– Nie musisz mi dawać prezentów. Wiesz, że tego nie pragnę.
– Wiem. Czujesz się wtedy skrępowana i zakłopotana. -. Uśmiechnął się do niej. – Może właśnie dlatego to robię. – Usiadł obok niej na podłodze i wręczył jej pudełko. – Otwórz.
Pomyślała, że to pewnie jakaś biżuteria. Czasem odnosiła wrażenie, że Roarke czerpie jakąś korzyść z obsypywania ją ozdobami: brylantami, szmaragdami i złotem, które wprawiały ją w osłupienie i zażenowanie. Kiedy jednak otworzyła pudełeczko, zobaczyła zwykły biały kwiat.
– Kwiat?
– Z twojego ślubnego bukietu. Kazałem go zabezpieczyć.
– To petunia. – Wyjęła kwiat z pudełka i poczuła, że ze wzruszenia wilgotnieją jej oczy. Najzwyklejszy kwiatek, który rósł w prawie każdym ogrodzie. Miał miękkie i wilgotne świeże płatki.
– Jedno z moich przedsiębiorstw pracuje nad nowym procesem preparowania roślin. Zachowują się bez zmian struktury wewnętrznej. Chciałem, żebyś go miała. – Objął dłońmi jej ręce, – Żebyśmy oboje go mieli i pamiętali, że pewne rzeczy mogą przetrwać.
Uniosła oczy. Oboje doświadczyli kiedyś biedy, pomyślała, i udało im się ją przetrzymać. Przeżywali tragiczne chwile, mieli do czynienia z przemocą i ją także zdołali pokonać. Szli tak różnymi drogami, by wreszcie się spotkać i dalej pójść razem.
Pewne rzeczy, pomyślała. Tak, pewne zwykłe rzeczy mogą przetrwać. Takie jak miłość.
3
Trzy tygodnie nie zmieniły niczego w centrali policji. Tutejsza kawa wciąż była trucizną, panował tu nadal okropny zgiełk, a widok z jej małego okna był tak samo ponury.
Wchodziła tu z bijącym z emocji sercem.
Czekała na mą wiadomość od gliniarzy z jej wydziału. Mrugała na jej monitorze, gdy weszła, domyśliła się więc, że to stary Feeney, spec od elektroniki, złamał jej kod.
Witamy z powrotem zakochaną panią porucznik.
Bara-bara.
Bara-bara? Parsknęła krótkim śmiechem. Humor był może trochę sztubacki, ale od razu poczuła się jak w domu.
Rzuciła okiem na bałagan na biurku. Nie miała czasu posprzątać między nieoczekiwanym zamknięciem ostatniej sprawy, swoim wieczorem panieńskim i weselem. Na szczycie starych papierów zauważyła jednak starannie opakowany i opisany dysk.
Doszła do wniosku, że to robota Peabody. Włożyła dysk do stojącego na biurku komputera i z przekleństwem na ustach walnęła napęd, który dostał napadu czkawki. Po chwili zobaczyła, że niezawodna Peabody napisała raport z aresztowania i zdążyła go zalogować.
Eye pomyślała, że pewnie nie było jej łatwo. Zwłaszcza, że spała z oskarżonym.
Rzuciła okiem na stertę zaległej pracy i skrzywiła się. Kilka następnych dni miała zapchanych wizytami w sądzie. Sztuczki, jakich musiała dokonywać w swoim planie zajęć, by mogli wyjechać z Roarke”em na całe trzy tygodnie, miały swoją cenę. Teraz przyszedł czas zapłaty.
Przypomniała sobie, że on też musiał dokonywać cudów w swoim rozkładzie zajęć. Ale wrócili już do rzeczywistości i do pracy. Jednak zamiast przejrzeć zaległe sprawy, w których wkrótce będzie musiała zeznawać, włączyła wideokom i wywołała posterunkową Peabody.
Na ekranie monitora zamigotała znajoma, poważna twarz, otoczona hełmem ciemnych włosów.
– Witamy w pracy, pani porucznik.
– Dziękuję, Peabody. Przyjdź do mojego biura. Natychmiast.
Nie czekając na odpowiedź, wyłączyła monitor i uśmiechnęła się do siebie. Sama postarała się o to, żeby przeniesiono Peabody do wydziału zabójstw. Teraz zamierzała uczynić następny krok. Znów włączyła wideokom.
– Porucznik Dallas. Czy szef jest wolny?
– Witamy, pani porucznik. – Sekretarka komendanta rozpromieniła się. – Jak się udał miesiąc miodowy?
– Doskonale. – Zdawało się jej, że dostrzegła jakieś ciepło w jej oczach. Bara-bara musiało ją rozbawić. Poczuła się skrępowana rozmarzonym spojrzeniem sekretarki. – Dziękuję.
– Była pani uroczą panną młodą, pani porucznik. Widziałam zdjęcia, poza tym słyszałam trochę. Na różnych kanałach było pełno plotek. Widzieliśmy kilka migawek z panią w Paryżu. Wyglądało to bardzo romantycznie.
– Tak. – Cena sławy, pomyślała Eve. I Roarke”a. – Było bardzo… miło. Mogę rozmawiać z komendantem?
– Ach, tak, oczywiście. Chwileczkę.
Monitor zamigotał, a Eve wzniosła oczy do sufitu. Musiała się pogodzić z tym, że jest w centrum uwagi, ale na pewno nigdy jej się to nie spodoba.
– Dallas. – Uśmiech komendanta Whitneya miał szerokość prawie całego ekranu. Jego ciemna twarz nosiła jakiś nieokreślony wyraz.
– Wygląda pani… bardzo dobrze.
– Dziękuję, sir.
– Jak się udał miesiąc miodowy?
Chryste, pomyślała. Kto jeszcze zechce ją pytać, jak bardzo podobało się jej pieprzenie w różnych miejscach świata?
– Wspaniale, sir. Dziękuję. Przypuszczam, że czytał pan już raport Peabody o zamknięciu sprawy Pandory.
– Owszem, jest dość szczegółowy. Oskarżenie wobec Casto jest nie do podważenia. Precyzyjna robota, poruczniku.
Doskonale wiedziała, że przez tę precyzyjną robotę mało się nie spóźniła na własny ślub i cudem uszła z życiem.
– To przykre, gdy w grę wchodzi inny gliniarz – powiedziała.
– Musiałam się spieszyć, sir, ledwie zdążyłam dać rekomendację na stałe przeniesienie Peabody do mojego wydziału. Jej pomoc w tej sprawie i wielu innych była nieoceniona.
– Jest dobrą policjantką – zgodził się Whitney.
– Też tak myślę. Komendancie, mam do pana prośbę.
Pięć minut później, kiedy do jej pokoju weszła Peabody, Eye siedziała z powrotem przy biurku i przeglądała dane na monitorze.
– Za godzinę muszę być w sądzie – powiedziała bez zbędnych wstępów. – W sprawie Salvatoriego. Co wiesz na ten temat, Peabody?
– Przeciw Vito Salyatoriemu toczy się sprawa o wielokrotne morderstwo połączone z torturowaniem ofiar. Poza tym istnieje przypuszczenie, że rozprowadza nielegalne specyfiki, oskarżono go o zamordowanie trzech znanych dealerów Zeusa i TRL. Ofiary spalono żywcem w małym domu z pokojami do wynajęcia na Wschodnim Wybrzeżu, zeszłej zimy. Przedtem odcięto im języki i wyłupiono oczy. Pani prowadziła śledztwo.
Peabody recytowała dane obojętnym tonem, stojąc na baczność w nienagannie zapiętym mundurze.
– Bardzo dobrze. Czytałaś mój raport z aresztowania?
Tak jest, poruczniku.
Eye skinęła głową. Za oknem huknął samolot, wydając przenikliwy las. W szybę uderzył strumień powietrza.
– – Więc zapewne wiesz, że zanim zatrzymałam Salvatoriego, złamałam mu lewą rękę w łokciu oraz szczękę i pozbawiłam go paru zębów. Jego adwokaci usmażą mnie na wolnym ogniu za nadużycie siły.
– Będzie im trudno, ponieważ próbował podpalić budynek, w którym go pani przyskrzyniła. Gdyby nie użyła pani siły, sam by się, że tak powiem, usmażył.
– W porządku, Peabody. Do końca tygodnia muszę przejrzeć to i kilka innych rzeczy. Chcę, żebyś wyselekcjonowała ważniejsze i naniosła je do mojego rozkładu sądowego. Dostarczysz mi dane za pół godziny, przy wschodnim wyjściu.
– Ależ ja mam zadanie. Detektyw Crouch polecił mi przeszukiwać rejestracje pojazdów. – W jej głosie zadrgała ledwo uchwytna nuta szyderstwa, która zdradzała jej prawdziwy stosunek do tego idiotycznego zadania i do samego Croucha.
– Crouchem nie musisz się przejmować, zostaw go mnie. Komendant przychylił się do mojej prośby i przydzielił cię do mnie. Rzucaj tę głupią robotę i rusz tyłek.
Peabody zaskoczona zamrugała oczami.
– Przydzielił mnie do pani?
– Słuch ci się stępił, gdy mnie nie było?
– Nie, ale…
– A może coś cię łączy z Crouchem? – Eye z zadowoleniem zobaczyła, jak poważne usta dziewczyny otwierają się w zdumieniu.
– Żartuje pani? On… – zreflektowała się nagle i z powrotem wyprężyła się jak struna. – On nie jest w moim typie, pani porucznik. Poza tym mam niedobre doświadczenia z romansowaniem w pracy.