Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Potem pochylił głowę i musnął pocałunkiem jej włosy. Odniósł wrażenie, że przyjęła to z chęcią, przytuliła się mocniej, więc pocałował jej szyję. Odsunęła głowę tylko tyle, żeby dać mu dostęp do swoich warg, więc Tully przestał się wahać. Całował ją tak, jak pragnął to zrobić od czasu wspólnego wyjazdu do Bostonu.

Potem oderwała od niego wargi, by szepnąć mu do ucha:

– Zostań ze mną na noc, Tully.

Jego ciało już miało powiedzieć: „Tak”, kiedy rozsądek uderzył go jak młot. Trzymał Gwen mocno, czule pieścił szyję, ale odparł:

– Nie mogę. Boże, bardzo bym chciał, ale nie mogę.

Odepchnęła go, widział, że jest zażenowana i zraniona.

– Oczywiście – rzuciła służbowym tonem, do którego powróciła, żeby zdystansować się od swojego zakłopotania. – Przepraszam, nie powinnam była.

– Nie, nie rozumiesz.

– Oczywiście, że rozumiem. – Już stała przy kuchence i ubijała sos marinara. – Nie miałam zamiaru przekraczać granicy.

– To chyba ja pierwszy ją przekroczyłem.

– Nieważne, nie powinnam była sugerować…

– Gwen, przestań. Nie mogę zostać ze względu na Emmę.

Obejrzała się na niego, na jej twarzy pojawił się wyraz zrozumienia. Grymas bólu, który sprawiło odrzucenie, zniknął.

– W innym wypadku… cóż, w innym wypadku na pewno byśmy tu nie stali i nie rozmawiali.

– Ale może powinniśmy o tym porozmawiać.

– Nie, absolutnie nie. – Podniósł rękę, żeby uciszyć ewentualne słowa Gwen. – Dlatego lepiej będzie, jak w tej chwili wyjdę. Nie zamierzam pozwolić, byśmy zagadali tę sprawę na śmierć i wyperswadowali sobie coś, co jeszcze nie istnieje. – Zaczął pakować teczkę. Następnie zdjął kurtkę z oparcia krzesła, włożył ją i podszedł do Gwen, do kuchennego blatu. – Lubię z tobą analizować wizerunki psychologiczne morderców, ale tego nie chcę poddawać psychoanalizie. Cokolwiek to jest, niech tak na razie zostanie, dobrze? – Nie pozwalając jej odpowiedzieć, znowu ją pocałował, a był to namiętny i długi pocałunek. Potem wyszedł, bez odpowiedzi.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ÓSMY

Lubił robić zakupy o tej późnej porze. Alejki między półkami w Stop amp; Shop były prawie puste. Wciąż wrzała w nim złość, co prawie nieuchronnie groziło nawrotem nudności, ale szczęśliwie nie było nikogo, kto mógłby zauważyć, jak pędzi do ubikacji albo nagle zostawia wózek i wybiega ze sklepu. Przypomniał sobie przy okazji, że powinien kupić zapas tego kredowego paskudztwa.

Od wyjścia z biblioteki czuł mrowienie w palcach i słabość w nogach. Odwrócił się, żeby sprawdzić, czy nikt na niego nie patrzy, czy nikt go nie śledzi. Przecież ktoś chce go zniszczyć. Ciekawe, jak na to wpadli? Skąd zdobyli jego adres mailowy?

Początkowo przypuszczał, że to ten stary. Ale teraz był przekonany, że to ta wścibska dziennikarka. Suka! Powinien był przewidzieć, że sprawi mu kłopot. Łaziła za nim. Widział ją w kilku miejscach, węszyła dokoła. Wczoraj o mały włos nie wpadł na nią, a ona udała, że go nie widzi, jakby był przezroczysty. Udawała, że nic nie wie, ale to nieprawda. Bo jaka siła przyciągała ją wszędzie tam, gdzie tylko się pojawił?

A teraz bawi się z nim, wysyła mu maile i podszywa się pod Joan. To na pewno ta dziennikarka.

Na pewno ona. Na pewno.

Ale skąd wie? Jak się wywiedziała, że Joan jest u niego? Czy ten stary jej coś powiedział? Może widział tamtej nocy w Hubbard Park, jak zabierał Joan do samochodu?

Najważniejszy jest spokój. Trzeba głęboko oddychać. Już on się zajmie swoimi wrogami, wszystko w swoim czasie. Teraz trzeba zachować spokój. Postukał palcem w kieszeń, upewniając się, że wciąż jest tam kartka. Kiedy w bibliotece przeczytał tego maila, sprawdził adres i numer telefonu stacji telewizyjnej. Jakaś recepcjonistka poinformowała go, że Jennifer Carpenter wróci dopiero o wpół do jedenastej. Żeby zadzwonił po wiadomościach o jedenastej, jeśli życzy sobie z nią rozmawiać. Rozmawiać? Tak, może chce z nią porozmawiać. Zapytałby ją na przykład, dlaczego za nim się włóczy. Dlaczego go dręczy.

Przeglądał towar na półkach, próbując złapać oddech i skoncentrować się na zakupach. Wybrał kilka słoików z galaretką owocową. Te trzydziestoczterodekowe będą akurat. Potem wypatrzył duży słoik z oliwkami. Wziął go do ręki, obejrzał, prawie kilogram, szeroki wygodny otwór i zakrętka. Włożył go do wózka obok puszek z zupą i bochenka białego chleba. Majonez. Przypomniał sobie, że skończył się majonez. Szkoda tylko, że nie sprzedają go w dużych słoikach, akurat był tylko w plastikowych opakowaniach o pojemności kilogram osiemdziesiąt. A plastik nie jest dostatecznie dobry.

Starał się zapomnieć o mailu i złości, którą w nim wzbudził.

To głupie, głupie, głupie.

To głupie, żeby się z nim w ten sposób zabawiać i udawać Joan Begley. A zatem ona chce go zniszczyć. Oni wszyscy chcą go zniszczyć. Ten stary, nawet ta agentka FBI. Nikomu nie ufał. Wszyscy mieli na oku jeden cel: złapać go. Niech na to nie liczą. Nie zdołają go zniszczyć, jeśli tylko pierwszy zacznie eliminować swoich wrogów.

Ta myśl przywołała na jego twarz szeroki uśmiech. Tak, zajmie się nimi po kolei. Co prawda odkryli jego cmentarz, ale znajdzie sobie inne miejsce. Od razu odzyskał energię i poczuł, że panuje nad sytuacją.

Ruszył przed siebie sklepową alejką. Ktoś mówił, że stary choruje na Alzheimera. Nie podobało mu się, jak o tym mówili, jakby taki Alzheimer wymagał współczucia. Jakby im było żal starego.

Ciekawe, na czym to polega? Jak się objawia choroba o nazwie Alzheimer? Czy mózg się kurczy? Może zmienia kolor? Chętnie by to zobaczył na własne oczy.

Poprzednio wystarczył mu duży słoik po piklach, szukał teraz podobnego słoja. Tak, mózg Steve’a Earlmana mieścił się idealnie w dużym słoju po piklach, więc i dla Luca Racine’a powinien starczyć.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DZIEWIĄTY

Luc coś usłyszał. Obudził go jakiś hałas. Oparł się na łokciu i spojrzał na Scrapple’a, który leżał brzuchem do góry w nogach jego łóżka. Albo znowu ma halucynacje, albo jego pies jest kompletnie bezużyteczny w roli stróża domu.

Nadstawił uszu, lecz przeszkadzało mu głośne walenie jego serca. Może to ta kobieta z FBI na dole, ta koleżanka Julii. Przywykł do samotności. Ta kobieta obiecała, że nie zawiadomi Julii. Miał nadzieję, że dotrzyma słowa. Nie chciał sprawiać córce kłopotu. Nie chciał, żeby pędziła do domu tylko z litości. Nie chciał jej…

Do diaska! Coś poruszyło się w szafie. Nocna lampka w gniazdku na ścianie nie dawała wiele światła. Zmrużył oczy. Drzwi szafy były uchylone na jakieś trzydzieści centymetrów. Nigdy nie zostawiał otwartej szafy, zawsze dokładnie ją zamykał. Raptem zobaczył w środku jakiś cień. Tak, ktoś był w jego szafie. O Jezu drogi! Ten człowiek wcale nie wyszedł. Stał w szafie. Stał tam i czekał. Pewnie czekał, aż Luc mocno zaśnie.

Przytulił głowę do poduszki, udał, że zasypia, ale leżał tak, żeby widzieć drzwi szafy. Znowu nadstawił uszu, ale tym razem niczego nie usłyszał. Serce waliło mu strasznie głośno i nie panował już nad oddechem. Co robić? Gzy ma pod ręką coś, czym mógłby się obronić? Lampa? Była podłączona do gniazdka w ścianie i za mała. Wędrował wzrokiem po pokoju – szukał czegoś, czegokolwiek – i zawsze wracał do cienia. Chyba się znowu poruszył?

Co z tym cholernym Scrapple’em? Pies leżał na plecach i nawet nie chrapał, a co dopiero mówić o warczeniu. Jak to możliwe, żeby pies nie wyczuł obcego?

Może kij do bejsbola? Tak, miał w domu taki kij. Piłkę, kij i rękawicę. Czasem grywali z Julią. Lecz kogo on chce oszukać? To było lata temu. Nie miał pojęcia, gdzie się podział przeklęty kij.

Na dole jest agentka FBI. Jak by tu ją zawołać? Czy zdołałby wymknąć się z pokoju? Razem ze Scrapple’em? Może z niego marny stróż, ale za nic go tu nie zostawi.

Wtem ujrzał czubek kija bejsbolowego wystający spod łóżka. Tak, tu go trzyma. Spuścił rękę. O żesz ty! Nie dosięgnął. Spojrzał na drzwi szafy. Czy nie są przypadkiem ciut szerzej otwarte? O Chryste Panie, jak on teraz wyjdzie? Nie ma czasu na wahanie.

38
{"b":"102304","o":1}