Литмир - Электронная Библиотека

Idyllę zburzyło pojawienie się Sama, który wrócił z lasu kilka godzin później. Upewniłam się tylko, że Jacob jest cały i zdrów.

I uciekłam pod pierwszym lepszym pretekstem. Aura miłości i samozadowolenia otaczająca tę parę była dla mnie nie do zniesienia.

Zwłaszcza, gdy w kuchni Emily przebywało jedynie nas troje.

Z braku innych pomysłów wylądowałam na plaży. Zaparkowałam furgonetkę w stałym miejscu, zaczęłam chodzić w tę i z powrotem po skalistym odcinku wybrzeża, samotność mi nie służyła. Tyle myśli nie dawało mi spokoju! Bałam się, że Victoria zrobi krzywdę komuś z watahy albo, co byłej prawdopodobne, Charliemu lub innemu myśliwemu. Ci z obławy sądzili, że polują na tępe zwierzę! Bałam się też, że wbrew mej woli, znajomość z Jacobem przeradza się w coś głębszego. Zupełnie nad tym nie panowałam i nie wiedziałam, jak postępować z moim przyjacielem. Co gorsza, przez te wszystkie rozmowy zbyt często mówiłam ostatnio o Cullenach i w rezultacie, przechadzając się, o wiele za często ich wspominałam. Bólu wywołanego tymi bezsensownymi reminiscencjami nie zagłuszało nawet to, że tak bardzo się martwiłam o najbliższych. Moje problemy z oddychaniem tak się nasiliły, że nie zdołałam dłużej spacerować. Przysiadłam na kamieniu i podciągnęłam kolana pod brodę. W takiej właśnie pozycji znalazł mnie Jacob. Nie musiałam nic mówić – co przeżywałam, zrozumiał bez słów.

– Przepraszam – powiedział zamiast powitania. Wziął mnie za ręce, zachęcając do wstania, a kiedy się podniosłam, przytulił mnie do siebie. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, jak wyziębłam. Dostałam dreszczy, ale w ciepłych ramionach Indianina mogłam przynajmniej swobodnie oddychać.

– Psuję ci ferie – zarzucił sobie Jacob, kiedy zawróciliśmy do auta.

– Nie, skąd. Nie miałam żadnych planów. Wierz mi, nie wyczekiwałam ich z niecierpliwością.

– Jutro rano zrobię sobie wolne. Te kilka godzin sobie beze mnie poradzą. Zabawimy się!

– Zabawimy? – Zważywszy na naszą sytuację, określenie to wydało mi się nieco nie na miejscu.

– Zobaczysz, będzie fajnie. Możemy na przykład… – Rozejrzał się i nagle go olśniło. – Wiem! Świetnie się składa. Dotrzymam kolejnej obietnicy.

– Jakiej znowu obietnicy?

Wypuścił moją dłoń i wskazał palcem południowy skraj plaży, gdzie półksiężyc płaskiego fragmentu wybrzeża przechodził gwałtownie w wysoki, stromy klif. Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi.

– Pamiętasz Sama i resztę, jak skakali? – podpowiedział.

Skakanie z klifu w taką pogodę? Wzdrygnęłam się.

– Tak, będzie zimno – przyznał Jacob – ale nie tak zimno jak dzisiaj. Nie czujesz, że idzie ciepły front? Ze zmienia się ciśnienie? To jak, masz ochotę?

Ciemne fale oceanu nie wyglądały zapraszająco, a wysokość klifu porażała z plaży jeszcze bardziej niż z drogi.

Z drugiej strony, minęło wiele dni, odkąd ostatni raz słyszałam glos Edwarda, a chyba byłam od niego uzależniona. Łudziłam się, że jeśli znowu się nim trochę porozkoszuję, łatwiej będzie mi znieść resztę ferii. Jak każdy nałogowiec, nie myślałam, rzecz jasna logicznie.

– Jutro rano, tak? Super.

– No to jesteśmy umówieni. – Jacob znowu otoczył mnie ramieniem.

– Dobrze, a teraz chodźmy do domu – zakomenderowałam. – Musisz się przespać. Nie mogę już patrzeć na te twoje worki pod oczami.

Nazajutrz obudziłam się wcześnie i korzystając z okazji, przemyciłam do furgonetki ręcznik i komplet ubrań na zmianę. Podejrzewałam, że Charlie ma taki sam stosunek do skoków z klifu, co do rozbijania się po leśnych drogach motocyklem. Perspektywa usłyszenia Edwarda dość mnie podekscytowała, Może naprawdę miałam zapomnieć na chwilę o wszystkich zmartwieniach? Może naprawdę miałam się dzisiaj świetnie bawić? Czekała mnie poniekąd podwójna randka – z Edwardem i z Jacobem. Zaśmiałam się w duchu. Jacob nazwał nas dwoje popaprańcami, ale przy takiej wariatce jak ja był tylko niewinnym wilkołakiem.

Parkując pod jego domem, spodziewałam się, że, jak zwykle, wyjdzie na podwórko, zaalarmowany wyciem mojego silnika. Nie wyszedł. Pomyślałam, że pewnie jeszcze śpi – nawet się ucieszyłam, bo ostatnio się zaniedbywał. Zadecydowałam, że nie obudzę go od razu, tylko wykorzystam ten czas na rozgrzewkę. Jake nie pomylił się, co do pogody – przez noc niebo zasnuła gruba warstwa chmur, przez co bardzo się ociepliło. Było niemal parno. Zostawiłam sweter w samochodzie.

Zapukałam do drzwi.

– Wejdź, Bello – zawołał Billy.

Siedział na wózku przy stole kuchennym, jedząc zimne płatki śniadaniowe.

– Jake śpi?

– Nie. – Mężczyzna odłożył łyżkę i spojrzał na mnie z powagą.

– Co się stało? – Ugięły się pode mną kolana.

– Embry, Jared i Paul natrafili dziś o świcie na świeże tropy – w idealnym miejscu, u podnóża gór. Sam jest zdania, że mają duże szanse ją tam otoczyć i zakończyć dziś całą sprawę. Dołączyli z Jakiem do pozostałych, żeby pomóc im w poszukiwaniach.

– O nie – szepnęłam. – Tylko nie to.

Billy zaśmiał się łagodnie.

– W czym problem? Czyżbyś tak polubiła La Push, że nie chcesz się z nami rozstawać?

– Nie żartuj, Billy, proszę. Przecież mogą znaleźć się w niebezpieczeństwie!

– Masz rację – zgodził się, ale z jego pooranej zmarszczkami twarzy nie dało się nic wyczytać. – Ta mała jest sprytna – dodał. Przygryzłam wargę. – Ale spokojnie. Nie grozi im tak duże niebezpieczeństwo, jak to sobie wyobrażasz. Sam wie, co robi. Jeśli powinnaś o kogoś się bać, to o siebie. Tej wampirzycy nie zależy na wdaniu się w pojedynek z wilkami. Próbuje im się wymknąć, zwodzi ich, a wszystko po to, żeby dostać się do Forks.

– Skąd Sam wie, co robi? – spytałam, ignorując wzmiankę o sobie. – Wataha zabiła do tej pory tylko jednego wampira. Może po prostu dopisało im szczęście?

– Podchodziliśmy i podchodzimy do tego bardzo poważnie, Bello. Nic z wiedzy naszych doświadczonych przodków nie zostało zapomniane. Wszystko przekazywaliśmy z pokolenia na pokolenie, z ojca na syna.

Chciał mnie pocieszyć tym stwierdzeniem, ale na nic się to nie zdało. Zbyt żywy był w mojej głowie obraz Victorii – jej dzikie oczy, kocie ruchy, ruda grzywa. Byłam przekonana, że jeśli uda jej się przechytrzyć sfory, to nie zawaha się zaatakować.

Billy powrócił do przerwanego śniadania. Usiadłam na kanapie i zaczęłam bezmyślnie skakać po kanałach telewizyjnych. Nie trwało to długo. W niewielkim saloniku było dziś coś klaustrofobicznego jego ściany mnie przytłaczały. Drażniło mnie też, że nie mogę wyjrzeć przez przesłonięte firankami okna.

– Idę na plażę – rzuciłam lakonicznie i wybiegłam na dwór.

Widok nieba i drzew nie przyniósł niestety spodziewanej ulgi. Szare chmury parły ku ziemi niczym mający runąć lada chwila sufit. W lesie było dziwnie pusto – nie zauważyłam ani jednego ptaka, ani jednej wiewiórki. Od panującej dokoła ciszy przechodziły mnie ciarki. Jakimś cudem nawet wiatr nie szumiał w gałęziach. Wiedziałam, że wszystkie te zjawiska można wytłumaczyć zmiana pogody – sama wyczuwałam wzrost ciśnienia, choć nie byłam zwierzęciem, a tylko obdarzonym kiepskimi zmysłami człowiekiem. Jak nic zbierało się na porządną, wiosenną burzę z piorunami. Zerknęłam na chmury. W przerwach pomiędzy ich stalowymi zwałami dostrzegłam wyższą warstwę, ciemnosiną, niemal fioletową. Tak, ulewa była tylko kwestią czasu. Zmyślne zwierzęta zawczasu się przed nią pochowały. Mimo tych dedukcji nie opuszczał mnie niepokój. Gdy tylko znalazłam się na plaży, doszłam do wniosku, że popełniłam błąd – miałam tego ponurego miejsca powyżej uszu. Te wszystkie nerwowe spacery, sam na sam ze swoimi myślami, to całe krążenie bez celu przypominało mi mój nieustający koszmarny sen. Chciałam się już wycofać, ale do saloniku Billy'ego też mnie nie ciągnęło. Ani do Emily. Nie miałam gdzie się podziać. Podreptałam w kierunku wyrzuconego przez morze drzewa i usiadłam żeby móc oprzeć się o splątane korzenie. Zadarłam głowę, czekając, aż pierwsze krople deszczu przerwą ciszę. Starałam się nie zastanawiać, co grozi Jacobowi i jego pobratymcom, żeby do szczętu się nie złamać. Straciłam już kilkoro bliskich – czy los miałby być dla mnie aż tak okrutny? Cóż, może pogwałciłam w przeszłości jakieś nieznane prawo i tym samym skazałam się na wieczne potępienie? Może zgrzeszyłam ciężko, odsuwając się od ludzi, a zbliżając do istot z podań i legend? Dość tego, powiedziałam sobie. Jacobowi nic się nie stanie. Musiałam w to wierzyć, żeby mieć siłę żyć.

63
{"b":"103759","o":1}