Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Tully wyprostował plecy i patrzył na ekran komputera, na ostatni list wysłany przez SonnyBoya. Jak głęboka jest jego paranoja, jak daleko sięgają urojenia? Tully bardzo pragnął się tego dowiedzieć.

Zapewne należałoby przegadać swoją teorię z O’Dell. Nie powinien robić nic głupiego ani ryzykownego. A jednak co ma do stracenia? Zresztą może to zły wpływ O’Dell, która własnym przykładem kusi go, żeby zbaczał z prostej drogi i odstawił na bok swoją wierność regulaminowi.

Przysunął krzesło bliżej stołu, jego palce zawisły nad klawiaturą. A co tam! Nacisnął ikonę „Napisz” i na ekranie otworzyło się odpowiednie okno. Żeby nie zmienić zdania, szybko napisał kilka słów i kliknął „Wyślij”. A jeśli SonnyBoy więzi gdzieś Joan Begley, jeżeli trzyma ją związaną i zakneblowaną? Albo już ją zabił? Wtedy byłby zdziwiony, otrzymując od niej odpowiedź, nawet jeśli jest to jedno słowo:

Dlaczego?

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI

Maggie wyszła z laboratorium Bonzado. Kolejny ciepły dzień dobiegał kresu, z zachodem słońca pochłodniało. Szła przez kampus, upajając się widokami i zapachami jesieni, a jej umysł nieprzerwanie przerzucał fragmenty układanki, które dodał Bonzado. Wyjęła telefon komórkowy i sprawdziła wskazówki zapisane w notesie. Budynek znajdował się chyba gdzieś niedaleko. Wybrawszy numer, potoczyła wzrokiem dokoła, ciekawa, czy jednak nie powinna pójść na drugi koniec kampusu.

– Doktor Gwen Patterson.

– Gwen, tu Maggie. Jedno krótkie pytanie. Czy Joan miała jakąś wadę, fizyczną wadę, jakąkolwiek?

– Wadę? Nie, a dlaczego pytasz?

– Wciąż usiłuję dojść, czy istnieje związek między jej zniknięciem a tym mordercą z kamieniołomu.

– Twierdziłaś przecież, że żadna z ofiar nie odpowiada rysopisowi Joan.

– Okej, nie ma co się martwić – rzekła, słysząc panikę w głosie przyjaciółki. – Tylko tak sobie pomyślałam, czy to możliwe, żeby ją porwał. Musisz być ze mną szczera, Gwen, to nie pora na tajemnice.

– Tajemnice? Uważasz, że ukrywam przed tobą jakieś informacje na temat Joan?

– No to nie tajemnice, ale coś, co mówiła ci w zaufaniu.

– Powiedziałam ci wszystko, co mogłoby pomóc ją odnaleźć.

– Jesteś pewna?

– O co chodzi, Maggie?

– Ten morderca z kamieniołomu zabierał… części ciała swoich ofiar. Chore, mające jakieś wady, zdeformowane organy.

– Na przykład?

– Na przykład zaginął implant piersi jednej z kobiet. Drugiej z ofiar brak kości chorej nogi. A mężczyźnie z niezoperowanym guzem wyjął mózg. Jeżeli Joan nie posiada żadnej wady ani nie choruje, nie ma powodu przypuszczać, że ten gość ją porwał.

Wyjęła z notesu kopertę, a z niej kartę katalogową i raz jeszcze sprawdziła adres. Dlaczego nie może znaleźć tego budynku? Gwen nadal milczała.

– Gwen?

– Może coś jest, Maggie. W ciągu minionych dwóch lat Joan bardzo zeszczuplała. Kiedy o tym opowiadała, czasami mówiła, że jej problemy z wagą spowodowane są niedoborem hormonów.

– Co to znaczy niedoborem hormonów? Masz na myśli problem z tarczycą?

– Tak.

– Okej, może jednak przyszła pora, żeby się o nią martwić. Zaraz po powrocie do Meriden zadzwonię do szeryfa Watermeiera.

– A gdzie jesteś teraz?

– Powiedzmy, że załatwiam sprawy osobiste.

– Więc jednak się z nim zobaczysz?

– Nie, nie jestem w Bostonie, Gwen. Nie spotykam się z Nickiem Morellim. Nie jestem pewna, czy go jeszcze w ogóle kiedykolwiek zobaczę.

– Nie myślałam o Bostonie. Myślałam o West Haven.

Maggie mało co nie potknęła się o krawężnik. Przecież nigdy nie mówiła Gwen, że ma przyrodniego brata.

– Skąd wiesz?

– Twoja matka pytała mnie o radę, zanim dała ci jego nazwisko i adres w grudniu zeszłego roku.

– Cały czas wiedziałaś? Dlaczego milczałaś?

– Czekałam, aż mi powiesz. Dlaczego to przede mną ukrywałaś, Maggie?

– Chyba ja też czekałam…

– Na co?

– Na odwagę.

– Odwagę? Nie bardzo rozumiem. Jesteś jedną z najodważniejszych osób, jakie znam, Margaret O’Dell.

– Przekonamy się. Potem do ciebie zadzwonię, dobra?

Wpuściła telefon do kieszeni i już chciała dać za wygraną. Co jej po odwadze, skoro nie może nawet znaleźć tego miejsca. Wtem dojrzała znak ze strzałką do Durham Hall. Spojrzała na budynek, niepewna, co zrobić. Co, do diabła, skoro już tu jest, głupio byłoby nie wejść od środka.

Stanęła przy recepcji, gdzie brunetka z kolczykiem w nosie i różowym cieniem na powiekach siedziała z otwartym na kolanach podręcznikiem, telefonem w jednej ręce i butelką wody w drugiej.

– Wiem, że to będzie na egzaminie, gadał o tym chyba tysiąc razy. – Podniosła wzrok na Maggie i nie rozłączając się, spytała: – W czym mogę pomóc?

– Szukam Patricka Murphy’ego. Dziewczyna zerknęła na kartkę z podpisami, która leżała na rogu biurka.

– Będzie dopiero późno wieczorem, ale… Wie pani, on pracuje. Może tam go pani złapie. – Wskazała ręką na drugą stronę ulicy.

Początkowo Maggie nie była pewna, czy dobrze zrozumiała. Potem zobaczyła napis: Champs Grill. Oczywiście, pracuje na studia. To był jeden ze szczegółów, którego nie przeczytała w żadnym z posiadanych dokumentów.

W Champs Grill pachniało tłustymi frytkami, lokal był ciemny, głośny i zadymiony, a wszystkie miejsca zajmowali studenci. Maggie znalazła wolny stołek przy barze i rozpoczęła poszukiwania. Rozglądała się po sali, przyglądała kelnerom, zastanawiała, czy będzie w stanie go rozpoznać. A jeśli tak, co mu powie? Jak oznajmić komuś, kogo widzisz po raz pierwszy w życiu, że jesteś jego przyrodnią siostrą? Może powinna była uprzedzić go i wysłać najpierw kartkę firmy Hallmark. Czyż Hallmark nie ma kartek na wszelkie okazje?

Raptem w kącie sali zobaczyła wysokiego ciemnowłosego kelnera. Przyjmował zamówienie i śmiał się wraz z ludźmi przy stoliku. Czy ten profil nie jest znajomy? To chyba młody kelner tak rozweselił gości. Twarz Maggie rozjaśnił uśmiech. Przypomniała sobie, że ojciec potrafił ją rozśmieszyć do łez. Od tamtej pory nie śmiała się tak serdecznie. Śmierć ojca przesłoniła tak wiele wspomnień. Zamiast pamiętać żarty i uściski, budził ją w środku nocy zapach jego spalonego ciała, którego nie zabiły najlepsze starania pracowników zakładu pogrzebowego. Zamiast pamiętać medalik otrzymany od niego w prezencie, który miał ją chronić przed złem, identyczny jak ten, który sam nosił, pamiętała jedynie, że medalik nie uratował ojca, kiedy wbiegł do ognistego piekła, skąd wyniesiono go jako zmarłego bohatera.

Musnęła palcami medalik, nosiła go pod bluzką. Trzeba sobie pozwolić na wspomnienia i nauczyć się, że nie wszystkie pamiątki muszą sprawiać ból. Patrzyła na kelnera w rogu sali, ciekawa, czy Patrick w ogóle wie, kto był jego ojcem. Czy matka mu to powiedziała? Czy może zachowała ten fakt w tajemnicy, zgodnie z umową, jaką zawarła z matką Maggie po śmierci ich ojca?

– Podać pani coś do picia? – dotarło do niej pytanie zza baru.

– Dietetyczną pepsi, proszę – odparła, choć tak naprawdę miała chęć na szkocką. Odwróciła się tylko trochę, żeby zerknąć na barmana.

– Z plasterkiem cytryny?

– Nie, naprawdę nie… – Urwała w połowie zdania, wlepiając oczy w barmana, jakby nagle zobaczyła ducha. Widziała ducha. Zdawało jej się, że stoi przed nią ojciec, identyczne brązowe oczy, ten sam dołek w brodzie.

– Bez cytryny? – spytał, a na jego twarzy zakwitł uśmiech ich ojca.

– Bez, dziękuję.

Barman wrzucił do szklanki kostki lodu, dolał wody i postawił szklankę na ladzie. Maggie bardzo starała się nie gapić na niego bezwstydnie.

– Dolar pięćdziesiąt, ale bez pośpiechu. Wodę dolewamy za darmo.

Maggie straciła głos, była w stanie jedynie kiwać głową i unosić kąciki warg w uśmiechu. Barman opuścił ją, żeby obsłużyć kolejnych klientów, a ona patrzyła niczym podglądacz, obserwowała bacznie każdy jego ruch, zafascynowana, zahipnotyzowana jego dłońmi, jego długimi palcami. Włosy układały mu się identycznie jak ojcu, uparty kosmyk opadał na czoło, nie dając wiele wyboru, jeśli chodzi o fryzurę.

34
{"b":"102304","o":1}