– Zrobisz tu coś naprawdę wielkiego – powiedziała, opierając się o balustradę.
– Taki mam plan.
– Nie – potrząsnęła głową, z przyjemnością czując, jak zaczyna w niej szumieć szampan. – Chcę powiedzieć, że zrobisz coś, o czym ludzie będą mówić i marzyć przez całe wieki. Jak na kogoś, kto w młodości był złodziejaszkiem w uliczkach Dublina, wcale nieźle, Roarke.
Jego uśmiech był odrobinę chytry.
– Niewiele się zmieniło, pani porucznik. Dalej opróżniam ludziom kieszenie, tylko robię to całkiem legalnie. W końcu ożeniłem się z gliną i pewne swoje działania musiałem ograniczyć.
Zmarszczyła brwi.
– Nie chcę nic o nich słyszeć.
– Kochana Eye. – Wstał z butelką w ręku. – Taka zawsze porządna. I wciąż pełna wyrzutów sumienia, że bez pamięci zakochała się w jakimś mętnym typku. – Ponownie napełnił jej kieliszek, po czym odstawił butelkę. – I to takim, który jeszcze kilka miesięcy wcześniej był pewnie na liście podejrzanych o morderstwo.
– Nie podoba ci się taka podejrzliwość?
– Owszem, podoba. – Przesunął palcem po jej policzku, gdzie jeszcze niedawno widniał siniak. Ślad po bójce już zniknął, Roarke wciąż miał go w pamięci. – Trochę też boję się o ciebie.
„Bardzo się boję”, dodał w myśli.
– Jestem dobrym gliniarzem.
– Wiem. Jedynym, którego szczerze podziwiam. Cóż za ironia losu, że pokochałem kobietę oddaną bez reszty sprawiedliwości.
– A ja związałam się z człowiekiem, który może sprzedawać i kupować planety, gdy mu tylko przyjdzie ochota.
– Wyszłaś za mąż. – Roześmiał się. Obrócił ją i wtulił nos w jej szyję.
No powiedz to. Jesteśmy małżeństwem. Wykrztuś z siebie to słowo.
– Wiem, czym jesteśmy. – Rozluźniła się z pewnym trudem i oparła o niego plecami. – Pozwól mi się z tym tylko oswoić. Cieszę się, że jestem z tobą, tak daleko od wszystkiego.
– W takim razie cieszysz się też, że wymusiłem na tobie te trzy tygodnie.
– Wcale nie wymusiłeś.
– Ale długo musiałem nudzić. – Złapał zębami jej ucho. – Straszyć.
Jego dłonie ześliznęły się na jej piersi. – Błagać.
Parsknęła.
– Nigdy o nic nie błagałeś. Może za bardzo nudziłeś. Nie miałam trzech tygodni wolnego od… właściwie nigdy nie miałam.
Chciał jej przypomnieć, że każdego dnia włączała jakiś program, w którym mogła walczyć ze zbrodnią, lecz ugryzł się w język.
Może przedłużymy sobie miodowy miesiąc o tydzień?
– Roarke…
Zachichotał.
– Chciałem cię tylko sprawdzić. Napij się szampana. Nie jesteś dość wstawiona, bym mógł przeprowadzić plan, który mi chodzi po głowie.
– Och? – Krew w jej żyłach zatętniła żywiej. – Co to takiego?
– Lepiej, żeby to była niespodzianka – zdecydował. – Powiem ci tylko tyle, że będziesz miała co robić przez ostatnie czterdzieści osiem godzin, jakie nam zostały.
– Czterdzieści osiem godzin? – Ze śmiechem osuszyła kieliszek.
– Kiedy zaczynamy?
– Konkretnie nie… – urwał i gniewnie zmarszczył brwi, gdyż nagle odezwał się dzwonek do drzwi. – Mówiłem obsłudze, żeby dali sobie spokój ze sprzątaniem. Zostali tu. – Poprawił jej sukienkę, którą przed chwilą porozpinał. – Odeślę ich jak najdalej stąd.
– Skoro wychodzisz, przynieś następną butelkę – powiedziała, wytrząsając ostatnie krople szampana do kieliszka. Uśmiechnęła się promiennie. – Ktoś już całą opróżnił.
Rozbawiony wszedł do środka i przeciął wysłany puszystym dywanem pokój ze szklanym sufitem. Tak, na początek ta sprężysta podłoga będzie dobra – nad ich głowami będą wirować zimne gwiazdy. Wyciągnął z porcelanowego naczynia długą lilię, wyobrażając sobie, że pokaże jej, co zdolny facet może zrobić kobiecie płatkami kwiatu.
Z uśmiechem skierował się do holu o pozłacanych ścianach i szerokich, marmurowych schodach. Włączył ekran wizjera, gotowy wysłać człowieka z obsługi do wszystkich diabłów za to, że im przeszkadzał.
Ze zdziwieniem stwierdził, że za drzwiami stoi jeden z jego inżynierów.
– Carter? Jakieś kłopoty?
Carter otarł ręką twarz; był blady i zlany potem.
– Obawiam się, że tak, proszę pana. Muszę z panem porozmawiać.
– W porządku, chwileczkę. – Roarke westchnął, wyłączył wizjer i otworzył drzwi. Carter był młody jak na swoje wysokie stanowisko – miał około dwudziestu pięciu lat – ale był geniuszem projektowania i realizacji najbardziej karkołomnych pomysłów. Jeśli był jakiś problem na budowie, najlepiej będzie od razu przystąpić do rzeczy.
– Chodzi o tę platformę w salonie? – zapytał Roarke stojąc w otwartych drzwiach. – Myślałem, że udało ci się już usunąć usterki.
– Nie. To znaczy, tak, proszę pana, udało mi się. Wszystko działa doskonale.
Roarke zauważył, że chłopak się trzęsie i natychmiast zapomniał o złości.
– Zdarzył się jakiś wypadek? – Wziął Cartera za ramię, wprowadził do pokoju i posadził na krześle. – Ktoś jest ranny?
– Nie wiem… wypadek? – Carter spojrzał przed siebie szklanym wzrokiem. – Pani…, pani porucznik – powiedział, gdy weszła Eve.
Chciał wstać, lecz zaraz opadł bezwładnie, gdy lekko popchnęła go z powrotem na krzesło.
– Jest w szoku – powiedziała do Roarke”a, błyskawicznie zorientowawszy się w sytuacji. – Nalej mu brandy. – Kucnęła, tak że ich twarze znalazły się na tym samym poziomie. Jego źrenice przypominały maleńkie otworki, jak po ukłuciu szpilką. – Carter, prawda? Spróbuj się uspokoić.
– Ja chyba… – jego twarz stała się biała jak kreda. – Będę…
Zanim zdołał dokończyć, Eve szybkim ruchem opuściła mu głowę i wcisnęła ją między jego kolana.
– Oddychaj, po prostu głęboko oddychaj. Dawaj tę brandy, Roarke.
– Wyciągnęła rękę i wzięła od niego kieliszek.
– Weź się w garść, Carter. – Roarke łagodnie uniósł mu głowę.
– Napij się.
– Tak, proszę pana.
– Na litość boską, daj spokój z tym „proszę pana”, bo ci coś zrobię. Policzki Cartera poróżowiały, albo pod wpływem brandy, albo ze wstydu. Skinął głową, napił się i odetchnął.
– Przepraszam. Przyszedłem od razu do pana. Nie wiedziałem… nie wiedziałem, co robić. – Zakrył twarz dłonią gestem przerażonego dziecka z horroru. Nabrał w płuca powietrza i powiedział szybko:
– To Drew, Drew Mathias, ten, który ze mną mieszka. Nie żyje.
Wypuścił ze świstem powietrze, po czym znów wykonał głęboki wdech. Upił jeszcze jeden łyk i zakrztusił się.
Oczy Roarke”a zmatowiały. Przypomniał sobie Mathiasa: młody, pełen zapału, piegowaty rudzielec, świetny elektronik, specjalista od autotroniki.
– Gdzie? Jak to się stało?
– Pomyślałem, że powinien pan wiedzieć pierwszy. – Ziemiste policzki Cartera pałały teraz ognistym rumieńcem. – Od razu przyszedłem powiedzieć panu… i pana żonie. Pana żona jest z policji i może mogłaby coś zrobić.
– Carter, uważasz, że to sprawa dla policji? – Eve wyjęła kieliszek z jego drżącej dłoni. – Dlaczego?
– On chyba… sam się zabił, pani porucznik. Wisiał tam, po prostu zwisał z sufitu w pokoju. A jego twarz… 0, Boże!
Carter ukrył twarz w dłoniach, a Eye odwróciła się do Roarke”a.
– Kto tu odpowiada za takie wypadki?
– Mamy standardową ochronę, w większości zautomatyzowaną.
– Skłonił przed nią głowę. – Ty przejmujesz dowodzenie, pani porucznik.
– W porządku, spróbuj mi zorganizować komplet narzędzi. Potrzebny mi będzie rekorder – audio i video, kilka par ochraniaczy na ręce i nogi, woreczki na dowody rzeczowe, pęseta, pędzelki…
Syknęła, przeczesując ręką włosy. Przecież Roarke nie mógł mieć tu przyrządów, dzięki którym mogłaby ustalić temperaturę ciała i określić czas śmierci. Nie było co marzyć o skanerze i zestawie polowym, jaki zawsze zabierała ze sobą na miejsce zbrodni.
Cóż, będą musieli jakoś sobie poradzić bez tego.
– Jest tu lekarz, prawda? Wystąpi w roli lekarza sądowego. Pójdę się ubrać.
Większość techników mieszkała w wykończonych skrzydłach hotelu. Carter i Mathias najwyraźniej przypadli sobie do gustu, ponieważ w czasie swojego pobytu i pracy w bazie zajmowali wspólnie dwupokojowy apartament. Kiedy w trójkę zjeżdżali windą na dziesiąte piętro, Eye wręczyła Roarke”owi mały ręczny rekorder.