Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Odwróciłem się, żeby zobaczyła, co zrobiłem. Wygoliłem sobie kawałek z tyłu głowy. Wyglądałem jak ona.

Rozdział 36

Dwa dni później wróciłem do sprawy napadów na banki i zabójstw. Odpychała mnie, a jednocześnie przyciągała. Śledztwo prowadzono beze mnie. Ale nikogo nie złapano. Przypomniało mi się jedno z powiedzeń babci: „Jeśli zataczasz kręgi, być może ścinasz rogi”. Może tu krył się dotychczas nasz problem w tym dochodzeniu.

Spotkałem się z Betsey Cavalierre w biurze FBI na Czwartej ulicy. Pogroziła mi palcem, ale uśmiechnęła się przyjaźnie. Dobrze wyglądała w brązowej kurtce sportowej, niebieskim T-shircie i dżinsach.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś, że twoja córeczka ma operację? Wszystko w porządku, Alex? Chyba niewiele spałeś?

– Lekarz twierdzi, że w porządku. To twarda dziewczyna. Dziś rano zapytała mnie, kiedy znów zaczynamy lekcje boksu. Przepraszam, że nic ci nie powiedziałem. Nie byłem sobą.

Machnęła ręką.

– Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło. Widać po twojej twarzy, że jesteś odprężony.

Uśmiechnąłem się.

– Jestem. Przemyślałem wiele rzeczy. Bierzmy się do roboty.

Mrugnęła do mnie.

– Siedzę tu od szóstej rano.

– Chyba na pokaz – odparłem.

Usiadłem za moim tutejszym biurkiem i zacząłem przeglądać stertę papierów, która się tam już uzbierała. Agentka Cavalierre siedziała naprzeciwko. Cieszyłem się z powrotu do pracy. Ktoś mordował kasjerki bankowe, dyrektorów, ich rodziny. Chciałem pomóc w schwytaniu bandytów, na ile mogłem.

Po godzinie podniosłem wzrok znad dokumentów. Cavalierre patrzyła niewidzącymi oczyma w moją stronę, pogrążona w głębokiej zadumie.

– Muszę się z kimś zobaczyć – powiedziałem. – Powinienem wcześniej o tym pomyśleć. Facet wyjechał na jakiś czas z Waszyngtonu. Był w Filadelfii, Nowym Jorku i Los Angeles. Ale już wrócił. Obrobił sporo banków i używał przemocy.

Betsey skinęła głową.

– Brzmi zachęcająco. Chętnie się z nim spotkam.

Być może ją też gnębił brak solidnego tropu. Pojechaliśmy jej samochodem do brudnego, odrapanego hoteliku Doral na New York Avenue. Właśnie wychodziły stamtąd trzy chude, zmęczone życiem prostytutki w spódniczkach mini. Przed wejściem czekał alfons w stylu retro w złocistym garniturze. Opierał się o żółtego, odkrytego cadillaka i dłubał w zębach.

– Zabierasz mnie zawsze w niezwykle miłe miejsca – powiedziała Cayalierre, wysiadając z samochodu.

Zauważyłem, że ma na kostce kaburę. Dobrze przygotowana do działania – pomyślałem.

Rozdział 37

Tony Brophy mieszkał na czwartym piętrze.

Recepcjonista powiedział, że przebywa tu od tygodnia, są z nim ciągle kłopoty i straszny z niego palant.

– Ta nora nie ma chyba nic wspólnego z Doralem w Miami – oznajmiła Cavalierre, kiedy wspinaliśmy się tylnymi schodami. – Co za syf!

– Zaczekaj, aż zobaczysz Brophy’ego. Pasuje tutaj.

Podeszliśmy do jego pokoju i wyciągnęliśmy broń. Brophy był poważnym podejrzanym w naszej sprawie. Zgadzał się jego profil przestępcy. Zastukałem głośno w zniszczone drzwi.

– Czego? – dobiegł spoza nich gburowaty głos.

– Policja, otwierać! – zawołałem.

Usłyszałem jakiś ruch, potem ktoś odryglował kilka zamków. Drzwi uchyliły się wolno i w szparze zobaczyłem Brophy’ego. Miał około dwóch metrów wzrostu i ważył prawie sto dwadzieścia kilo, był dobrze umięśniony i ostrzyżony brzytwą na zero.

– Pieprzony, waszyngtoński gliniarz! – przywitał nas. Trzymał w zębach papierosa bez filtra. – A ta cipka z tobą, to kto? Niezła.

– Potrafię mówić za siebie – ubiegła mnie Betsey.

Tony Brophy uśmiechnął się szeroko. Najwyraźniej czekał na odpowiedź w swoim stylu.

– To mów.

– Starsza agentka Cavalierre z FBI – przedstawiła się Betsey.

– Starsza agentka! Coś jak w telewizji? Przekonajmy się. Na spokojnie czy na ostro?

Wyszczerzył zadziwiająco równe, białe zęby. Był bez koszuli, tylko w czarnych, wojskowych spodniach i białych klapkach. Na owłosionych ramionach i torsie miał więzienne tatuaże.

– Głosuję na ostro – odrzekła Betsey. – Ale to tylko moje zdanie.

Brophy odwrócił się do chudej blondynki, która siedziała na zielonej sofie i oglądała telewizję. Miała na sobie tylko bieliznę i luźną koszulę.

– Hej, Nora. Podoba ci się ta laska? Bo mnie tak.

Dziewczyna wzruszyła ramionami. Nie interesowało ją nic poza Rosie O’Donnell na ekranie. Wyglądała na naćpaną. Miała włosy na żel, a na szyi, nadgarstkach i kostkach wytatuowany drut kolczasty.

Brophy przeniósł wzrok na nas.

– Domyślam się, że jest do obgadania interes. A więc ta tajemnicza kobitka jest z FBI. To mi pasuje. Znaczy się, że ma kasę na to, co mogę wiedzieć.

Betsey pokręciła głową.

– Raczej to z ciebie wycisnę.

Ciemne oczy Brophy’ego znowu rozbłysły.

– Ona mi się naprawdę podoba!

Weszliśmy za nim do malutkiej kuchni z koślawym, drewnianym stołem. Brophy odwrócił krzesło oparciem do przodu i usiadł.

Musieliśmy się dogadać w sprawach finansowych, zanim zacznie mówić. W jednym na pewno się nie mylił – Betsey miała o wiele większy budżet niż ja.

– Ale to muszą być naprawdę dobre informacje – uprzedziła.

Skinął głową z pewną siebie miną.

– Najlepsze, jakie możesz kupić, kochanie. Pierwszy gatunek. Bo widzisz, spotkałem się osobiście z facetem, który stoi za ostatnimi skokami w Marylandzie i Wirginii. Chcesz wiedzieć, jaki on jest? To zimny skurwysyn. I pamiętaj, kto ci to powiedział.

Brophy popatrzył twardo na Betsey i na mnie. Zaciekawił nas.

– Kazał się nazywać Supermózgiem – przeciągał słowa w sposób charakterystyczny dla Florydy. – Mówił poważnie. Supermózg. Wyobrażacie sobie? Spotkaliśmy się w Sheratonie przy lotnisku. Skontaktował się ze mną przez mojego znajomego z Nowego Jorku. Ten cały Supermózg wiedział o mnie różne rzeczy. Wyliczył mi moje mocne i słabe strony. Rozebrał mnie na czynniki pierwsze. Wiedział nawet o uroczej Norze i jej brzydkim nałogu.

– Myślisz, że to glina? Stąd miał tyle informacji o tobie? – zapytała Betsey.

Brophy wyszczerzył zęby.

– Nie. Za sprytny. Ale może znać jakichś gliniarzy, skoro wszystko wie. Dlatego zostałem i wysłuchałem gościa do końca. Poza tym wspomniał o sześciocyfrowej sumie dla mnie. To mnie najbardziej zainteresowało!

Teraz nie mieliśmy już innego wyjścia, mogliśmy go tylko słuchać. Jeśli Brophy się rozgadał, nic nie było w stanie przerwać jego monologu.

– Jak wyglądał ten facet? – spytałem.

– Dobre pytanie. Za milion dolców. Opiszę wam tę scenkę. Kiedy wszedłem do jego pokoju w hotelu, oślepiły mnie jasne światła. Jak na premierze filmu z Hollywood. Gówno widziałem.

– Coś musiałeś zobaczyć – naciskałem. – Przynajmniej zarys sylwetki.

– Zarys widziałem. Miał długie włosy. Albo nosił perukę. Wielki nos i wielkie uszy. Jak otwarte drzwi samochodu. Pogadaliśmy i powiedział, że będziemy w kontakcie. Ale nie odezwał się więcej. Myślę, że pewnie mu nie pasowałem.

– Dlaczego? – spytałem. To było pytanie całkiem serio. – Dlaczego mu nie pasował ktoś taki jak ty?

Brophy zrobił z dłoni pistolet i strzelił do mnie.

– Bo szukał zabójców, kolego. A ja nie zabijam. Jestem typem kochanka. Zgadza się, agentko Cavalierre?

14
{"b":"102396","o":1}