Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Hej, przecież to Eve, prawda? Eve Dallas, słynna parnia młoda. Nawiasem mówiąc, miałaś cudowny ślub. Prawdziwe wydarzenie towarzyskie roku. Mieliśmy o czym pisać.

– To świetnie.

– Wiesz, poruszyłam niebo i ziemię, żeby się dowiedzieć, gdzie spędzacie miesiąc miodowy. Nie sądzę, żeby ktokolwiek poza Roarke”em potrafił zupełnie zablokować dostęp mediów. – Figlarnie pogroziła jej palcem, aż zakołysały się jej sterczące piersi. – Mogłaś choć troszeczkę uchylić rąbka tajemnicy. Ludzie umierają z ciekawości.

Zachichotała i poprawiła się na gzymsie, omal nie tracąc równowagi.

– Wszyscy umieramy z ciekawości. Oj, jeszcze nie teraz. To takie przyjemne, że nie chcę się spieszyć. – Prostując się, pomachała nadlatującym dziennikarzom. – Zwykle nie cierpię mediów video. Nie wiem dlaczego, dziś kocham wszystkich! – Ostatnie słowa wykrzyczała, szeroko rozkładając ramiona.

– To miło, Cerise. Może podejdziesz tu na chwilę, opowiem ci o moim miesiącu miodowym. Specjalnie dla „Tattlera.”

Cerise uśmiechnęła się przebiegłe i pokręciła głową.

– Mm. – Odmowa też była pogodna, prawie wesoła. – A może ty zejdziesz tu do mnie? Razem polecimy. Mówię ci, to wspaniałe uczucie.

– Pani Deyane – wtrącił się psycholog. – Każdy z nas miewa chwile rozpaczy. Doskonale panią rozumiem i współczuję. Słyszę w pani głosie smutek.

– A odczep się. – Cerise skwitowała jego uwagę niecierpliwym gestem. – Rozmawiam z Eve. Chodź do mnie, kochana. Ale nie za blisko. – Potrząsnęła sprayem i zachichotała. – Zejdź, zabawimy się razem.

– Poruczniku, nie sądzę, żeby…

– Zaniknij się i idź zaczekać na moją asystentkę – odrzekła Eye, przerzucając nogę przez stalowy murek ochronny i schodząc niżej.

Wiatr nie wydawał się już tak przyjemny, kiedy wisiało się siedemdziesiąt pięter nad ulicą, opierając się na stalowym gzymsie, który nie miał nawet dwóch stóp szerokości. Silny podmuch wiatru, spotęgowany powiewem strumienia powietrza bijącego od zawieszonych nad budynkiem busów, szarpał ubranie i smagał skórę. Eye nakazała sercu, by się uspokoiło i przykleiła się plecami do ściany.

– Czy to nie piękne? – westchnęła Cerise. – Chętnie napiłabym się teraz wina. Albo nie, najlepsza by była lampka szampana. Z piwnicy Roarke”a, rocznik czterdzieści siedem.

– Chyba mamy w domu całą skrzynkę tego rocznika. Chodźmy do mnie, otworzymy jedną butelkę.

Cerise wybuchnęła śmiechem, odwróciła do niej głowę i posłała jej radosny uśmiech. Eye z drżeniem serca przypomniała sobie, że identyczny uśmiech widziała na twarzy młodego człowieka, wiszącego na naprędce zrobionym sznurze.

– I tak jestem pijana ze szczęścia.

– Skoro jesteś szczęśliwa, to po co siedzisz naga na gzymsie i chcesz skakać?

– Właśnie dlatego czuję się szczęśliwa. Nie wiem, czemu tego nie rozumiesz. – Cerise wzniosła twarz ku niebu i zamknęła oczy. Eye odważyła się postąpić kilka cali w jej stronę. – Nie wiem, czemu nikt tego nie rozumie. To takie piękne, emocjonujące. To jest jak wszystko.

– Cerise, jeśli spadniesz z tego gzymsu, nie będzie nic. Koniec.

– Nie, nie, nie. – Otworzyła błyszczące oczy. – To dopiero początek, nie rozumiesz? Och, jesteśmy wszyscy tacy ślepi.

– To, co złe, można naprawić. Wiem o tym. – Eye bardzo ostrożnie położyła dłoń na ręce Cerise. Nie odważyła się jednak jej złapać. – Liczy się tylko to, żeby przetrwać. Można wiele rzeczy zmienić, poprawić, ale żeby to zrobić, trzeba przetrwać.

– Wiesz, ile to kosztuje wysiłku? Poza tym jaki w tym sens, skoro czekanie jest takie prźyjemne? Czuję się cudownie. Nie rób tego.

– Ze śmiechem wycelowała w mą spray. – Nie psuj tego. Tak doskonale się bawię.

– Są ludzie, którzy się martwią o ciebie. Masz rodzinę, która cię kocha, Cerise. – Eye wytężyła pamięć. Czy Cerise miała dziecko, męża, rodziców? – Jeśli to zrobisz, skrzywdzisz ich.

– Nie, jeżeli zrozumieją. Przyjdzie czas, że wszyscy zrozumieją. Wtedy będzie lepiej. Piękniej. – Rozmarzonym wzrokiem spojrzała Eye w oczy, z tym samym przerażającym uśmiechem na ustach.

– Chodź ze mną. – Chwyciła Eye za rękę i mocno ścisnęła. – Będzie wspaniale. Musisz tytko dopuścić do głosu prawdziwą siebie.

Eye poczuła strużkę potu płynącą po plecach. Uchwyt tej kobiety był jak imadło i gdyby próbowała się uwolnić, obie byłyby zgubione. Z trudem opanowała odruch obronny, próbując nie zwracać uwagi na świszczący wiatr i pomruk pojazdów dziennikarzy, którzy rejestrowali każdy ruch i słowo.

– Nie chcę umierać, Cerise – powiedziała łagodnie. – Ty też tak naprawdę tego nie chcesz. Samobójstwo jest dla tchórzy.

– Nie, dla poszukiwaczy. Ale twoja sprawa. – Cerise puściła jej rękę i poklepała ją lekko. Wiatr porwał jej długi, melodyjny śmiech.

– 0, Boże, jestem taka szczęśliwa – powiedziała i rozłożywszy szeroko ramiona, pochyliła się w przód.

Eve instynktownie wyciągnęła rękę, by ja złapać. Końcami palców musnęła szczupłe biodro Cerise, o mało nie tracąc równowagi. Upadła na bok, opierając się wiatrowi, który chciał ją porwać. Grawitacja działała szybko i bezlitośnie. Eye patrzyła w dół na tę makabrycznie uśmiechniętą twarz, dopóki nie stała się zamazaną, ledwie widoczną plamą.

– Jezu Chryste. Boże. – Zakręciło się jej w głowie. Podniosła się, odchyliła w tył głowę i zamknęła oczy. Usłyszała dochodzące z góry krzyki, a na policzkach poczuła strumień powietrza, kiedy dziennikarze, chcąc mieć jak najlepsze zbliżenia, podlecieli bliżej.

– Poruczniku Dallas.

Głos brzmiał jak brzęczenie pszczoły. Eye tytko potrząsnęła głową.

Na dachu stała Peabody i patrzyła w dół, wałcząc ze wzbierającymi nudnościami. Widziała tylko, że Eye przyciska się do gzymsu, blada jak śmierć, i jeden nieostrożny ruch może ją wysłać w ślad za kobietą, którą próbowała uratować. Peabody głęboko odetchnęła i spróbowała jeszcze raz, przybierając oficjalny, urzędowy ton.

– Jesteś tu potrzebna, poruczniku. Muszę wziąć twój rekorder, żeby sporządzić pełny raport.

– Słyszę – odrzekła Eye znużonym głosem. Nie odwracając głowy, złapała się krawędzi dachu. Poczuła na ręce czyjąś dłoń i wstała. Odwracając się plecami do przepaści wysokości siedemdziesięciu pięter, spojrzała Peabody prosto w oczy i wyczytała w nich łęk.

– Ostatni raz rozważałam skok z okna, kiedy miałam osiem lat.

– Choć nogi jej drżały, zdołała dźwignąć się na dach. – Nie zamierzam jednak wychodzić stąd w ten sposób.

– Jezu, Dallas. – Zapominając się, Peabody uścisnęła ją mocno.- Aleś mnie przestraszyła. Myślałam, że pociągnie cię za sobą.

– Ja też. Ale nie pociągnęła. Weź się w garść, Peabody. Prasa i tak ma dzisiaj niezłą ucztę.

– Przepraszam. – Peabody cofnęła się, zmieszana. – Przepraszam.

– W porządku. – Eye rzuciła okiem na psychologa, który upozował się do kamer z ręką na sercu. – Dupek – mruknęła. Wepchnęła ręce do kieszeni. Potrzebowała jeszcze chwili, żeby dojść do siebie. – Nie mogłam jej powstrzymać, Peabody. Nie udało mi się przycisnąć właściwego guzika

– Czasem tego guzika po prostu nie ma.

– Ale coś ją do tego pchnęło – powiedziała cicho Eye. – Musiał być sposób, żeby to wyłączyć.

– Przykro mi, Dallas. Znałaś ją.

– Właściwie nie. Jedna z wielu osób, które mijasz w życiu.

– Odepchnęła to od siebie – musiała odepchnąć. Każda śmierć, niezależnie od tego, jak przyszła, zawsze niosła ze sobą konkretne obowiązki. – Zobaczmy, co się da z tym zrobić. Kontaktowałaś się z Feeneyem?

– Tak jest. Zablokował wszystkie połączenia z jej komputerem i powiedział, że sam wszystkim pokieruje. Ja skopiowałam wszystkie dane o niej, ale me zdążyłam ich przejrzeć.

Poszły w stronę biura. Przez szybę widać było Rabbita, który siedział z głową wciśniętą między kolana.

– Mam do ciebie prośbę, Peabody. Przekaż tego mięczaka jakiemuś mundurowemu na przesłuchanie, Nie mam ochoty teraz z nim rozmawiać. Chcę zabezpieczyć biuro, Musimy sprawdzić, co robiła wcześniej. Może trafimy na jakiś ślad.

37
{"b":"102676","o":1}