Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Jej słowa rozdzierały mi serce. Nie potrafiłem jej pomóc i to było straszne uczucie.

– Wątpię, żeby tu wrócił – powiedziałem.

Jej oczy rozbłysły gniewem.

– Ale pewien nie jesteś.

– Shafer nie interesuje się nami. Nie liczymy się w jego świecie fantazji. Ważna była żona. Jestem zaskoczony, że nie zamordował również dzieci.

– A widzisz, jesteś zaskoczony! Nikt nie wie, co strzeli do głowy takiemu szaleńcowi. Teraz zajmujesz się następnymi. Zdeprawowanymi ludźmi, którzy mordują bez powodu niewinnych zakładników. Bo nikt im w tym nie przeszkadza.

Chciałem wejść do gabinetu, ale Christine podniosła rękę.

– Nie podchodź. Trzymaj się ode mnie z daleka.

Wstała, minęła mnie i ruszyła w stronę łazienki dla nauczycieli. Zniknęła za drzwiami, nie obejrzawszy się nawet ani razu.

Wiedziałem, że nie wyjdzie, dopóki nie nabierze pewności, że sobie poszedłem.

Idąc do samochodu, pomyślałem, że nie zapytała o Jannie.

Rozdział 31

Zanim pojechałem do pracy, znów wpadłem do szpitala. Jannie już nie spała i zjedliśmy razem śniadanie. Oświadczyła, że jestem najlepszym tatą na świecie, a ja odrzekłem, że ona jest najlepszą córką. Potem powiedziałem jej o nowotworze i czekającej ją operacji. Płakała w moich ramionach.

Przyszła babcia. Jannie zabrali na dalsze badania. Nie miałem co robić w szpitalu przez kilka następnych godzin. Pojechałem na kolejne spotkanie z FBI. Zawsze ta praca. Christine mówiła, że wiecznie ścigam szaleńców. I nie było widać końca.

Odprawa odbywała się w terenowym biurze FBI na Czwartej ulicy w Northwest. Agentka specjalna kierująca dochodzeniem, Betsey Cavalierre, zjawiła się punkt jedenasta. Wyglądało na to, że wezwała połowę Biura i był to imponujący, w jakiś sposób uspokajający widok.

Pamiętałem, że podczas napadów bandyci żądali precyzji. Może dlatego Kyle Craig powierzył śledztwo agentce Cavalierre. Mówił mi, że jest dokładna i wymagająca, należy do grona najlepszych zawodowców, jakich widział przez lata pracy w Biurze. Wróciłem myślą do skoków na banki i zabójstw. Dlaczego bandytom zależy na rozgłosie, nawet na złej sławie? Może zamierzali w ten sposób ostrzec personel innych banków, żeby w przyszłości nikt nie stawiał oporu? A może chodziło o morderstwa z zemsty? To miało sens, któryś z zabójców – kto wie, czy nie paru – mógł kiedyś pracować w banku. Warto było pójść tym tropem.

Rozejrzałem się po zatłoczonej sali sztabu kryzysowego. Na ściankach działowych wisiały biuletyny i zdjęcia podejrzanych i świadków. Niestety, żaden podejrzany nie pasował do tej sprawy. Przeczytałem pseudonimy: Grubas, Kochanka, Wąsik.

Dlaczego nie mamy ani jednego dobrego podejrzanego? Jaki stąd wniosek? Czego nie dostrzegamy?

– Witam wszystkich. Chcę z góry podziękować za to, że poświęcicie weekend na pracę – oznajmiła agentka Cavalierre z właściwą dozą ironii i humoru. Miała na sobie spodnie khaki i jasnoczerwony T-shirt. We włosy wpięła maleńką, purpurową spinkę. Wydawała się pewna siebie i zadziwiająco odprężona.

– A kto nie przyjdzie w sobotę… – dodał z końca sali wąsaty agent – może sobie darować przychodzenie w niedzielę.

– Ciekawe, że cwaniaczki zawsze siadają z tyłu – skomentowała z uśmiechem Cavalliere.

Uniosła grubą, niebieską teczkę.

– Wszyscy macie te akta. To stare sprawy, które mogą w jakiś sposób wiązać się z obecną. Napady Josepha Dougherty’ego na Środkowym Zachodzie w latach osiemdziesiątych przypominają ją pod pewnymi względami. Jest też kartoteka Davida Grandstaffa, który opracował i wykonał największy, pojedynczy skok na bank w dziejach Ameryki. Przypominam, że został schwytany przez Biuro. Jednakże, starając się bardzo gorliwie dostać go w swoje ręce, użyliśmy wtedy dość dyskusyjnych metod. Po sześciotygodniowym procesie ława przysięgłych obradowała tylko dziesięć minut i Grandstaffa uniewinniono. Do dziś nie odzyskano trzech milionów dolarów zrabowanych z Tucson First National Bank.

Ktoś z przodu sali podniósł rękę.

– Gdzie jest teraz Grandstaff?

– Och, zszedł do podziemia – odrzekła Cavalierre. – Na głębokość około dwóch metrów. Dlatego ostatnie napady to nie jego robota, agencie Doud. Ale może posłużył komuś za wzór. Tak samo Joseph Dougherty. Ktoś mógł ich naśladować.

Minęło mniej więcej pół godziny zanim mnie przedstawiła.

– Niektórzy z was znają już Aleksa Crossa z policji waszyngtońskiej. Pracuje w wydziale zabójstw. Ma tytuł doktora psychologii i jest psychologiem sądowym. Dodam, że również bliskim przyjacielem Kyle’a Craiga. Więc cokolwiek myślicie o stołecznej policji i naszym szefie, lepiej zachowajcie to dla siebie.

Spojrzała na mnie przez salę.

– To doktor Cross znalazł ciała Errola i Brianne Parker. I to był dotąd jedyny przełom w śledztwie. Zauważcie, jak mu się podlizuję.

Wstałem i rozejrzałem się wokoło.

– Niestety Parkerowie też zeszli do podziemia – powiedziałem. Rozległy się śmiechy. – Brianne i Errol byli drobnymi przestępcami, ale siedzieli za napady na banki. Sprawdzamy wszystkich, których poznali w więzieniu Lorton. Na razie bez skutku. Podobnie jak inne nasze działania.

– Parkerowie umieli kraść, ale nie byli tak zorganizowani, jak ten, kto ich zatrudnił, a potem zabił. Nawiasem mówiąc, otruto ich. Podejrzewam, że zabójca przyglądał się, jak umierają, a ich śmierć musiała być makabryczna. Możliwe, że odbył stosunek seksualny z martwą Brianne. To tylko domysły, ale sądzę, że w tym wszystkim chodzi nie tylko o rabowanie banków.

Rozdział 32

Supermózg nie mógł spać. Zbyt wiele nieprzyjemnych myśli kłębiło się w jego zmęczonej głowie. Dręczono go okrutnie, doprowadzono do tego nieznośnego stanu! Musiał się zemścić. Podporządkował temu celowi swoje życie, poświęcał mu każdą niemal chwilę od czterech lat.

Wreszcie wstał z łóżka i usiadł ciężko za biurkiem. Czekał, aż przejdą mu fale nudności, aż te cholerne ręce przestaną drżeć! Oto moje nędzne życie, pomyślał. Nie cierpię go. Nie cierpię każdego swojego oddechu.

Zaczął pisać list, który ułożył w czasie bezsennych godzin.

DO PREZESA CITIBANKU

Czas się ocknąć, ja nie żartuję. Bank poniesie straszliwe konsekwencje. Myślicie, że nic wam nie grozi ze strony szarych ludzi. Mylicie się. Cały się trzęsę z oburzenia, kiedy to piszę.

Mój „osobisty bankier” śpi w pracy. Ta kobieta jest tak bezosobowa jak ścianki działowe w klitce, którą nazywa biurem. Zawsze myślałem, że bankowcy są inteligentni i mają wszystko zapięte na ostatni guzik. Więc jak to możliwe, że kilka razy znalazłem w moim rachunku irytujące, skandaliczne pomyłki?

Zleciłem dokonanie prostego przelewu pieniędzy z konta na konto. Nie zrobiono tego w ustalonym terminie.

Niedawno się przeprowadziłem. Zawiadomiłem o tym wasz bank. Przez trzy miesiące nie dostawałem wyciągów z rachunku. Okazało się, że nie zmieniono mojego adresu i trafiały do kogoś innego!

Po tych wszystkich zniewagach, po tych wszystkich pomyłkach mieliście jeszcze czelność odmówić mi pożyczki. Panna Princeton Priss rozmawiała ze mną w sposób nieszczery, wyraźnie protekcjonalnym tonem. To absolutnie niedopuszczalne.

Oceniam jakość usług w dziesięciostopniowej skali. Oczekuję poziomu 9,9999 z 10. Bardzo daleko wam do tego.

Szarzy ludzie jeszcze będą mieli swój dzień.

Przeczytał list. Całkiem nieźle, jak na drugą w nocy. Nawet zupełnie dobrze.

Wydrukuje go, podpisze i schowa do swoich akt. Jak wszystkie. Byłoby zbyt niebezpiecznie wysyłać takie rzeczy pocztą.

Chryste, jak on nienawidzi banków! Towarzystw ubezpieczeniowych i funduszów inwestycyjnych! Tych cholernych firm internetowych i pieprzonego rządu! Muszą pójść na dno! I tak będzie. W końcu nadejdzie dzień szarych ludzi.

12
{"b":"102396","o":1}