decyzja już zapadła. Odmowna.

– Volturi odmówią Edwardowi? – upewniłam się.

– A któż by inny? – obruszyła się Alice. – Widziałam ich. Słyszałam, jak to uzasadnią.

– Co mu powiedzą?

Podszedł do nas na palcach jeden ze stewardów.

– Podać może paniom po jaśku?

Chciał nam dać w ten sposób do zrozumienia, że robimy za dużo hałasu.

– Nie, nie trzeba. Dziękujemy. – Alice posłała mu najpiękniejszy ze swoich uśmiechów. Mężczyzna spojrzał na nią oczarowany. Wycofując się, potknął się o własne nogi.

– Co mu powiedzą? – nie przestałam się domagać.

– Są nim zainteresowani – szepnęła mi na ucho. – Uważają, że jego talent może się im przydać. Zaproponują mu, żeby z nimi został.

– _ I co on na to?

– _ Jeszcze nie wiem, ale założę się, że popisze się elokwencją.

Uśmiechnęła się szeroko. – Świetnie, nareszcie jakieś dobre nowiny To przełom. Volturi są zaintrygowani, szkoda im go zabić. To marnotrawstwo – tak wyrazi się Aro. Ich postawa zmusi Edwarda do większej pomysłowości, a im dłużej będzie deliberował, jak ich skutecznie sprowokować, tym lepiej dla nas.

Mimo wszystko nie udzieliła mi się jej euforia. To, że zdążymy, nadal nie było takie pewne. W dodatku, gdybyśmy dotarły do Volterry po fakcie, nie miałabym szans na to, żeby powstrzymać przyjaciółkę przed dostarczeniem mnie Charliemu.

– Alice?

– Tak?

– Czegoś tu nie rozumiem. Jak to możliwe, że jesteś w stanie przekazać mi teraz tyle szczegółów? Przecież zdarza się, że twoje wizje są mgliste, niejasne – że rozmijają się z rzeczywistością. Czy to od czegoś zależy?

Zacisnęła szczęki. Ciekawa byłam, czy odgadła, do czego piję.

– Widzę wszystko wyraźnie, ponieważ relatywnie nie są to wydarzenia zbytnio odległe w czasie czy przestrzeni, a poza tym jestem bardzo na nich skoncentrowana. Kiedy coś pojawia się w moim umyśle ot tak, samo z siebie, to tylko blady poblask, mało prawdopodobna migawka. Istotne jest też to, o kogo chodzi – łatwiej mi z moimi pobratymcami niż z ludźmi. Zwłaszcza w przypadku Edwarda – to przez to, że łączy nas silna uczuciowa więź.

– Mnie też widujesz – przypomniałam.

– Ale nigdy z tyloma detalami.

Westchnęłam.

– Żałuję, że pewne twoje wizje dotyczące mojej osoby się nie sprawdziły. Te z samego początku, kiedy się jeszcze nie przyjaźnijmy…

– Które masz na myśli? – Widziałaś, że staję się jedną z was – naprowadziłam ją nieśmiało.

I Alice westchnęła.

– Braliśmy to wtedy pod uwagę, to i miałam odpowiednie wizje.

– Wtedy – powtórzyłam.

– Tak właściwie, Bello, to… – zawahała się, ale tylko na chwile. Szczerze mówiąc, zastanawiam się, czy sama się za ciebie nie wziąć Ta cała sytuacja powoli przeradza się w farsę.

Zmroziło mnie. Spojrzałam na nią zszokowana. Nie, nie mogłam ani na sekundę dopuścić do siebie takiej nadziei. Co, gdyby zmieniła zdanie?

– Przestraszyłam cię? – spytała zbita z tropu. – Sądziłam, że o tym marzysz.

– Ależ marzę! – niemalże wykrzyknęłam. – Och, Alice, błagam, ukąś mnie jak najszybciej! Będę mogła walczyć z Volturi jak równy z równym!

– Cii! – Przyłożyła palec do ust. Steward znów na nas patrzył. – Bądź rozsądna – sprowadziła mnie na ziemię. – Nie mamy wystarczająco dużo czasu. Wiłabyś się w agonii ładnych parę dni. Poza tym pozostali pasażerowie nie byliby chyba zachwyceni, prawda?

Przygryzłam wargi.

– Jeśli nie zrobisz tego teraz – wymamrotałam – niedługo się rozmyślisz.

– Nie sądzę. – Skrzywiła się. – Ale będzie wściekły! Tyle, że już nic nie da się poradzić.

– Nic a nic – potaknęłam. Serce biło mi jak młotem.

Alice zaśmiała się cicho, po czym znowu westchnęła.

– Pokładasz we mnie zbyt dużą wiarę, Bello. Nie mam pojęcia czy uda mi się przeprowadzić taką operację. Brak mi samokontroli Carlisle'a. Pewnie zabiję cię i tyle.

– Jestem gotowa zaryzykować.

– Nigdy nie spotkałam nikogo o tak nietypowych zapatrywaniach, co ty.

– Dziękuję za komplement.

– Ach, wrócimy do tego później. Na razie musimy przetrwać dzisiejszy dzień.

– Słuszna uwaga.

Ale jeśli miałyśmy go przetrwać, ileż otworzyłoby się przede nowych możliwości! To znaczy, jeśli miałyśmy go przetrwać, Alice miała się nie rozmyślić, a mi miało być dane wylizać się z zadanych przez nią ran. Edward mógłby wówczas choćby i wrócić do Ameryki Południowej – wytropiwszy go, podążałabym za nim krok w krok. Zresztą, kto wie, może gdybym była piękna i silna, to on nie dawałby mi spokoju?

– Prześpij się – doradziła moja towarzyszka. – Obudzę cię, kiedy dowiem się czegoś jeszcze.

– Okej – zgodziłam się potulnie. Podejrzewałam, że z emocji i tak nie zasnę.

Alice przyjęła pozycję płodową: podkurczyła nogi, objęła je rękami i oparła się czołem o kolana. Kołysała się łagodnie, żeby się skoncentrować.

78
{"b":"103759","o":1}