Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Rozdział 115

Jest dwóch Supermózgów. Początkowo wydawało mi się to bez sensu. Ale potem nabrałem prawie absolutnej pewności, że znalazłem wyjaśnienie wielu tajemnic naszego śledztwa.

Szabo to jeden Supermózg, ale to przezwisko nadano mu tylko żartem, bo za bardzo wyróżniał się w pracy. Więc musi być jeszcze ktoś. Z tego drugiego nikt się nie wyśmiewał, bo ten nie miał sobie równych. To nie on pisze listy z pogróżkami w swoim pokoju w szpitalu dla weteranów.

Potrzebowałem kilku minut, żeby przekonać o tym Betsey. Potem zadzwoniliśmy do Ouantico do Kyle’a Craiga. Było dwoje na jednego, więc w końcu ustąpił i dał nam wolną rękę.

O jedenastej rano wsiedliśmy z Betsey do samolotu w bazie Bolling. Wcześniej nigdy tu nie bywałem. Ostatnio odlatywałem stąd częściej niż z lotniska National, obecnie Ronalda Reagana.

Tuż po pierwszej wylądowaliśmy na lotnisku międzynarodowym w Palm Beach na południu Florydy. Było trzydzieści pięć stopni i duszno jak diabli. Ale upał mnie nie obchodził. Byłem podniecony, liczyłem na to, że może rozwiążemy zagadkę. Przywitali nas miejscowi agenci FBI, ale nawet tutaj dowodziła Betsey.

Wyjechaliśmy z małego, dobrze utrzymanego lotniska na drogę międzystanową I-95 North. Po piętnastu kilometrach skręciliśmy na wschód w kierunku oceanu i Singer Island. Słońce wyglądało jak cytrynowy drops rozpuszczający się najasnobłękitnym niebie.

W samolocie miałem czas przemyśleć moją teorię o dwóch Supermózgach. Im dłużej się nad nią zastanawiałem, tym bardziej byłem przekonany, że wreszcie jesteśmy na właściwym tropie. Przypominały mi się różne rzeczy.

Między innymi zdjęcie terapeuty, doktora Bernarda Francisa. Znalazłem je w jego aktach. Dwa inne wisiały w gabinecie doktora Cioffiego. Widziałem je, kiedy go przesłuchiwałem. Bernard Francis był wysokim, łysiejącym mężczyzną. Miał szerokie czoło, haczykowaty nos i duże uszy. Jak otwarte drzwi samochodu.

Leczył Szabo przez dziewięć tygodni w roku 1997, a potem przez pięć miesięcy w roku ubiegłym, później przeniósł się na Florydę. Przypuszczalnie podjął pracę w szpitalu dla weteranów w północnym West Palm. Kiedy zwróciłem uwagę na Francisa, ustaliłem kilka rzeczy. Według raportów szpitalnych, w zeszłym roku przynajmniej trzy razy wychodził z Szabo do miasta. Niby nic niezwykłego, ale w tych okolicznościach bardzo mnie to zainteresowało. W czasie lotu na Florydę ponownie przeczytałem notatki Francisa o Szabo.

Kiedyś napisał:

Czy pacjent rzeczywiście błąkał się po kraju przez ostatnie dwadzieścia kilka lat i pracował tylko dorywczo? Nie brzmi to prawdopodobnie. Ma bardzo bujną fantazję i może coś ukrywać przed nami. Co naprawdę skłoniło go do zgłoszenia się do nas właśnie w tym roku?

Betsey i ja znaliśmy odpowiedź. Podejrzewaliśmy, że Francis też. W lutym 1996 roku Szabo stracił pracę szefa ochrony banku First Union. W Marylandzie i Wirginii dokonano serii niewyjaśnionych napadów na filie tego banku. Szabo obwiniał siebie za to, że ochrona okazała się nieskuteczna, dyrekcja też miała do niego pretensje. Ostatecznie wylano go.

Wkrótce potem dostał załamania nerwowego i zgłosił się do Hazelwood. Tam zaczęła się cała zabawa i gry umysłowe.

Rozdział 116

Rozpoczęliśmy całodobową obserwację kondominium Francisa na Singer Island. Mieszkał tuż nad wodą w dużym apartamencie z czterema sypialniami i tarasem na dachu. Taki luksus przekraczał zapewne możliwości finansowe przeciętnego terapeuty ze szpitala dla weteranów. Ale doktor Francis najwyraźniej nie uważał się za przeciętnego lekarza.

Spędzał ten wieczór z blondynką o połowę młodszą od niego. Musiałem mu jednak oddać sprawiedliwość – mimo czterdziestu pięciu lat był szczupły i w dobrej formie. Dziewczyna była bardzo ładna. Nosiła czarne bikini i wysokie szpilki. Ciągle poprawiała stanik i odgarniała z oczu długie włosy.

– Niezła sztuka – mruknęła Betsey. – Chyba załapała się na fajną randkę.

Betsey, dwaj agenci i ja koczowaliśmy w furgonetce dodge na parkingu za kondominium. Prawie wszystkie miejsca były zajęte, więc nie rzucaliśmy się w oczy. Patrzyliśmy przez peryskop, jak Francis i jego gość smażą na tarasie steki. FBI już zidentyfikowało dziewczynę. Była tancerką topless w eleganckiej restauracji w West Palm. Gliniarze z Fort Lauderdale zgarniali ją już kilka razy za zaczepianie facetów na ulicy i prostytucję. Nazywała się Bianca Massie i miała dwadzieścia trzy lata.

Lekarz ciągle obejmował i przytulał blondynkę. W końcu zniknęli w środku na dziesięć minut. Potem wrócili do grilla. Przy jedzeniu dotykali się i głaskali. Wykończyli drugą butelkę caberneta stag’s leap i znów weszli do mieszkania.

– Co tam widać? – zapytała Betsey jednego z agentów. – Muszę wiedzieć.

– Nasz człowiek na sąsiednim dachu obserwuje wnętrze mieszkania przez okna od południowej strony – odpowiedział.

– Chata typowego szpanera – zameldował po chwili. – Drogie meble, dzieła sztuki. Dobry sprzęt grający, ciężarki. Doktorek ma czarnego labradora. Pewnie rwie na niego panienki z plaży.

– Wątpię, żeby ją poderwał – wtrąciłem. – Raczej wynajął na noc.

– Teraz oboje są zajęci. Labrador chyba nauczył doktorka kilku rzeczy. Facet zna parę psich sztuczek. Nasz obserwator mówi, że uszy i nos ma dużo większe od pewnej części ciała.

Grupa wybuchnęła śmiechem. Odprężyliśmy się co nieco. Baliśmy się trochę o dziewczynę, ale byliśmy tak blisko, że w każdej chwili mogliśmy wkroczyć.

Obserwator dalej meldował, co się dzieje.

– Oho, wygląda na to, że doktorek ma za wczesny wytrysk. Ale dziewczynie chyba to nie przeszkadza. Pocałowała go w czubek głowy, biedne dziecko.

– Dostaje się to, za co się płaci – powiedziała Betsey.

Wreszcie dziewczyna wyszła i seans porno skończył się. Doktor Francis został na tarasie. Sączył brandy i patrzył na księżyc nad Atlantykiem.

– To jest życie… – westchnęła Betsey. – Księżyc nad Miami i cały ten szpan.

– Musiał tylko zabić około dwunastu osób, żeby to mieć – zauważyłem.

Około północy zadzwoniła „komórka” Francisa. Słuchaliśmy rozmowy w furgonetce. Telefon zaintrygował nas. Wymieniliśmy z Betsey spojrzenia.

– Bernie, oni znów się tu kręcą – powiedział zdenerwowany głos. – Teraz przyglądają się personelowi i…

– Jest późno – przerwał Francis. – Zadzwonię do ciebie rano. Ja zadzwonię. Ty tutaj nie dzwoń. Już ci mówiłem.

Zirytowany Francis wyłączył się i dopił brandy.

Betsey trąciła mnie łokciem. Uśmiechała się pierwszy raz od chwili, gdy rozpoczęliśmy obserwację Francisa.

– Poznałeś, kto to był? – zapytała.

Jasne, że poznałem.

– Urocza i utalentowana Kathleen McGuigan. Nasza pielęgniarka jest w to zamieszana. Wszystko zaczyna pasować do siebie.

Rozdział 117

Doktor Bernard Francis naprawdę zasługiwał na nienawiść. Był najgorszym sukinsynem. Zabójcą, który lubił zadawać ofiarom cierpienie. Ta nienawiść pomagała nam wytrzymywać nocne czuwanie. I teoria, że jest Supermózgiem. Mogliśmy go w każdej chwili dopaść w jego różowym kondominium w śródziemnomorskim stylu.

Kathleen McGuigan już się nie odezwała. On też do niej nie zadzwonił. Około pierwszej poszedł do sypialni i włączył system alarmowy.

– Słodkich snów, skurwielu – mruknęła Betsey, kiedy w apartamencie zgasło światło.

– Wiemy, gdzie mieszka – powiedział jeden z agentów. – Wiemy, co zrobił, choć jeszcze nie wiemy jak. I nie możemy go zgarnąć?

– Cierpliwości – odparłem. – Dopiero tu przyjechaliśmy. Dostaniemy go. Tylko trzeba go jeszcze trochę poobserwować. Musimy mieć absolutną pewność, że to on. I odzyskać zrabowane pieniądze.

W końcu, około drugiej nad ranem, Betsey i ja wysiedliśmy z furgonetki. Wzięliśmy jeden z samochodów Biura i wyjechaliśmy z Singer Island. Reszta została w Holiday Inn w Palm Beach. My pojechaliśmy na północ autostradą między stanową I-95.

43
{"b":"102396","o":1}