Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Czuję się czasem jak zagłaskiwany kotek. Skończyłyście swoje policyjne interesy, może więc przejedziemy się obejrzeć miasto?

– Nie – powiedziała Eye, zanim Peabody zdążyła otworzyć usta.

Od razu do Nowego Jorku, żadnych wycieczek.

– Świetnie też urnie się zabawić – dodała ze stoickim spokojem Peabody, po czym założyła ręce na piersi i skupiła się na obserwowaniu miasta, które przesuwało się za oknem samochodu.

10

Zanim Eye wyszła z biura, jeszcze raz sprawdziła i poprawiła szczegółowy raport o podobieństwach trzech domniemanych samobójstw, w którym wyrażała podejrzenie, że śmierć senatora można przypisać tym samym, ciągle jeszcze nie znanym przyczynom. Wysłała raport do komputera komendanta, równocześnie przekazując informację pod jego domowy adres.

Jeżeli tylko jego żona nie wydaje dziś żadnego z jej tłumnych przyjęć, wiedziała, że Whitney jeszcze dziś przejrzy raport. Z tą nadzieją opuściła wydział zabójstw i weszła na ruchomą platformę, która powiozła ją korytarzem do Sekcji Elektronicznej.

Zastała Feeneya przy biurku. Swoimi grubymi palcami manipulował przy czymś drobnymi narzędziami, a jego oczy za mikrookularami wydawały się wielkie jak spodki.

– Ciągle naprawiasz i konserwujesz? – Ostrożnie przysiadła na krawędzi biurka, aby nie zakłócić mu pracy. W odpowiedzi usłyszała tylko chrząknięcie, kiedy Feeney przenosił na czyste szkiełko jakiś detal.

– Ktoś ma świetną zabawę – wymruczał. – Udało mu się wprowadzić jakiegoś wirusa prosto do komputera szefa. Ucierpiała pamięć, a GCC ledwo ocalał.

Spojrzała na srebrzysty drobiazg i pomyślała, ze to właśnie jest GCC. Komputery nie były jej silną stroną.

– Masz już konkretny namiar?

– Jeszcze nie. Maleńkimi szczypcami wziął srebrzysty płatek i przyglądał mu się przez szkła. – Ale będę miał. Znalazłem wirusa i wyodrębniłem, to najważniejsze. To biedactwo już jednak nie żyje.

Kiedy przeprowadzę sekcję, przekonamy się, o co dokładnie chodzi. Musiała się uśmiechnąć. Feeney często myślał o swoich układach i elementach jak o ludziach. Odłożył płatek, zamknął pojemniczek, po czym zdjął okulary.

Jego oczy zmniejszyły się do normalnych rozmiarów. Znów zobaczyła zmiętą, pokrytą zmarszczkami twarz, którą tak dobrze znała i którą najbardziej lubiła. To on zrobił z niej prawdziwego gliniarza, dając jej takie praktyczne szkolenie, jakiego nie mogłaby zdobyć korzystając tylko z komputera i ćwiczeń w cyberprzestrzeni.

I chociaż przeniósł się z wydziału zabójstw do elektroników, wciąż polegała na nim bardziej niż na innych.

– Powiedz, tęskniłeś za mną?

– A nie było cię? – Uśmiechnął się, sięgając do naczynia z kandyzowanymi migdałami. – Podobał ci się miesiąc miodowy?

– Tak. – Wzięła orzecha. Sporo czasu minęło od lunchu. – Mimo tego, że na koniec pojawił się trup. Dzięki za te dane, które dla mnie zdobyłeś.

– Nie ma sprawy. Straszny hałas jest o te samobójstwa.

– Być może. – Jego biuro było większe niż jej – był starszy stopniem i uwielbiał przestrzeń. Był dumny ze swojego wielkiego ekranu telewizyjnego, który jak zwykle był nastawiony na kanał z klasycznymi filmami. Właśnie Indiana Jones znalazł się w dole pełnym żmij. – Choć ta sprawa ma ciekawe strony.

– Zechcesz podzielić się ze mną tymi rewelacjami?

– Po to tu przyszłam. – Skopiowała wcześniej dane o senatorze i wyciągnęła z kieszeni dysk. – Mam tu przekrój mózgu, ale obraz jest niewyraźny. Mógłbyś go trochę wyczyścić i wyostrzyć?

– A czy niedźwiedzie mogą srać w zalesionym parku? – Wziął dysk i załadował do komputera. Po chwili wpatrywał się w obraz ze zmarszczonymi brwiami. – Żałosny widok. Cos ty robiła, rejestrowałaś obraz jakimś ręcznym aparatem, e kranu?

– Lepiej będzie, jeśli me będziemy mówić o szczegółach.

Odwrócił się i popatrzył na nią z tą samą miną.

– Balansujesz na linie, Dallas?

– Trzymam równowagę.

– Miejmy nadzieję. – Uznając, że lepiej będzie zrobić to ręcznie, Feeney wysunął klawiaturę. Jego mistrzowskie pałce tańczyły po klawiszach jak palce wirtuoza harfy po strunach. Gdy przysunęła się bliżej, wzdrygnął się. – Nie pchaj się, dziecko.

– Chcę zobaczyć.

Dzięki jego zabiegom, obraz stał się wyraźniejszy i nabrał lepszego kontrastu. Eye starała się powstrzymać niecierpliwość, kiedy dostrajał obraz, nucił i pogwizdywał. Za nią toczyła się straszliwa walka między wężami i Harrisonem Fordem.

– To chyba wszystko, co można zrobić na tej maszynie. Jak chcesz więcej, wezmę to do głównego komputera. Rzucił jej przelotne spojrzenie. – Trzeba się do niego zalogować.

Wiedziała, że dla niej byłby skłonny obejść przepisy, ryzykując rozmowę z wywiadem wewnętrznym.

– Na razie wystarczy. Widzisz to, Feeney? – Stuknęła palcem w ekran tuż pod ledwie widocznym cieniem.

– Widzę cholernie posiekany mózg. Musiał solidnie grzmotnąć łbem.

– Ale tu. – Ledwie mogła to dostrzec, lecz była pewna, że to jest to. Widziałam to już. Na dwóch innych przekrojach.

– Nie jestem neurologiem, ale przypuszczam, że nie powinno tego być w normalnym mózgu.

– Nie. – Wyprostowała się. Nie powinno.

Przyjechała do domu późno. Na progu powitał ją Summerset.

– Jest do pani dwóch… dżentelmenów, poruczniku. Wzdrygnęła się i natychmiast pomyślała o informacjach, które podstępem zdobyła.

– Są ubrani w mundury?

Wąskie usta Summerseta zacisnęły się jeszcze bardziej.

– Nie. Zaprowadziłem ich do frontowego salonu. Upierali się, że zaczekają, choć nie zostawiła pani wiadomości, o której wróci. a Roarke musiał zostać w biurze.

– W porządku, poradzę sobie. – Zapragnęła wielkiego talerza z jedzeniem, gorącej kąpieli i chwili czasu do namysłu. Od razu jednak zeszła kręconymi schodami do salonu, gdzie znalazła Leonarda i Jessa Barrowa. Poczuła ogromną ulgę, która zaraz ustąpiła miejsca złości. Ten głupek Summerset znał Leonarda i mógł jej powiedzieć, kto czeka w salonie.

– Dallas. – Na jej widok szeroka jak księżyc twarz Leonarda zmarszczyła się w uśmiechu. Podszedł do niej – wyglądał jak olbrzym w kostiumie z karmazynowej skóry wykończonym szmaragdową gazą. Nic dziwnego, że Mayis go uwielbiała. Uścisnął ją, prawie krusząc jej kości, po czym przyjrzał się jej spod zmrużonych powiek.

– Nie zajęłaś się jeszcze swoimi włosami. Sam będę musiał wezwać Trinę.

– Cóż. – Zmieszana Eye przeczesała palcami swoje krótkie, zmierzwione włosy. – Ostatnio naprawdę nie miałam czasu…

– Musisz znaleźć czas na to, żeby się pokazywać. Nie tylko sama jesteś ważną figurą, ale na dodatek jesteś żoną Roarke”a.

Do cholery, była przecież gliną. Podejrzani i ofiary mieli gdzieś jej fryzurę.

– Dobrze, gdy tylko…

– Zaniedbujesz wszystkie zabiegi – oskarżył ją, miażdżąc jej usprawiedliwienia, jak toczący się po zboczu głaz niszczy wszystko na swojej drodze. – Masz przemęczone oczy, trzeba by też poprawić brwi.

– Tak, ale…

– Trina skontaktuje się z tobą, żeby cię umówić na wizytę. Dobrze. – Wziął ją za rękę, poprowadził w głąb pokoju i niemal popchnął na krzesło. – Zrelaksuj się – rozkazał. Nogi w górę. Miałaś ciężki dzień. Chcesz, żebym ci coś podał?

– Nie, naprawdę, ja…

– Wino. Rozpromienił się na tę myśl i trącił ją w ramię.

– Przyniosę ci kieliszek. I nie martw się – Jess i ja nie będziemy cię długo męczyć.

– Nie ma sensu się spierać z urodzonym wychowawcą – rzekł Jess, kiedy Leonardo zniknął za drzwiami, by polecić podać Eye wina. – Miło znów cię widzieć, poruczniku.

– Nie powiesz mi, że ubyło mi wagi albo przytyłam, albo że potrzebuję masażu twarzy? – Oparła się wygodnie i westchnęła. Cudownie było siedzieć na krześle, które nie torturowało tyłka.

– Dobra, coś ci się należy za to, że musiałeś tolerować zniewagi Summerseta, zanim wróciłam do domu.

– Właściwie wyglądał na trochę przerażonego, kiedy nas tu zamykał. Zdaje się, że po naszym wyjściu dokładnie sprawdzi pokój, czy nie wynieśliśmy żadnej z tych błyskotek. – Usiadł po turecku na poduszce u jej stóp. Jego srebrzyste oczy uśmiechały się, a glos był łagodny i gładki jak bawarska kremówka. – Swoją drogą, wspaniałe drobiazgi.

32
{"b":"102676","o":1}