Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Uwielbiam maleństwa, Alex. To mnie odmłodzi o dziesięć lat.

Prawie jej uwierzyłem.

– Chyba coś jest nie tak – domyślił się Damon, patrząc na mnie przez stół przy śniadaniu.

Uśmiechnąłem się szeroko.

– To tylko pół prawdy. Od czego mam zacząć?

– Od początku – doradziła Jannie.

Łatwo powiedzieć – pomyślałem. I w końcu zdecydowałem, że przejdę od razu do sedna.

– Chyba wiecie, że Christine i ja przez długi czas byliśmy sobie bardzo bliscy – powiedziałem. – I nadal jesteśmy, ale ostatnio zaszły pewne zmiany. Po zakończeniu roku szkolnego Christine wyprowadza się z Waszyngtonu. Jeszcze nie wiem dokąd, ale nie będziemy jej często widywać.

Jannie opadła szczęka.

– W szkole jest zupełnie inna niż kiedyś, tato – powiedział Damon. – Wszyscy to mówią. Wścieka się o byle co i jest zawsze smutna.

Przykro było mi to słyszeć. Czułem, że to częściowo moja wina.

– Miała bardzo ciężkie przeżycia – odrzekłem. – Trudno sobie nawet wyobrazić, przez co przeszła. Powoli wraca do siebie, ale to musi potrwać.

– A co będzie z małym Aleksem? – spytała niezwykle cicho Jannie. Jej oczy były pełne smutku i troski.

– Zamieszka z nami. To ta dobra wiadomość, którą obiecałem.

– Hurra! Hurra! – wykrzyknęła Jannie i zaczęła tańczyć. – Uwielbiam go!

– Fajnie! – ucieszył się Damon.

Ja też się cieszyłem. I zastanawiałem się, jak to jest, że jedna krótka chwila może być jednocześnie tak radosna i smutna. Chłopiec zamieszka z nami, ale Christine odeszła. Wreszcie zakomunikowałem to oficjalnie babci i dzieciom. Dawno już nie czułem się taki pusty i samotny.

Rozdział 89

Im większe ryzyko, tym większe emocje. Supermózg dobrze o tym wiedział. A ta sprawa była naprawdę niebezpieczna. Cieszył się, że ma pieniądze, ale to mu nie wystarczało. Chciał poczuć przypływ adrenaliny.

Agent FBI James Walsh mieszkał samotnie pod Alexandrią. Wynajęty domek był tak skromny i bezpretensjonalny, jak on sam. Pasował do jego osobowości.

Supermózg bez trudu dostał się do środka. Nie zdziwiło go to. Policjanci nie dbali o bezpieczeństwo swoich domów. Walsh był leniwy albo może zbyt pewny siebie.

Supermózg chciał to załatwić szybko, ale musiał być ostrożny. Wiedział, że podłoga skrzypi, był tu już wcześniej.

Deski niepokojąco trzeszczały, kiedy zbliżał się do sypialni.

Im bardziej niebezpiecznie, tym lepiej. Im większe ryzyko, tym większe emocje.

Nigdy nie mógł się temu oprzeć. Powoli, cicho uchylił drzwi, wszedł do pokoju i nagle…

– Nie ruszaj się – powiedział Walsh.

Supermózg ledwo mógł go dostrzec w ciemnym wnętrzu. Agent zajął pozycję za łóżkiem. Trzymał strzelbę. Zawsze miał ją w zasięgu ręki, gdy kładł się spać.

– Celuję dokładnie w twoją pierś – ostrzegł. – I nigdy nie chybiam.

– Rozumiem – zachichotał Supermózg. – Szach i mat, co? Złapałeś Supermózga. Sprytnie.

Ruszył z uśmiechem w kierunku Walsha. Im bardziej niebezpiecznie, tym lepiej.

– Stój! – krzyknął agent. – Stój, bo strzelę!

– I na pewno nie chybisz – przypomniał Supermózg.

Nie zatrzymał się, nie zwolnił nawet kroku, szedł ciągle przed siebie. Usłyszał, jak Walsh nacisnął spust. Ten jeden ruch miał spowodować jego śmierć, unicestwić jego świat. Ale nic takiego się nie stało.

– Co jest, Walsh? Obiecałeś, że strzelisz.

Supermózg wyciągnął pistolet i przyłożył agentowi do czoła. Wolną ręką przesunął po jego krótkich włosach.

– To ja jestem Supermózgiem, nie ty. Oddałbyś wszystko, żeby mnie złapać, ale to ja złapałem ciebie. Rozładowałem ci broń. Załatwię was wszystkich. Ciebie, Douda, Cavalierre. Może nawet Crossa. Czas umrzeć, Walsh.

Rozdział 90

Przyjechałem do domu Walsha w Wirginii w niedzielę około północy. Na ulicy kręciło się kilkoro zdenerwowanych sąsiadów. Jakaś starsza kobieta westchnęła.

– Taki miły człowiek… Co za nieszczęście, co za strata. Był agentem FBI, wiecie.

Wiedziałem. Wziąłem głęboki oddech i wszedłem. W środku roiło się od ludzi z Biura i policjantów. Ponieważ zginął agent, z Quantico wezwano speców z wydziału przestępstw z użyciem przemocy.

Zobaczyłem agenta Mike’a Douda i szybko do niego podszedłem. Wyglądał na załamanego. Przyjaźnił się z Walshem i mieszkał niedaleko.

– Przykro mi – powiedziałem.

– Chryste, Jimmy nic mi nie mówił. A przecież byłem jego najlepszym przyjacielem, na miłość boską.

Skinąłem głową.

– Wiecie już coś? Jak to się stało?

Doud wskazał sypialnię.

– Chyba się zastrzelił. Zostawił list. Nie do wiary, Alex.

Przeszedłem przez skromnie umeblowany salon. Walsh rozwiódł się kilka lat temu. Miał dwóch synów. Szesnastoletni chodził do szkoły średniej, drugi do Świętego Krzyża, jak kiedyś ojciec.

James Walsh leżał skulony w łazience obok sypialni. Kafelki podłogi były zalane krwią. Kiedy tu wszedłem, zobaczyłem natychmiast, co zostało z tylnej części jego głowy.

Doud stanął za mną. Trzymał list pożegnalny, który umieszczono w plastikowej torebce na dowody. Przeczytałem go bez wyjmowania. Walsh napisał do swoich dwóch synów, Andrew i Petera:

Mam już w końcu dosyć. Mojej pracy, tego śledztwa, wszystkiego. Naprawdę mi przykro.

Kocham was.

Wasz ojciec

Przestraszył mnie dźwięk telefonu. Dzwoniła „komórka” Douda. Zgłosił się i oddał mi ją.

– To do ciebie. Betsey.

– Jestem jeszcze w Nowym Jorku – usłyszałem jej głos. – Jadę na lotnisko. Och, Alex… Biedny Jim. Nie wierzę, że się zabił. Jaki miałby powód? To do niego zupełnie niepodobne.

Rozpłakała się i mimo że znajdowała się tak daleko, była mi teraz bliższa niż kiedykolwiek.

Nie powiedziałem jej, co myślę. Czułem niepokój. Może miała rację. Może James Walsh nie popełnił samobójstwa.

Rozdział 91

W poniedziałek rano wróciłem do Nowego Jorku. O dziewiątej mieliśmy odprawę w centrali FBI na Manhattanie. Zdążyłem na czas. Dusiłem w sobie różne obawy i udawałem, że wszystko jest w porządku.

Wszedłem do sali konferencyjnej w ciemnych okularach. Betsey musiała wyczuć moją obecność. Podniosła wzrok znad sterty papierów i skinęła mi smutno głową. Mogłem się założyć, że w nocy myślała o Walshu. Tak jak ja.

Ledwo usiadłem na wolnym krześle, zaczął przemawiać prawnik z departamentu sprawiedliwości. Był trochę po pięćdziesiątce, sprawiał wrażenie sztywnego, niemal zupełnie pozbawionego uczuć, i nosił szary, lśniący garnitur z wąskimi klapami. Sądząc po wyglądzie, co najmniej dwudziestoletni.

– Zawarliśmy umowę z Brianem Macdougallem – oznajmił.

Spojrzałem na Betsey. Pokręciła głową i przewróciła oczami. Już wiedziała.

Nie wierzyłem własnym uszom. Słuchałem uważnie każdego słowa.

– Nic nie może wyjść poza ściany tej sali. Nie będzie żadnego komunikatu dla prasy. Detektyw Macdougall zgodził się na rozmowę z prowadzącymi śledztwo. Opowie o porwaniu autokaru w Waszyngtonie. Ma cenne informacje, które mogą doprowadzić do schwytania wyjątkowo groźnego przestępcy, zwanego Supermózgiem.

Byłem zupełnie zaszokowany. Wydymali mnie! Cholerny departament sprawiedliwości dogadał się przez ostatni weekend z Macdougallem. Mogłem się założyć, że facet postawił na swoim. Chciało mi się rzygać. Ale od kiedy byłem gliną, departament sprawiedliwości zawsze działał w ten sposób.

Macdougall wiedział dokładnie, na co może liczyć. Pozostawało tylko pytanie, czy naprawdę wystawi nam Supermózga. Czy w ogóle wie coś ważnego?

Wkrótce miałem się o tym przekonać. Przed południem pojechaliśmy go przesłuchać w więzieniu miejskim. Policję nowojorską reprezentował detektyw Harry Weiss, FBI – Betsey Cavalierre.

Macdougall miał przy sobie dwóch prawników. Żaden nie nosił dwudziestoletniego garnituru. Wyglądali na zręcznych, bystrych, bardzo drogich. Detektyw podniósł wzrok, kiedy weszliśmy do małego pokoju.

34
{"b":"102396","o":1}