ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY DZIEWIĄTY
Luc przeszukał wszystkie pomieszczenia w drewnianym domu i nie znalazł Maggie. Gdzież ona się podziewa? Szeryf Watermeier był przekonany, że Simon Shelby zabrał ją ze sobą. Jego zastępcy przeczesywali okoliczne lasy, a patrol stanowy blokował drogi.
Luc miał wciąż w uszach syrenę karetki wyjącą na Whippoorwill Drive. Jeden z pielęgniarzy stwierdził, że kobieta o imieniu Joan prawdopodobnie została otruta. A jeśli Simon otruł też Maggie?
Wykręcał nerwowo palce, potem pobiegł z powrotem na górę, żeby zajrzeć do szaf i kątów, które już wcześniej sprawdzał. Cały czas myślał o tym, że ona go uratowała, więc teraz on nie może jej zawieść. Nie wiedział nawet, ile czasu minęło, odkąd wysiadła z samochodu. Simon mógł porwać ją wiele godzin temu.
– Luc? – zawołał Adam z holu między kuchnią i schodami. – Znalazł pan coś?
– Nie, szukałem wszędzie.
– Henry rozesłał list gończy za Simonem. Jeśli wziął ją ze sobą, znajdą go i zatrzymają.
– Mam złe przeczucia.
– To twarda kobieta. Potrafi się obronić.
Nawet Luc widział, że Adam nie do końca wierzy we własne słowa.
– Co to za szaleniec? – Luc był zły, że panika znowu zaciska mu gardło i jego głos skrzypi. – Między drzewami leżą białe paczki zamrożonego mięsa czy czegoś takiego. Wyrzucił to wszystko, żeby zgniło. Co to za szaleniec, żeby tak zrobić?
– Co? – Adam wrócił do poszukiwań. – Powiedział pan, że wyrzucił wszystko z zamrażarki?
– Tak, całe sterty. Zamrażarka stoi tam… – Zobaczył ją w tym samym momencie co Adam. Podbiegli do niej obaj i niepewnie popatrzyli na siebie, jakby strach przed otwarciem zamrażarki był równy ich nadziei.
ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY
Maggie zdawało się, że z jakiejś czeluści dochodzi do niej cichy szum, słaby jęk, który nie chce odejść. Na dodatek nabierał mocy, choć wciąż pozostawał w oddali. Denerwujący pomruk. Czy to czyjś głos? Czy tylko jej się wydaje? Może ma halucynacje?
Była za bardzo zmęczona, żeby się tym przejmować.
Powieki zapiekły ją, kiedy nagle padło na nią światło. Zaraz potem zniknęło. Promienie lasera, kolejny błysk, a po nim ciemność.
– Odeszła.
Tak, odeszły tak szybko, jak się pojawiły.
– Ona odeszła.
Nie, chwileczkę, to jednak głos. Niewiele rozumiała. Był cichy i przytłumiony, słowa nie tworzyły logicznej całości, wypływały z tunelu.
– Ona odeszła.
Jej mięśnie były sztywne. Ręce przymarzły do boków. Żadna siła by ich nie ruszyła. Kolejny błysk światła, tym razem z kolorowym refleksem, niebieskim i mglistym zarazem.
– Brak tętna.
Była za bardzo zmęczona, żeby pytać, o czym mówią te głosy. Nie byłaby w stanie zapytać, nawet gdyby chciała. Straciła kontrolę nad swoim ciałem. Odeszło, a może ktoś je ukradł. Nic nie czuła i nic nie widziała.
– Ona odeszła – padły znowu te same słowa. Ale tym razem w jej głowie zapaliło się światełko.
„Mówią o tobie! Oni mówią o tobie!”.
Ależ nie, ona nie odeszła, musi im o tym powiedzieć.
– Brak pulsu.
Nie, moment! Chciała krzyczeć, ale nie mogła, bo płynęła gdzieś daleko, a ciało oderwało się od jej woli. Muszą posłuchać serca, nie wyczują tętna na nadgarstku. Jej serce zwolniło. Cichuteńko pomrukiwało, ale biło, ona je czuła.
– Brak reakcji źrenic.
Proszę, chwileczkę. Dlaczego ich nie widzi? Jeżeli patrzą jej w oczy, dlaczego ich nie widzi? Błyski światła, to pewnie to. Jej oczy nie odpowiadają, ale ona wciąż tu jest. Jak ma im dać znać, że nadal żyje?
– Ona odeszła.
Nie, nie, nie. Jej umysł krzyczał, ale nikt go nie słyszał. Uznali, że zmarła, a ona, choć bardzo się stara, nie może wyjść z czerni. Nie potrafi zmusić do działania swoich mięśni.
Nie, moment, może jednak nie żyje.
Czy tak wygląda śmierć? Słaba świadomość bez władzy nad ciałem. Bez ciała, nad którym można panować.
O Boże! Może oni mają rację Może już odeszła. Odeszła na zawsze. Poczuła, że znowu gdzieś odpływa. Zamknie oczy i jeszcze sobie pośpi. A może są zamknięte? Spała i obudziły ją jakieś głosy. Nie, nic. Więc spać. Spać nieskończone godziny. Przytulna ciemność otoczyła ją ciasno. Płynne ciepło wpływało do jej żył. I poczuła się znowu żywa. Tak, pewnie tak to właśnie wygląda. Bez drugiej szansy, bez ostrzeżenia. Koniec.
Wtem ni stąd, ni zowąd pomyślała, że widzi… nie, to wykluczone. Przez szarą mgłę zobaczyła swojego ojca i już wiedziała, że to prawda. Rzeczywiście umarła.
ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY PIERWSZY
– Maggie?
Otwarcie oczu było bolesnym wysiłkiem. Światło ją oślepiało, obrazy nad głową wirowały, szum sprzętu wypełniał uszy. W ustach czuła smak gumy i waty. Próbowała skupić uwagę na głosie, skąd dochodzi, jeśli jest realny. Potem poczuła, że ktoś ściska jej rękę.
– Maggie? Musisz wrócić. Nigdy bym ci tego nie wybaczyła.
– Gwen? – Mówienie sprawiało ból, ale jednak umiała mówić. Spróbowała ponownie: -Gdzie jestem?
– Przestraszyłaś nas, O’Dell.
Odwróciła głowę i zobaczyła Tully’ego, który stał z drugiej strony łóżka. Ten drobny ruch spowodował, że zakręciło jej się w głowie.
– Co się stało? Gdzie jestem?
– Jesteś w klinice Yale-New Haven – odparła Gwen. – Przeżyłaś poważną hipotermię.
– Musieli wypompować z ciebie całą krew, O’Dell, ogrzać ją i wpompować na nowo. Więc już nie możesz narzekać, że jesteś zimnokrwista.
– Bardzo śmieszne. – Gwen obrzuciła Tully’ego oburzonym wzrokiem.
– Co, nie wolno pożartować?
– Naprawdę nas przestraszyłaś, Maggie – rzekła Gwen, głaszcząc ją ciepłą dłonią.
– Ale co się stało?
– Posłuchaj, będziesz miała problemy z pamięcią, więc pewnie nie pamiętasz, co się działo. Potem ci wszystko opowiemy, jak nabierzesz siły, dobrze?
– Ale jak długo byłam nieprzytomna?
– Od czwartku.
– Jaki dziś dzień?
– Sobota, kochanie. – Gwen nadal trzymała ją za rękę i głaskała po włosach.
– A co z Simonem Shelbym?
– Proszę, to pamięta. Zawsze na służbie, co, O’Dell? – Tully uśmiechnął się. – Wczoraj w nocy złapał go patrol stanowy z Marylandu. Nie wiemy, dokąd Shelby się wybierał. Miał w bagażniku kilka swoich skarbów.
– Skarbów? – spytała Maggie, usiłując pokonać irytującą mgłę.
– Mieliśmy rację – rzekł Tully. – Wycinał ludziom zdeformowane wątroby, mózgi z guzem, chore serca, kości. Policja z laboratorium w Meriden jest już prawie pewna, że te gałki oczne należały do dziennikarki z telewizji. Przeprowadzają jeszcze testy DNA pozostałych zdobyczy Simona. Zapewne dopasują niektóre z nich do ciał znalezionych w kamieniołomie. Powinnaś zobaczyć jego warsztat pracy, O’Dell. Pełno półek ze słoikami i pojemnikami. Trudno określić, ilu ludzi zabił i jak długo to robił. A on milczy. Szczerze mówiąc, jest bardzo prawdopodobne, że skończy w wariatkowie.
– Według mnie zaczął jakieś pięć lat temu – dodała Gwen. – Po śmierci matki. Rozmawiałam z pielęgniarką w tamtejszym szpitalu. Pamięta Simona Shelby’ego i jego matkę. Powiedziała, że bardzo mu współczuje. Matka co i rusz przywoziła go do szpitala w środku nocy. Ciągle skarżył się na silne skurcze żołądka, a badania niczego nie wykazywały. Być może matka go podtruwała, tak samo jak on podtruwał Joan Begley.
– Co z nią? – spytała Maggie. – Żyje?
– Żyje i wyjdzie z tego – odparła Gwen. – Jest w szpitalu w Meriden. Wygląda na to, że Shelby podawał jej małe dawki arszeniku. Czeka ją długa rekonwalescencja, ale lekarze są dobrej myśli.
– Zdawało mi się, że umarłam – wyznała Maggie. Tyle zdołała zapamiętać.
– Podobnie sądzili ci, co cię znaleźli – oznajmiła przyjaciółka, przysuwając się bliżej. – W każdym razie Luc Racine był przekonany, że nie żyjesz. Mówił mi o tym, jak nie można było wyczuć twojego pulsu, a źrenice w ogóle nie reagowały na światło. Ale profesor Bonzado nie zrezygnował tak szybko. Masz szczęście, Maggie. Łatwo pomylić hipotermię ze zgonem.