– Nigdy się z nimi nie rozstanę. Pozbywam się jedynie wizualnej części. Dochody zasilą konto fundacji, która w tej chwili jest dla mnie najważniejsza.
– Ochrona i utrzymanie tych kostiumów pochłaniają majątek – wtrąciła Minnie, wywołując grymas na twarzy Magdy.
– Jestem przekonana, że jako była księgowa, pod koniec dnia zgodzisz się, że inwestycja była tego warta.
– Bezsprzecznie. – Carlton, nie odrywając się od kaczki skinął głową. – Już same tylko podatki…
– Och, Carlton, błagam, tylko nie podatki – jęknęła Magda. – Nie podczas tak cudownej kolacji. Na samą myśl dostaje niestrawności. Roarke, wino jest warte grzechu. To twoje?
– Mhm. Montcart, rocznik 2049. Wyjątkowo subtelne. – Roarke rozhuśtał wino w kieliszku i spojrzał pod światło. – Wspaniale klasyczne, pełne wdzięku i ducha. Pomyślałem, że będzie ci smakować.
Magda była wniebowzięta.
– Eve, muszę coś pani wyznać – wymruczała. – Jestem do szaleństwa zakochana w pani mężu. Mam nadzieję, że mnie pani nie aresztuje.
– Gdyby to było karalne, trzy czwarte kobiecej populacji Nowego Jorku siedziałoby za kratkami.
– Kochanie – Roarke popatrzył jej głęboko w oczy- pochlebiasz mi.
– Nic podobnego.
Liza chichotała, jak gdyby nic lepszego nie przychodziło jej do głowy.
– Trudno nie być zazdrosnym, kiedy mąż jest przystojny i ma władzę. – Ścisnęła znacząco ramię Vince’a. – Kiedy kobiety tak patrzą na mojego Vinciego, mam ochotę wydrapać im oczy.
– Tak?- Eve upiła łyk klasycznego rocznika 2049, próbując doszukać się wspomnianego wdzięku i ducha.- Ja po prostu walę w nos.
Kiedy Liza zastanawiała się, czy powinna się zgorszyć, czy okazać rozbawienie, Mick ukrył uśmiech, wycierając usta serwetką.
– Z tego co zauważyłem, Roarke przestał kolekcjonować kobiety. Znalazł swój skarb, drogocenny kamień, który błyszczy w oprawie, jaką przygotował. Kiedy byliśmy młodzi, z trudem poruszaliśmy się po mieście, bo te wszystkie piękności rzucały mu się do stóp.
– Pewnie mógłby pan opowiedzieć niejedną historię. – Magda delikatnie pogładziła dłoń Micka. – Roarke jest taki tajemniczy, milczy na temat swoich podbojów, a to tylko podsyca ciekawość.
– Mam opowieści na pęczki. A nawet więcej. Była taka rudowłosa piękna córka milionera z Paryża, która odwiedziła Dublin. Pewna drobna brunetka dwa razy w tygodniu piekła dla niego maślane bułeczki, jeśli dobrze pamiętam miała na imię Bridgett. Roarke, chyba niczego nie pokręciłem?
– Tak było. Poślubiła Toma Farrela, syna piekarza. Zdaje się, że wyszło wszystkim na dobre. – Roarke pamiętał to tak samo dokładnie, jak to że kiedy on uwodził rudą paryżankę- jak ona miała na imię?- w tym czasie Mick obrabiał jej przepastną torebkę do samego dna. Ostatecznie wszyscy byli zadowoleni z rezultatów.
– To były czasy – Mick westchnął. – Jako przyjaciel i gentelman nie mogę zdradzić więcej szczegółów. Roarke nie kolekcjonuje już kobiet, ale zawsze był z niego nie lada zbieracz. Plotka głosi, że masz imponującą kolekcję broni.
– Owszem, przez te lata wpadło mi w ręce kilka ciekawych sztuk.
– Pistolety? – zainteresował się Vince, na co jego matka przewróciła tylko oczami.
– Broń zawsze fascynowała mojego syna. Doprowadzał do szału całą ekipę, kiedy podczas zdjęć pojawiał się na planie.
– Mam w zbiorach sporo pistoletów. Może chcesz zobaczyć?
– Bardzo chętnie.
W tym pomieszczeniu przemoc unosiła się w powietrzu, a najważniejszym elementem wystroju wnętrza były narzędzie, które ludzie wynaleźli przeciwko ludziom. Piki, lance, muszkiety, colty zwane „obrońcami pokoju” i ręczne miotacze, które za sprawą niskiej ceny zdobyły popularność w czasie wojen miejskich.
Spadający sufit i lśniące szyby nie odwracały uwagi od gablot ani nie kryły odwiecznej fascynacji człowieka sztuką zniszczenia.
– Mój Boże. – Vince krążył po salonie. – Coś podobnego widziałem tylko w muzeum Smithsonian. Stworzenie takiej kolekcji musiało trwać lata.
– I to kilka. – Roarke zauważył zainteresowanie jakie w gościuu wzbudziła para XIX wiecznych pistoletów. Dotknął tabliczki z czytnikiem linii papilarnych i zwolnił blokadę. Kiedy szyba się podniosła wyjął z futerału jeden z pistoletów i podał Vince’owi.
– Piękny.
– Och. – Liza zadrżała, ale uwagi Eve nie uszedł błysk pożądania w jej oczach. – Czy jest niebezpieczny?
– Już nie.- Roarke uśmiechnął się do niej i wskazał inny futerał.- Ten mały z rękojeścią wysadzaną drogimi kamieniami został zaprojektowany specjalnie dla pań, mieści się w każdej damskiej torebce. Kiedyś należał do bogatej wdowy, która na początku naszego jakze niespokojnego wieku zabierała go na poranne spacery ze swoją ukochaną suczką rasy pekińczyk. Podobno zastrzeliła pechowego bandytę, dwóch złodziei, nieuprzejmego odźwiernego i pewnego łagodnego lhasa apso, który miał nieuczciwe zamiary wobec jej suczki.
– Dobry Boże.- Liza zatrzepotała długimi rzęsami, okalającymi jej fiołkowe oczy. – Zastrzeliła psa?
– Tak mówią.
– To były zupełnie inne czasy. – Mick oglądał lśniący chromowany półautomat. – Niesamowite – zwrócił się do Eve. – Zanim wprowadzono zakaz posiadania broni, każdy, kto miał w kieszeni trochę grosza, a w sercu potrzebę, mógł wejść do sklepu i kupić któreś z cacek leżących na ladzie… albo pod nią.
– Zawsze uważałam,że to bardziej idiotyczne niż niesamowite.
– Nie popiera pani prawa do noszenia broni, pani porucznik?- zapytał Vince, obracając w dłoni pistolet do pojedynkowania się. Wyobrażał sobie, że wygląda na człowieka z fantazją.
Eve wskazała głową mały automat.
– Pistolet nigdy nie służył do obrony, ale do zabijania.
– Mimo tego ludzie jakoś docierają do źródeł broni. – Z żalem odłożył pistolet do futerału i podszedł do Eve i Micka. – Inaczej byłaby pani bez pracy.
– Vincent, jesteś niegrzeczny – wtrąciła Liza.
– Nie, ma rację. – Eve pokiwała głową. – Ludzie zawsze znajdą sposób. Na szczęście od kilku lat nie zdarzają się masakry w szkołach, dzieci nie strzelają do siebie na korytarzach i boiskach, a na wpół śpiący małżonkowie nie zabijają swoich partnerów, którzy potknęli się idąc do łazienki. Przestali ginąć niewinni przechodnie, którzy znajdowali się na linii ognia wojujących ze sobą gangów ulicznych. Kiedyś był taki slogan „ To ludzie zabijają, nie pistolety”. Myślę, że jest w tym sporo prawdy. Pistolety są jednak bardzo pomocne.
– Zgadzam się – rzekł Mick. – Nigdy nie przepadałem za tymi paskudnymi hałaśliwymi zabawkami. Dobra kosa to jest to.- Odsunął się o krok, by wszyscy mogli zobaczyć jego nóż.- Zanim cię ktoś tym poczęstuje, musi podejść na tyle blisko, że przynajmniej spojrzy ci w oczy. Nóż wymaga odwagi. Łatwiej strzelić do człowieka z bezpiecznej odległości, niż stanąć z nim twarzą w twarz. Osobiście używam pięści. – Uśmiechnął się szeroko. – Uczciwa walka, w której człowiek się porządnie spoci, rozwiązuje większość problemów, a po wszystkim zawsze można pójść na piwo. – Odwrócił się do Roarke’a. – Rozwaliło się kilka nosów, co, Roarke?
– Pewnie więcej niż się należało. – Roarke zamknął gablotę. – Kawy? – gładko zmienił temat.