Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Mhm… – mruknęła. – Co dalej?

– Pamiętasz Errola, przyrodniego brata Marii? Dziś w nocy w osiedlu przy Piątej Alei znaleźliśmy z Sampsonem jego zwłoki.

Babcia wydała z siebie dźwięk podobny do cmoknięcia i pokręciła głową.

– To smutne. Co za wstyd, Alex. Taka dobra rodzina, tacy mili ludzie.

– Muszę ich dzisiaj zawiadomić. Może dlatego nie mogę spać. Denerwuję się.

– Co jeszcze? Zwierz się swojej babci, Alex.

Dobrze mnie znała, a jej obecność uspokajała mnie.

– Chodzi o Christine – wyznałem w końcu. – Między nami chyba wszystko skończone. Powiedziała, że nie chce mnie więcej widzieć. Nie wiem, co będzie z małym Aleksem. Robiłem wszystko, co mogłem, przysięgam.

Babcia odstawiła filiżankę i objęła mnie chudym ramieniem. Wciąż była bardzo silna. Przytuliła mnie mocno.

– Skoro robiłeś, co mogłeś, to więcej nie mogłeś zrobić.

– Nie otrząsnęła się z tego, co stało się na Bermudach – szepnąłem. – Nie chce żyć z detektywem z wydziału zabójstw. Nie wytrzymałaby. Nie chce być ze mną.

– Za dużo bierzesz na siebie, Alex – odrzekła cicho babcia. – Winisz się o to, o co nie powinieneś. To cię przygniata i możesz się załamać. Wierz mi.

– Wierzę.

– Nie.

– Zawsze ci wierzę.

– Nigdy – parsknęła. – I wiesz, że mnie nie przegadasz. A to dowodzi, że mam rację.

Babcia zawsze musi mieć ostatnie słowo. Jest najlepszym psychologiem w domu. W każdym razie ciągle mi to powtarza.

Rozdział 13

Jeszcze tego samego ranka wybuchła bomba – napad na bank w Falls Church w Wirginii, około piętnastu kilometrów od Waszyngtonu.

Dobrze utrzymany, zbudowany w stylu kolonialnym dom dyrektora filii stał w ładnej okolicy, gdzie sąsiedzi naprawdę się lubili. O tym, że tu kochano dzieci, świadczyły liczne zabawki, rowerki, placyk do minikoszykówki, huśtawki, prowizoryczne stoisko z lemoniadą. Był też piękny ogród pełen kwitnących krzewów. Dach garażu zdobił dziwaczny wiatrowskaz – czarownica na miotle – na którym siedziało stadko ptaków. Tego ranka niemal słyszało się chichot wiedźmy.

Supermózg powiedział swoim nowym ludziom, co zastaną i jak mają postępować. Dokładnie zaplanował każdy ruch i starannie sprawdził ich przygotowanie.

Wiedział, że są dużo lepsi od Parkerów. Kosztowali go połowę sumy zrabowanej w Citibanku, lecz byli tego warci. Pomiędzy sobą nazywali się panem Czerwonym, panem Białym, panem Niebieskim i panną Zieloną. Nosili długie włosy i wyglądali jak zespół heavymetalowy, ale znali się doskonale na swojej robocie.

Tuż po otwarciu drzwi filii First Union w Falls Church do banku weszli pan Niebieski i panna Zielona. W kaburach ukrytych pod kurtkami mieli broń półautomatyczną.

Pan Czerwony i pan Biały pojechali do domu dyrektora. Katie Bartlett usłyszała gong przy drzwiach wejściowych i myślała, że to opiekunka do dzieci. Kiedy otworzyła, zbladła i nogi się pod nią ugięły na widok dwóch zamaskowanych, uzbrojonych facetów w słuchawkach i z mikrofonami pod brodą.

– Do środka! Ruszaj się! – wrzasnął Czerwony i wycelował lufę w jej twarz.

Napastnicy zaprowadzili matkę i troje małych dzieci do salonu na parterze z włączonym kinem domowym wideo. Panoramiczne okno wychodziło na małe jezioro i z łodzi byłoby widać wnętrze domu. Ale tego ranka nikt nie pływał.

– Teraz nakręcimy sobie film rodzinny – powiedział niemal przyjaznym tonem pan Czerwony.

– Nie róbcie nam krzywdy – poprosiła pani Bartlett. – Będziemy posłuszni. Błagam was, odłóżcie broń.

– Rozumiem cię, Katie. Ale musimy pokazać twojemu mężowi, że nie żartujemy i że naprawdę jesteśmy w waszym domu z tobą i z dzieciakami.

– One mają dwa, trzy i cztery lata – odrzekła matka i rozpłakała się. Potem spróbowała wziąć się w garść. – Są jeszcze malutkie.

Pan Czerwony wsunął broń do kabury.

– Uspokój się. Nic im się nie stanie. Obiecuję.

Na razie wszystko szło dobrze i był zadowolony. Katie wyglądała na rozsądną, a dzieci nie sprawiały kłopotu. Miła rodzina ci Bartlettowie, pomyślał. Dokładnie tak, jak mówił Supermózg.

– Zaklej dzieciom usta tą taśmą – polecił matce i wręczył jej grubą rolkę.

– Nie będą hałasować, przysięgam – powiedziała. – Są grzeczne, naprawdę.

Zrobiło mu się jej żal. Była ładna i elegancka. Przypomniał sobie parę i dziecko z filmu Życie jest piękne.

– Pobawimy się tą taśmą – zaproponował dzieciom. – Będzie super.

Dwoje spojrzało na niego wrogo, ale trzyletnie uśmiechnęło się szeroko.

– A jak się pobawimy? – zapytało.

– Mamusia zaklei wam wszystkim buzie taśmą, a potem nakręcimy film dla tatusia, żeby zobaczył, jak wyglądacie.

– A potem? – zainteresował się nagle czteroletni Dennis. – Zakleimy buzię mamusi?

Pan Czerwony roześmiał się. Nawet pan Biały uśmiechnął się krzywo. Fajne dzieciaki. Miał nadzieję, że nie będzie musiał ich zastrzelić za kilka minut.

Rozdział 14

Za kilka minut ktoś miał zginąć. Była ósma dwanaście. Napad na bank First Union w Falls Church trwał. Nie można było tego zatrzymać.

Panna Zielona celowała z szybkostrzelnej broni w dwie przerażone kasjerki. Obie miały po dwadzieścia parę lat.

Pan Niebieski był w gabinecie dyrektora filii. Wyjaśniał Jamesowi Bartlettowi i jego asystentce zasady gry „prawda albo konsekwencje”.

– Nikt nie ma na sobie cichego alarmu? – zapytał. Celowo mówił szybko i wysokim głosem, bo chciał sprawić wrażenie, że jest zdenerwowany i może za chwilę stracić panowanie nad sobą. – To byłby duży błąd, a nie może być żadnych błędów – ostrzegł.

– Nie mamy takich urządzeń – odparł dyrektor banku. – Powiedziałbym panu, gdybyśmy mieli.

Sprawiał wrażenie rozsądnego i gotowego do uległości.

– Słuchacie taśm szkoleniowych Amerykańskiego Towarzystwa Ochrony Przemysłowej? – spytał Niebieski.

– Niestety nie – odparł nerwowo dyrektor.

– W czasie napadu zalecają przede wszystkim współpracę, żeby nikt nie ucierpiał.

Dyrektor przytaknął gorliwie.

– Zgadzam się z tym. Będę z panem współpracował.

– Całkiem niegłupi z ciebie facet, jak na dyrektora banku. Wszystko, co ci powiedziałem o twojej rodzinie, to absolutna prawda: są zakładnikami. I chcę, żebyś ty też mi zawsze mówił prawdę. Bo inaczej będą przykre konsekwencje. Żadnych alarmów, farby na banknotach, ukrytych kamer i innych numerów. Jeśli jestem teraz filmowany, masz mi powiedzieć.

– Słyszałem o napadzie na Citibank w Silver Spring – odrzekł dyrektor. Jego szeroka, kwadratowa twarz była czerwona jak burak. Z czoła kapały mu wielkie krople potu. Bez przerwy mrugał dużymi piwnymi oczami.

Pan Niebieski wskazał lufą komputer.

– Spójrz na monitor. Przyjrzyj się.

Dyrektor zobaczył na ekranie fragment filmu. Jego żona zaklejała dzieciom usta taśmą. Popatrzył na stojącego przy nim mężczyznę w masce narciarskiej.

– O, mój Boże! Wiem, że dyrektorka banku w Silver Spring spóźniła się. Pospieszmy się. Moja rodzina jest dla mnie wszystkim.

– Wiemy – przytaknął Niebieski.

Odwrócił się do asystentki dyrektora i wycelował w nią broń.

– Nie jest pani bohaterką, prawda, panno Collins?

Potrząsnęła przecząco miękkimi, rudymi lokami.

– Nie, proszę pana. Pieniądze banku to nie moje pieniądze. Nie warto za nie umierać. I nie są warte życia dzieci pana Bartletta.

Pan Niebieski uśmiechnął się pod maską.

– Wyjęła mi to pani z ust.

Odwrócił się z powrotem do dyrektora.

– Obaj mamy dzieci. I nie chcemy, żeby straciły ojców, prawda? Do roboty.

Tekst o dzieciach ułożył Supermózg. Całkiem niezły, dobrze działa, pomyślał Niebieski.

Zeszli szybko do skarbca. Drzwi miały podwójną kombinację i Bartlett musiał je otworzyć razem z asystentką. Uporali się z tym w niecałe sześćdziesiąt sekund.

Pan Niebieski pokazał im srebrzyste, metalowe urządzenie. Przypominało pilot do telewizora.

6
{"b":"102396","o":1}