– Ot, życie gliny. Stęskniłem się za tobą.
– Naprawdę? – Rozpływając się z zadowolenia, uśmiechnęła się promiennie. – Ja też.
– To może umówmy się tak: moja propozycja na wieczór pozostanie otwarta. Jeśli uda ci się wyrwać między szóstą a dziewiątą, możemy się spotkać. Jeśli nie, po prostu prześlę ci informacje, a spotkamy się kiedy indziej.
– Świetnie. Dam ci znać, jak tylko będę coś wiedzieć. Dzięki, Charles.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Do zobaczenia, ślicznotko.
Przerwała połączenie. Rozmowa wprawiła ją w nieco euforyczny nastrój. Nieczęsto nazywają ją ślicznotką.
– Chyba coś mamy – zaczęła z ożywieniem. Schowała łącze do kieszeni i zaczęła zapinać stanik i bluzkę. – Jeśli uda mu się…
– Za kogo ty mnie, do cholery, bierzesz?
Spojrzała na niego za zdziwieniem. Surowy, groźny ton McNaba był czymś nowym. Jego oczy błyszczały niczym okruchy zielonego szkła.
– Co?
– Za kogo ty się uważasz? – wyrzucił z siebie. – Pozwalasz się dotykać, mało brakowało, a zrobiłbym to, a za chwilę flirtujesz sobie przez łącze i umawiasz się na randkę z tą pieprzoną męską dziwką.
Nie była pewna, czy dobrze zrozumiała jego słowa, ale dotarł do niej ostry ton. Złośliwy podtekst był wystarczająco jasny.
– Nie flirtowałam, idioto. – No, może trochę. Z przykrością zauważyła, że przez chwilę czuła się winna. – Musiałam coś sprawdzić. To był rozkaz. A poza tym, nie twój interes.
– Czyżby? – Chwycił ją za ramiona i popchnął na ścianę. Tym razem nie było w tym nic z erotycznej zabawy.
Nerwy wzięły górę nad poczuciem winy.
– O co ci chodzi? Puść mnie, bo oberwiesz. – Peabody wiedziała, że w normalnych okolicznościach na pewno by to zrobiła. Tym razem okoliczności wcale nie były normalne, a ona ciągle jeszcze drżała.
– O co mi chodzi? Chcesz wiedzieć, o co mi chodzi? – McNab był bliski wybuchu. – Mam dosyć tego, że z mojego łóżka lecisz prosto do łóżka Monroego. O to mi chodzi.
– Słucham? – Wybałuszyła na niego oczy. – Słucham?
– Myślisz, że możesz mnie traktować jak zastępstwo za tego kutasa do wynajęcia? O nie, Peabody. Pomyliłaś się. Nic z tego nie będzie.
Najpierw się zaczerwieniła, a potem zbladła. Nie mial racji. Ani odrobinę. Jej znajomość z Charlesem była czysto platoniczna. Niech ją diabli, jeśli mu teraz o tym powie.
– To głupie i okrutne, co mówisz. Spadaj, sukinsynu.
Popchnęła go. Zdenerwowała się i zaniepokoiła, kiedy nie drgnął.
– Tak? Powiedziałem tylko, co myślę. A ty jak byś się czuła, gdybym cię dotykał i w tym samym czasie gadał sobie przez łącze z jakimiś panienkami? Jak byś to, do cholery, potraktowała?
Nie miała pojęcia. Nigdy się nad tym nie zastanawiała. Kurczowo trzymała się swojej złości, która w tej chwili była jej jedyną obroną.
– Posłuchaj, McNab, możesz sobie gadać, z kim chcesz, nawet z panienkami, i kiedy chcesz. Zejdź ze mnie, dobrze? Nie będziesz mi mówił, co mam robić i z kim rozmawiać. Razem pracujemy i sypiamy ze sobą, ale to nie znaczy, że jesteśmy swoją własnością.
Nie masz prawa tak się na mnie wydzierać o to, że rozmawiam z informatorem. Jeśli zechcę, będę dla Charlesa tańczyć nago na stole, a tobie nic do tego.
Po prawdzie nigdy tego nie robiła, nawet się przed Charlesem nie rozebrała, ale nie o to przecież teraz chodziło.
– A więc tego chcesz? – McNab był wściekły, lecz jeszcze bardziej zraniony. Nie mógł pozwolić, żeby to zauważyła, więc kiwnął tylko głową i cofnął się o krok. – Bardzo proszę.
– I dobrze.
– świetnie. – Szarpnął klamkę, ale zapomniał, że zablokował zamek, co zepsuło efekt. Rzucił Peabody ostatnie obrażone spojrzenie i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Mrucząc coś do siebie, pośpiesznie zapięła guziki i popawila mundur. Pociągnęła nosem. O nie, pomyślała, prostujjąc plecy i wypinając dumnie piersi. Nie będzie sterczeć w kantorku i płakać. Na pewno nie przez tego durnia Iana McNaba.
Eve uzupełniała raport o najnowsze zestawienie wyników poszukiwań, kiedy do biura weszła Nadine Furst.
W pierwszym odruchu Eve siarczyście zaklęła. Natychmiast się opanowała, błyskawicznie zapisała dane i zamknęła dokument, a potem komputer, nie czekając, aż wszędobyiska reporterka wsadzi tam swój wścibski nos.
– Co jest? – przywitała ją Eye.
– Ja też się cieszę, że cię widzę. Ładnie wyglądasz. Owszem, chętnie napiję się kawy. – Nadine, jak zwykle, czuła się jak u siebie w domu. Podeszła do autokucharza i poleciła przygotowanie dwóch filiżanek.
Była piękną zadbaną blondynką. Jej doskonale przystrzyżone włosy łagodziły nieco lisie rysy twarzy. Szyty na miarę, czerwony jak mak kostium tuszował, jej zdaniem, zbyt wybujałe krągłości figury i podkreślał naprawdę ładne nogi.
Dzięki doskonałej prezencji Nadine była jedną z najlepszych dziennikarek w mieście, specjalizujących się w reportażach na żywo. Oprócz tego miała kilka innych zalet. Bystry umysł, inteligencję i niesamowitą intuicję, która zawsze podpowiadała jej, gdzie wydarzy się coś ciekawego. Potrafiła zwęszyć sensację, choćby próbowano ją ukryć pod stekiem zręcznych kłamstw.
– Jestem zajęta, Nadine. Do zobaczenia.
– Tak, wiem. – Niezrażona dziennikarka postawiła przed Eye kubek kawy, a sama usiadła na niewygodnym skrzypiącym krześle naprzeciwko niej. – Za godzinę mamy konferencję prasową z FBI w sprawie tego morderstwa na górnym Manhattanie.
– Dlaczego się do niej nie przygotowujesz?
– Och… – Nadine uśmiechnęła się chytrze i upiła łyk kawy.
Właśnie to robię. Najpierw FBI zwołało konferencję, potem dowiedziałam się, że i ty jesteś w to zamieszana. Zastanawiam się i coś mi się wydaję, że cię wykluczono ze sprawy. Policja odwołała konferencję, która była zaplanowana dużo wcześniej. Pani porucznik… czy może pani to skomentować?
– Nie. – Razem z Whitneyem zastanawiali się nad tym przez dwadzieścia minut. – To była operacja FBI, ani ja, ani mój wydział nie miał z tym nic wspólnego.
– Ale po wszystkim byłaś na miejscu. Ktoś mi o tym powiedział. Co tam robiłaś?
– Byłam przypadkiem w okolicy.
– Dallas, daj spokój. – Nadine pochyliła się ku niej nad biurkiem. – Jesteśmy tylko ty i ja. Zadnych kamer, żadnych mikrofonów. Zdradź jakiś szczegół.
– Nie ma mowy. Widzisz, że pracuję, Nadine.
– Chodzi o zabójstwa. Wiem o dwóch, dokonanych tą samą metodą, co sugeruje, że zrobiła to jedna osoba. Skoro tak ciężko nad nimi pracujesz, a na dodatek zajmujesz się przygotowaniami do aukcji Magdy Lane, dlaczego wtrącałaś się do obławy przeprowadzanej przez FBI?
– Do niczego się nie wtrącałam.
– Tak, jasne, Dallas. – Nadine, zadowolona z siebie, oparła się na krześle. – Co łączy twoją sprawę z operacją FBI?
Eye uśmiechnęła się, usiadła wygodniej i zaczęła powoli sączyć kawę.
– Zapytaj o to agentów specjalnych Jacoby”ego lub Stowe. Zapytaj, dlaczego za pieniądze podatników sprowadzili do prywatnego budynku uzbrojoną po zęby ekipę, nawet nie sprawdziwszy, czy podejrzany w ogóle się tam znajduje. Możesz też zapytać, jak się czują, wiedząc, że pojawienie się ich federalnych tyłków w budynku zaalarmowało podejrzanego, który teraz będzie jeszcze ostrożniejszy.
– No, no, może nie uzyskałam żadnej odpowiedzi, ale za to mam kilka bardzo ciekawych pytań. Zaleźli ci za skórę, co?
– Tak prywatnie? Wtrącają się do mojego dochodzenia, przejęli moją akcję, po czym ją schrzanili.
– A mimo to nadal żyją. Jestem rozczarowana.
Eve uśmiechnęła się słabo.
– Mam nadzieję, że się wykrwawią w czasie konferencji. Nie wątpię, że ty mnie nie zawiedziesz.
– Och, a jednak na coś się przydam. Czuję się usatysfakcjonowana. – Nadine dokończyła kawę i zaczęła się bawić pustą filiżanką. – Skoro jestem taka miła i chętnie współpracuję, może chciałabyś mi się odwdzięczyć drobną przysługą?
– Dowiedziałaś się wszystkiego, czego miałaś się dowiedzieć.
– Chodzi o co innego. Aukcja. Jako dziennikarka mam wejściówkę, ale niestety nie będę mogła uczestniczyć w licytacji. Dallas, jestem jej fanką. Może znalazłabyś dla mnie jakiś bilet?