Литмир - Электронная Библиотека

Oparł się delikatnie policzkiem o moją skroń. Zapadła cisza.

Zastanawiałam się, o czym rozmyśla, ale stwierdziłam, że może nie chcę wiedzieć.

– Powiedz, co jest w tym wszystkim najgorsze? – szepnęłam wciąż licząc na to, że w czymś mogę mu ulżyć.

– Najgorsze jest to, że… że traci się nad sobą kontrolę.

To poczucie, że nie można dłużej być siebie pewnym. Że dla twojego dobra powinienem trzymać się od ciebie z daleka, od ciebie twojego reszty. Muszę pamiętać, że jestem potworem, że mogę kogoś skrzywdzić. Widziałaś Emily. Sam się rozgniewał, ten jeden jedyny raz, a ona stała zbyt blisko… W żaden sposób jej tego nie zadośćuczyni. Słyszę jego myśli, wiem, co przeżywa…

– Kto chce być potworem?

– Najbardziej nienawidzę tego, że wszystko, co wilcze, przychodzi mi tak łatwo. Jestem lepszy w te klocki niż cała reszta sfory.

– Czy to oznacza, że mam w sobie mniej z człowieka niż Sam czy Embry?

– Czasami boję się, że zupełnie się w tym byciu wilkiem zatracę.

– Czy to trudne? Czy trudno przeistoczyć się z powrotem w człowieka?

– Zwłaszcza na początku – potwierdził. – Trzeba nabrać wprawy. Ale, tak jak mówiłem, jest mi łatwiej niż pozostałym.

– Dlaczego?

– Ponieważ dziadkiem mojego ojca był Ephraim Black, a dziadkiem mojej matki Quil Areara.

– Quil? – Coś mi się nie zgadzało. Quil Areara miał szesnaście lat.

– Jego pradziadek – wyjaśnił Jacob. – Quil, którego znasz, jest moim dalekim kuzynem.

– Ale jakie to ma znaczenie, kto był twoim pradziadkiem?

– Obaj należeli do ostatniej sfory, razem z Levim Uleyem.

Odziedziczyłem wilcze geny i po ojcu, i po matce. Nie miałem szans się wymknąć. Quil też nie ma – dodał ponuro.

– Czy bycie wilkołakiem ma jakieś zalety? – spytałam, żeby go pocieszyć.

Chłopak uśmiechnął się nagle i rozmarzył.

– Najfajniejszy jest ten pęd…

– Lepiej niż na motocyklu?

– Nie ma porównania. – Z jaką prędkością potraficie…

– Biegać? – dokończył. – Cóż, nie nosimy przy sobie tachometrów. Jak by ci to przybliżyć… Znasz się na wampirach. Złapaliśmy tego tam, Laurenta, prawda? To już chyba ci coś mówi?

– Tak, i to wiele. Nie byłam w stanie sobie tego wyobrazić Zatem wilki biegały szybciej niż wampiry… Cullenowie, biegnąc robili się niemal niewidzialni!

– Opowiedz mi o czymś, o czym nie wiem – zaproponował Jacob. – Coś o wampirach. Jak w ogóle znosiłaś ich towarzystwo. Nie umierałaś ze strachu?

– Nie – odpowiedziałam cierpko.

Mój ton głosu dał mu do myślenia. Zamilkł na moment.

– Dlaczego twój luby zabił tego całego Jamesa? – spytał znienacka.

– Tylko tak można było go powstrzymać. James próbował zabić mnie – ot tak, dla sportu. Pamiętasz, jak zeszłej wiosny miałam wypadek w Phoenix i leżałam tam, w szpitalu?

Jacob gwizdnął.

– Tak mało brakowało?

– Bardzo mało.

Wyrwałam rękę z uścisku Jacoba, żeby odruchowym gestem pogłaskać moją bliznę.

– Co tam masz? – Chłopak sięgnął po moją prawą dłoń. – A, to ta twoja zabawna blizna, która jest taka chłodna. – Z opóźnieniem dotarło do niego, skąd ją mam. – Ach! – przeraził się.

– Widzę, że się domyśliłeś – skomentowałam. – Tak, to tu James mnie ugryzł.

Jacob wybałuszył oczy, a miedziana skóra na jego twarzy dziwnie pożółkła. Wyglądał jak ktoś, komu nagle zachciało się wymiotować.

– Ale, skoro cię ugryzł, to…? Czy nie powinnaś być teraz…

– Wiosną Edward dwukrotnie uratował mi życie – wyszeptałam. – Wyssał jad z rany – rozumiesz, tak jak po ukąszeniu grzechotnika.

Wzdłuż brzegów mojej wirtualnej rany rozlał się ból. Zadrżałam.

Nie ja jedna. Jacob także dygotał. Rozkołysał cały samochód.

– Spokojnie, Jake, tylko spokojnie.

– Tak wykrztusił. – Najważniejszy jest spokój. – Pokręcił głową jakby chciał otrzepać ją ze zdenerwowania. Podziałało. Po chwili trzęsły mu się jedynie dłonie.

– Wszystko w porządku? – spytałam.

Opowiedz mi o czymś innym. Żebym dłużej o tym myślał.

– Co chciałbyś wiedzieć?

– Hmm… – Zamknął oczy, żeby się skoncentrować.

– Interesują mnie te dodatkowe talenty. Czy pozostali Cullenowie też potrafią coś ekstra? Na przykład czytać w myślach?

Zastanowiłam się. Było to pytanie adresowane raczej do szpiega, a nie do przyjaciółki. Ale jaki sens miało ukrywanie tego, co wiedziałam?

Cullenowie byli daleko, a Jacobowi trzeba było pomóc Się zrelaksować.

– Jasper potrafi… coś jakby kontrolować emocje ludzi ze swojego otoczenia. – Mówiłam bardzo szybko, mając przed oczami zdeformowaną twarz Emily. Raz po raz przebiegały mnie ciarki.

Od mojego przyjaciela dzieliło mnie tylko kilka centymetrów.

Gdyby zmienił się teraz w wilka, rozerwałby na kawałki nie tylko auto, al. i cały garaż. – Nie manipuluje ludźmi z jakichś niecnych pobudek, stara się po prostu ich uspokoić, odwrócić ich uwagę, tego typu sprawy.

– Przydałby się przy Paulu – zażartowałam. – Alice potrafi z kolei przewidywać przyszłość. No, powiedzmy, do pewnego stopnia. Ma wizje, które sprawdzają się tylko wtedy, jeśli ktoś do końca nie zmieni zdania.

Widziała mnie, jak umierałam… i widziała, jak staję się jedną z nich. Obie przepowiednie się nie sprawdziły. A jedna miała nie sprawdzić się już nigdy.

Zakręciło mi się w głowie. Zaczerpnęłam powietrza, ale było w nim za mało tlenu. A może to moje płuca znowu znikły?

Jacob odzyskał nad sobą kontrolę. Już nie drżał.

– Czemu tak robisz? – spytał. Pociągnął mnie delikatnie za mankiet, chcąc, żebym oderwała jedną z rąk od klatki piersiowej, ale poddał się, widząc, jak uparcie przyciskam ją do ciała. Nawet nie zauważyłam, kiedy je tam przeniosłam. – Robisz tak, kiedy się denerwujesz. Dlaczego?

– To boli – wytłumaczyłam. – Wspominanie Cullenów sprawia mi ból. Czuję się wtedy tak, jakbym się dusiła… jakbym jednocześnie rozpadała się na małe kawałki.

To, że mogłam wreszcie o wszystkim Jacobowi opowiedzieć było niesamowite. Nie mieliśmy już przed sobą żadnych tajemnic. Przygładził moje włosy.

– Przepraszam, Bello. Nie zdawałem sobie sprawy. Przyrzekam, że nie będę już poruszał tego tematu.

– Nie przepraszaj – uśmiechnęłam się blado. – To nie twoja wina. W kółko mi się to zdarza.

– Ale z nas para popaprańców – stwierdził. – Oboje od czasu do czasu się rozpadamy i nie możemy nic na to poradzić.

– Tak, jesteśmy żałośni.

– Ale przynajmniej mamy siebie.

Ta świadomość najwyraźniej przynosiła mu ulgę. Mnie również.

– Zawsze coś – powiedziałam.

Kiedy byliśmy razem, humor mi dopisywał, ale większość czasu Jacob spędzał jednak w lesie – wilczy honor nakazywał mu tropić wampirzycę do skutku. Nie pozostawało mi nic innego, jak przesiadywać dla bezpieczeństwa w La Push, nie wiedząc, czym się zająć, żeby odgonić natrętne myśli.

Chcąc nie chcąc, stałam się stałym elementem wyposażenia domu Blacków – chcąc nie chcąc, bo często wolałam być wszędzie, byle nie tam. Wszystko przez Billy'ego i jego małomówność.

Kiedy nie uczyłam się do zapowiedzianego na następny tydzień testu z matematyki (a mój mózg buntował się już po dwóch – trzech godzinach), czułam się w obowiązku zabawiać gospodarza rozmową. Niestety, zupełnie mi nie pomagał w przestrzeganiu podstawowej zasady dobrego wychowania. Co kilkanaście minut (jeśli miałam szczęście) zapadała niezręczna cisza.

W środę po południu postanowiłam dla odmiany odwiedzić Emily. Z początku było nawet fajnie. Narzeczona Sama należała do pogodnych, serdecznych osób, którym robota pali się w rękach. Bezustannie krążyła po pokojach i podwórku – chodziłam za nią krok w krok. Najpierw wyszorowała fragment nieskazitelnej w moim mniemaniu podłogi, potem wyrwała z grządki kilka rachitycznych chwastów, wreszcie naprawiła zawias i zajęła się na tkaniem na krosnach. W przerwach kroiła, mieszała i doprawiała. Narzekała odrobinę na rosnące apetyty chłopców ze sfory, ale było widać jak na dłoni, że karmienie tej gromadki sprawia jej przyjemność. Przebywanie z nią nie przysparzało mi trudności – w końcu obie byłyśmy teraz „dziewczynami wilkołaków”.

62
{"b":"103759","o":1}