Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Ze śmiechem pokręciłem głową.

– Czy to oznacza zgodę? – zapytała.

Przytaknąłem.

– Chyba rzeczywiście potrzebuję trochę relaksu „w starym, dobrym stylu”. Nawet na pewno.

Rozdział 103

W sobotę nie mogłem się doczekać południa. Musiałem się czymś zająć. Zrobiliśmy z dziećmi zakupy i wstąpiliśmy do nowego zoo w Southeast. Przestałem myśleć o Supermózgu. A także o Walshu, Doudzie, szpitalu dla weteranów i zbrodniach.

Betsey wpadła po mnie punktualnie o dwunastej. Przyjechała niebieskim saabem. Samochód był wypolerowany na wysoki połysk. Wyglądał jak nowy. Zapowiadał się przyjemny dzień.

Wiedziałem, że Jannie obserwuje mnie przez okno swojego pokoju. Odwróciłem się, zrobiłem śmieszną minę i pomachałem do niej. Uśmiechnęła się od ucha do ucha i też mi pomachała. Razem z kotką Rosie dostroiły się do mojej „opery mydlanej”.

Nachyliłem się do okna saaba. Betsey włożyła białą, jedwabną bluzkę i jasną kurtkę skórzaną. Potrafiła doskonale wyglądać, jeśli chciała. A dziś chyba chciała.

– Zawsze jesteś dokładnie o czasie. Jak Supermózg – zażartowałem.

– Jak Superfiut – poprawiła. – Czy to nie byłby wspaniały koniec tej sprawy, Alex? Ja nim jestem. Złapałeś mnie, bo popełniłam jeden fatalny błąd: zakochałam się w tobie do szaleństwa.

Wsiadłem do samochodu.

– Naprawdę, starsza agentko Cavalierre?

Roześmiała się wdzięcznie. Pozbyła się wszystkich hamulców.

– A czy nie poświęcam dla ciebie mojego cennego weekendu?

– Dokąd jedziemy? – zapytałem.

– Niedługo zobaczysz. Mam superplan.

– Nie wątpię.

Po dziesięciu minutach skręciła na kolisty podjazd do hotelu Four Seasons na Pennsylvania Avenue. Lekki wiatr poruszał flagami. Na ceglanym dziedzińcu rosło mnóstwo bluszczu bostońskiego. Bardzo ładny widok.

Spojrzała na mnie niepewnie. Była trochę zdenerwowana.

– Może być? – zapytała.

– Myślę, że tak. Wygodne miejsce. Doskonały plan.

Uśmiechnęła się zachęcająco.

– Po co tracić czas na długą podróż, prawda?

Była niesamowita jak na agentkę FBI; zwłaszcza inteligentną i ambitną agentkę. Podobał mi się jej styl: sięgała po to, co chciała. Zastanawiałem się, czy zwykle to dostaje.

Wpisała nas wcześniej do hotelowego rejestru, więc od razu pojechaliśmy do pokoju na ostatnim piętrze. Cały czas szedłem za nią. Obserwowałem jej chód.

– Coś państwo potrzebują? – zapytał młody, ale natrętny portier, kiedy weszliśmy do apartamentu.

Dałem mu napiwek.

– Dzięki za odprowadzenie do pokoju. Wychodząc, niech pan zamknie drzwi. Tylko delikatnie.

Skinął głową.

– Mamy doskonałą obsługę kelnerską – pochwalił się. – Najlepszą w Waszyngtonie.

Betsey uśmiechnęła się i spławiła go gestem.

– Dzięki. I przypominam o drzwiach: delikatnie. Żegnam.

Rozdział 104

Betsey już ściągała kurtkę. Zanim drzwi się zamknęły, trzymałem ją w ramionach. Całowaliśmy się i ocieraliśmy o siebie jak w tańcu. Oboje byliśmy zauroczeni. Całkiem nieźle, pomyślałem. Relaks w starym, dobrym stylu. Czy nie to mi obiecywała?

Betsey wydawała się naelektryzowana, a jednocześnie odprężona. Była pełna kontrastów. Mała i lekka, ale wysportowana i silna. Bardzo inteligentna i poważna, ale zabawna, ironiczna i lekceważąca. I seksowna jak cholera. O, tak!

Upadliśmy na łóżko. Nie wiem, kto prowadził w tym „tańcu”, to było bez znaczenia. Wtuliłem twarz w jej miękką, jedwabną bluzkę. Potem spojrzałem w jej piwne oczy.

– Jesteś bardzo pewna siebie. Rezerwacja hotelu i tak dalej.

– Nadszedł czas – odpowiedziała po prostu.

Zdjąłem jej bluzkę i czarną, krótką spódniczkę. Gładziłem ją delikatnie po twarzy, ramionach, nogach i stopach. Minęło dobre pół godziny, zanim się rozebraliśmy.

– Masz cudowny dotyk – szepnęła. – Nie przestawaj.

– Nie przestanę. Lubię to. To ty nie przestawaj.

– Boże, jak dobrze! Alex! – krzyknęła, zupełnie nie w swoim stylu.

Całowałem miejsca, gdzie ją dotykałem. Miała bardzo ciepłą skórę. Używała doskonałych perfum. Powiedziała, że to Forever Alfreda Sunga. Całowałem ją w usta – może nie całą wieczność, jak sugerowała nazwa perfum – ale bardzo, bardzo długo.

„Potańczyliśmy” jeszcze trochę. Obejmowaliśmy się, całowaliśmy i ocieraliśmy o siebie. Mieliśmy mnóstwo czasu. Boże, brakowało mi kogoś takiego jak ona.

– Teraz? – szepnęło w końcu jedno z nas.

Nadszedł właściwy moment.

Wziąłem Betsey bardzo, bardzo wolno. Wchodziłem w nią, najdalej jak mogłem. Byłem na górze, ale opierałem się na przedramionach. Poruszaliśmy się razem. Zgodnie i bez wysiłku. Zaczęła mruczeć. Tak słodko, że wibrowałem jak kamerton.

– Dobrze mi z tobą – powiedziałem. – Bardzo. Nawet lepiej, niż się spodziewałem.

– Mnie z tobą też. Mówiłam ci, że to lepsze od ścigania Supermózga.

– O wiele lepsze.

– Teraz! Proszę…

Rozdział 105

Zasnęliśmy, trzymając się w objęciach.

Obudziłem się pierwszy. Była prawie szósta po południu. Nie obchodziła mnie godzina. Ani dzień tygodnia. Zadzwoniłem do domu i sprawdziłem, czy wszystko w porządku. Cieszyli się, że wreszcie pozwoliłem sobie na trochę relaksu.

Ja też się cieszyłem. Patrzyłem na śpiącą nago Betsey i myślałem, że mógłbym się jej tak przyglądać bez końca. Postanowiłem przygotować dla nas gorącą kąpiel. Powinienem? Jasne. Dlaczego nie?

W łazience obok jej rzeczy zauważyłem słoik z niebieskimi kulkami musującymi do kąpieli. Dawno mnie wyprzedziła. Zastanowiłem się, czy mi się to podoba. Uznałem, że tak.

Wanna napełniała się wolno, kiedy za plecami usłyszałem głos Betsey.

– Dobry pomysł. Miałam ochotę na kąpiel z tobą.

Obejrzałem się. Była naga.

– Myślałaś o tym wcześniej?

– Oczywiście. Bardzo często. A co robię na odprawach, jak ci się zdaje?

Kilka minut później weszliśmy razem do wanny. Wspaniałe uczucie. Antidotum na ciężką pracę, napięcie i frustrację ostatnich tygodni.

Betsey popatrzyła mi w oczy.

– Lubię być z tobą – szepnęła. – Nie chcę rozstać się ani z tą wanną, ani z tobą. To raj.

– Mają tu doskonałą obsługę kelnerską – przypomniałem. – Najlepszą w Waszyngtonie. Pewnie podadzą nam jedzenie do wanny, jeśli ładnie poprosimy.

– No to spróbujmy – powiedziała.

Rozdział 106

Reszta soboty i niedzielny poranek były równie cudowne. Wydawały się niemal snem. Szkoda tylko, że czas uciekał tak szybko.

Im dłużej byłem z Betsey, im więcej z nią rozmawiałem, tym bardziej mi się podobała. Lubiłem ją już przed naszą wyprawą do hotelu Four Seasons. W sobotę tylko raz wspomnieliśmy o Supermózgu. Betsey zapytała, czy moim zdaniem, coś nam grozi. Czy Supermózg poluje na nas. Tego nie wiedzieliśmy, ale oboje mieliśmy broń.

W niedzielę około dziesiątej zjedliśmy śniadanie przy basenie. Siedzieliśmy na miękkich łóżkach wypoczynkowych owinięci w puszyste, biało-niebieskie ręczniki. Czytaliśmy „Washington Post” i „New York Timesa”. Czasem ktoś patrzył na nas ciekawie, ale ludzie, którzy mieszkają w hotelach sieci Four Seasons – zwłaszcza w Waszyngtonie – widują nie takie rzeczy. Na pewno wyglądaliśmy z Betsey na szczęśliwą parę.

Powinienem był wyczuć, że to nadchodzi. Nie wiem dlaczego, ale nagle zacząłem rozmyślać o człowieku stojącym za napadami, morderstwami i porwaniami: o Supermózgu. Próbowałem przestać, ale nie mogłem. Pogromca Smoków wrócił do pracy.

Spojrzałem na Betsey. Miała zamknięte oczy i wyglądała na całkowicie odprężoną. Tego ranka pomalowała sobie paznokcie na czerwono. Usta też. Już w ogóle nie przypominała agentki FBI. Była piękną, seksowną kobietą. Cieszyłem się, że z nią jestem.

Nie miałem ochoty psuć jej nastroju. Zasłużyła na trochę odpoczynku, leżała tak spokojnie.

– Betsey?

Uśmiechnęła się, ale nie otworzyła oczu. Poprawiła się na łóżku.

39
{"b":"102396","o":1}