Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Pani pozwoli, że pomogę.

– Nie dawaj bydlakowi ani kredytu więcej – syknęła. ale Roarke mimo jej ostrzeżenia wsunął żeton do otworu.

– Batonik czekoladowy, tak? Jadłaś jakiś normalny lancz?

– Tak, tak, tak. Jeśli ludzie nie przestaną mu ustępować, dalei będzie kradł.

– Eye, kochanie, to tylko maszyna. Ona nie potrafi myśleć.

– A słyszałeś o sztucznej inteligencji, mądralo?

– Automatom z żywnością to nie grozi.

Nacisnął za nią odpowiedni symbol.

Wybrałeś czekoladowy baton królewski. Waga osiem uncji. Wartość energetyczna sześćdziesiąt osiem kalorii, zawartoś tłuszczu dwa przecinek jeden grama. Skład: soja i jej pochodne, nie zawiera białka zwierzęcego, słodzony chemicznie preparatem Sweet-t, zamiast czekolady zastosowano wyrób czekoladopodobny Choc-o-Like.

– Brzmi zachęcająco – powiedział Roarke, podając żonie batonik.

Produkt nie ma wartości odżywczej. Spożycie może wywołać nadmierne zdenerwowanie i bezsenność. Smacznego. Miłego dnia.

– Chrzań się – odpowiedziała uprzejmie Eye, odwijając szeleszczące opakowanie. – Znowu mi ukradli batoniki. Przykleiłam je z tyłu mojego autokucharza, ale i tam zaglądają. Dwa batony z prawdziwej czekolady, nie takie sztuczne badziewie nafaszerowane chemią jak to. Niech no dorwę tego, kto to zrobił, obedrę drania ze skóry. I nie będę się spieszyć.

Pierwszy słodki kęs natychmiast ją ożywił.

– A ty co tu robisz?

– Podziwiam moją żonę. Bezwarunkowo. – Jakoś nie mógł się powstrzymać, ujął jej twarz i namiętnie ją pocałował. – Mój Boże, jakim cudem przeżyłem bez ciebie tyle lat?

– O Jezu, przestań. – Choć jej ciałem wstrząsnął przyjemny dreszczyk podniecenia, czujnie rozglądała się po korytarzu, obawiając się ciekawskich uszu i oczu współpracowników. Gdyby ktoś ich przyłapał na czułościach, koledzy przez długie tygodnie nie daliby jej spokoju.

– Chodźmy do biura.

– Z przyjemnością.

Kiedy weszli w znajdujące się za jej plecami drzwi, przyciągnął do siebie i zaczął całować.

– Jestem na służbie – mruczała prosto w jego usta, czując, że jej mózg przestaje sprawnie funkcjonować.

– Wiem, tylko minutkę. – Któregoś dnia może przywyknie do tego, że pożądanie, miłość do niej chwyta go za gardło W najmniej oczekiwanych momentach, ale zanim do tego dojdzie, będzie pozwalał się ponieść niespodziewanej namiętności.

– No dobra. – Wycofał się i zsunął dłonie z jej ramion na nadgarstki. – Trudno, musi wystarczyć.

– Przez ciebie kręci mi się w głowie. – Próbowała otrząsnąć się z zamroczenia. – To lepsze niż sztuczna czekolada.

– Eye, kochanie, jestem wzruszony.

– Było całkiem miło, ale za chwilę mam odprawę. Po co przyszedłeś?

– Chciałem ci kupić batonik. A propos, słyszałaś, że Peabody i McNab się posprzeczali?

– Nie cierpię tego słowa, Wiedziałam, że to się tak skończy. To twoja wina, nie trzeba było doradzać McNabowi. Kazałam Peabody wziąć coś na uspokojenie i na chwilę się położyć.

– Rozmawiałaś z nią o tym?

– Nie, nie rozmawiałam i nie zamierzam tego robić.

– Eve.

Wyprostowała się, wyczuwając w głosie męża nutkę potępienia.

– Mój drogi, tu się pracuje. Morderstwa, gwałty, prawo i porządek, no wiesz, te sprawy. Co ja mam robić, kiedy ona przychodzi do mnie cała zasmarkana i ze łzami w oczach?

– Słuchać – odparł ze spokojem.

– O rany, Roarke.

– Tak czy owak – mówił dalej z lekkim rozbawieniem – przyszedłem, żeby ci powiedzieć, że dziś wieczorem jestem umówiony z Magdą Lane i jej przyjaciółmi. Chciała, żehy przyszła, ale wytłumaczyłem jej, że masz dużo pracy. Postarani się nie wracać zbyt późno.

W ostatniej chwili zdławiła westchnienie.

– Jeśli zdradzisz, gdzie i kiedy odbywa się to spotkanie, moie uda mi się na chwilę wpaść.

– Eve, nie liczę na to, że znajdziesz czas.

– Wiem i właśnie dlatego postaram się wpaść.

– Na szczycie Nowego Jorku. W Top, ósma trzydzieści. Dzięki

– Jeżeli nie będzie mnie do dziewiątej trzydzieści, nie czekajcie.

– W porządku: Czy znaleźliście coś nowego, o czym jaku ekspert powinienem wiedzieć?

– Niewiele, ale jak chcesz, możesz zostać na odprawie.

– Nie mogę. Za chwilę mam spotkanie na mieście. Zrobisz dla mnie indywidualną odprawę dziś wieczorem. – Ujął jej dłoń i delikatnie pocałował kostki, które obiła sobie, pojedynkując się z automatem. – Postaraj się choć przez jeden dzień nie wdawać w bójki z obiektami nieożywionymi.

– Ha, ha – mruknęła pod nosem, kiedy wyszedł, po czym podeszła do drzwi i z czułością patrzyła, jak znika na końcu korytarza. Ma niezły tyłek, pomyślała, zagryzając czekoladowy batonik. Naprawdę fantastyczny tyłek.

Szybko otrząsnęła się z rozmarzenia. Zebrała dokumenty i dyskietki, potrzebne do odprawy, i udała się do zarezerwowanej wcześniej sali konferencyjnej, by wszystko przygotować.

Ledwo zaczęła, kiedy pojawiła się Peabody.

– Ja to zrobię, pani porucznik.

Eye z ulgą zauważyła, że w oczach asystentki nie ma śladu łez, jej głos był spokojny, a sylwetka wyprostowana. Już otwierała usta, by zapytać Peabody, czy lepiej się czuje, kiedy uświadomiła sobie, jakie to niebezpieczne. Takie pytanie to jak ruchome piaski. Pociągnie człowieka na samo dno, niepotrzebnie wywoła dyskusję o problemie, której lepiej unikać. Odsunęła się więc i w milczeniu czekała, aż Peabody załaduje do komputera dyskietki i rozłoży na stole kopie uaktualnień.

– Mam tu zapis konferencji prasowej. Chcesz, żebym załadowała dyskietkę?

– Nie, obejrzę sobie w domu. W ramach rozrywki. Udało ci się to zobaczyć?

– Tak. Cały czas robili uniki, ale w końcu Nadine ich przygwoździła pytaniem o procedurę operacyjną. Zapytała, dlaczego weszli do budynku, nie wiedząc, czy podejrzany w ogóle jest na miejscu. Jacoby zaczął ściemniać coś na temat tajemnicy służbowej i próbował się wymigać hasłem „bez komentarza”.

Wtedy Nadine stwierdziła, że podejrzany, znany profesjonalny morderca, wymknął im się z rąk i nadal przebywa na wolności, choć FBI przeprowadziło tak kosztowną akcję, i zapytała dlaczego, ich zdaniem, tak się stało,

– Poczciwa stara Nadine.

– Tak, była doskonała. Zapytała bardzo grzecznie, powiedziałabym nawet, że ze współczuciem w głosie. Zanim Jacoby się pozbierał, dziennikarze podchwycili temat i w tym momencie rozpętała się burza. Zakończyli konferencję na dziesięć minut przed czasem.

– Media jeden, federalni zero.

– Poniżej zera, ale przecież nie wypada winić całego Biura za głupotę dwojga agentów.

– Może i nie, ale mnie się to podoba. – Eye obejrzała się, kiedy do sali wpadł Feeney.

Szczerzył zęby w czymś, co od biedy mogło uchodzić za uśmiech, i machał do niej dyskietką.

– Mam tu coś dla ciebie. – Prawie śpiewał. – Informacje pierwsza klasa. Niech no tylko federalni jeszcze raz spróbują wejść na nasze podwórko! Agent specjalny Stowe znała jedną z ofiar. Osobiście.

– Jakim cudem?

– Razem studiowały. Były w tej samej grupie, należały do tych samych klubów. Co więcej, przez trzy miesiące razem mieszkały, zanim ofiara wyjechała za granicę.

– Przyjaźniły się? Jak to się stało, że nie znalazłam wzmianki o tym w żadnym profilu?

– Stowe nie przyznała się, że coś ją łączyło z ofiarą. Zataiła informację.

Eye poczuła, że ma w ręce nową broń. Dopiero po chwili zaczęła się zastanawiać. Obejrzała dyskietkę, którą Feeney jaladowywał właśnie do komputera.

– Skąd to masz?

Wiedział, że o to zapyta, więc na wszelki wypadek przekopiował dane na dyskietkę pochodzącą z zapasów służbowych.

– Anonimowe źródło.

Zmrużyła oczy. Roarke.

– Nagle znalazłeś jakiegoś informatora, który ma dostęp do ściśle tajnych dokumentów dotyczących agentów federalnych i akt FBI?

– Na to wygląda – odparł radośnie. – Sam ciągle nie mogę w to uwierzyć. Ta dyskietka nagle pojawiła się na moim biurku. Mamy prawo korzystać z informacji pochodzących z anonimowych źródeł. Z tego, co wiem, w FBI są przecieki.

48
{"b":"102534","o":1}