Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Niezbyt wiele. Stolz przesłał mi faksem, jak wygląda rana głowy, ale dopiero na moją usilną prośbę. To kobieta. Stolz ma ogromny kłopot z określeniem jej wieku.

– Większość seryjnych zabójców wybiera konkretny typ ofiar. Ted Bundy był tak rygorystyczny, że wybierał tylko młode kobiety z długimi ciemnymi włosami z przedziałkiem pośrodku. A ten nie ma żadnych preferencji. Nie wiadomo, według jakich kryteriów dokonuje wyboru.

– Och, sądzę, że istnieje takie kryterium. Tyle że dosyć oryginalne. Dlatego uważam, że to panią zainteresuje. – Bonzado odłożył jedną kość udową i sięgnął po drugą, a raczej po to, co z niej pozostało. Wyglądała, jakby ją odpiłowano nad rzepką. – Proszę spojrzeć na koniec prawej kości udowej. – Podał ją Maggie, która przyglądała się bulwiastej narośli czy chrząstce, również częściowo odpiłowanej.

– Co to jest?

– Zapewne miał tak od urodzenia. Domyślam się, że to ostroga kostna. Być może postępujące zniekształcenie, które czekało na operacyjne usunięcie albo korektę, kiedy kości przestaną rosnąć. Ta część kości udowej nie sprawiałaby zresztą wielkiego problemu, więc trudno coś orzec. Prawdopodobnie mężczyzna kulał, nie wiem, na ile poważnie. Mógłbym powiedzieć więcej na podstawie kości strzałkowej i piszczelowej.

– Niech zgadnę – wtrąciła Maggie. – Nie może pan powiedzieć nic więcej, ponieważ ich brak, czy tak?

– Niestety. Ale to jest właśnie poszukiwane przez panią kryterium. W ciele pierwszej kobiety brakowało implantu piersi, prawda? Stary mężczyzna miał guz mózgu, a Wyrywacz Ciał wyjął mózg. W wypadku tego młodego człowieka widocznie wziął sobie kości dolnej kończyny. Beczka była szczelnie zamknięta, kiedy ją znaleźliśmy, a zatem wszystko, co było w środku, mamy tutaj. – Pokazał zasłany kośćmi blat stołu. – A jeśli chodzi o tę kobietę z odciśniętym wzorem na plecach… Stolz jeszcze sobie z nią nie poradził, ponieważ robaki zrobiły swoje, ale dam głowę, że coś wyjdzie, jakiś brakujący zniekształcony czy chory organ. To na pewno kryterium naszego mordercy. Jego celem jest pozbawienie ofiary wad. Może to obsesyjny perfekcjonista? Może mu się zdaje, że w ten sposób eliminuje ze świata niedoskonałości?

Urwał i trwał chwilę w milczeniu. Maggie czuła, że patrzy na nią, próbując odgadnąć jej odpowiedź.

– Więc to właśnie łączy nasze ofiary. Zbieg okoliczności należy raczej wykluczyć, prawda?

– Tak, ma pan rację – odparła. – Nie wierzę w zbiegi okoliczności. Ale tych ludzi łączy coś jeszcze.

– Mianowicie?

– Wszyscy znali zabójcę.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DRUGI

R.J. Tully zebrał brudne naczynia i wstawił do zlewozmywaka, po czym zmiótł okruchy. Następnie wyjął laptop, postawił go na stole kuchennym, włączył do gniazdka i podłączył kable dostępu do internetu. Obudowę komputera pokrywały ślady talku do zdejmowania odcisków palców, poza tym ludzie z laboratorium pracowali szybko, czysto i efektywnie.

Bernard w dalszym ciągu usiłował wytropić nadawcę listów do Joan Begley, choć wyglądało na to, że Tully ma rację. SonnyBoy korzystał wyłącznie z komputerów w miejscach publicznych. Wyśledzili go w bibliotece publicznej w Meriden i uniwersyteckiej w New Haven. W takiej sytuacji istniało spore prawdopodobieństwo, że nigdy go nie zidentyfikują ani nawet nie zawężą listy potencjalnych nadawców według jakichś konkretnych danych. Poza korespondencją Sonny korzystał z adresu mailowego, wyłącznie wchodząc na czaty. Nie posiadał bankowego konta internetowego, nie dokonywał zakupów w sieci za pomocą karty kredytowej. Znaleźli się w ślepym zaułku.

Posługując się hasłem i grzebiąc w dokumentach Joan Begley, Tully uzyskał dostęp do jej internetowego konta. Przeczytał maile, których dotąd nie otworzyła, i zachował je, klikając na „Zachowaj jako nowe”, na wypadek, gdyby ktoś jeszcze chciał do nich zajrzeć.

Harvey poderwał się spod stołu i przestraszył Tully’ego, który zapomniał już, że ma u siebie psa. Po kilku sekundach usłyszał, że otwierają się drzwi. Pies był naprawdę czujny.

– Cześć, tata – zawołała Emma, za którą weszła Aleesha, jej przyjaciółka nierozłączka.

– Wcześnie wróciłaś. – Uważał, by zbyt jawnie nie okazać zadowolenia. Ostatnio prawie jej nie widywał, a jeśli już, to w przelocie.

– Pouczymy się tutaj dziś wieczorem. Nie przeszkadza ci?

Zdążyła rzucić stertę książek na sofę i pochyliła się, by uściskać Harveya. Objęła jego potężny kark. A kiedy przyjaciółka odskoczyła, żeby nie zostać pacniętą psim ogonem, Emma parsknęła śmiechem.

– Pogłaskaj go – powiedziała do Aleeshy, która czekała na pozwolenie. – Możemy zamówić pizzę na kolację?

Dała Harveyowi rękę do polizania i podniosła wzrok na ojca. Wówczas Tully zobaczył w oczach córki jakiś błysk, iskrę, coś, czego nie widział od dawna. Było to czyste i najprawdziwsze szczęście.

– Jasne, słodki groszku. Ale pod warunkiem, że się ze mną podzielicie.

– No jasne. Zwłaszcza że ty za nią zapłacisz. – Przewróciła oczami, nadal rozpromieniona.

I pomyśleć, że wystarczy zwyczajne liźnięcie psim jęzorem i machnięcie psim ogonem, żeby uszczęśliwić jego córkę! Nie do uwierzenia! Nastolatki! Nigdy ich nie zrozumie.

Mniej dziwiło go, że Emma ma prawie szesnaście lat, niż fakt, że jest ojcem szesnastolatki. I cóż on wie o dziewczętach w tym wieku? Nie ma żadnego doświadczenia z nastolatkami. Ojciec małej dziewczynki to dosyć oczywista rola. Sprawdzał się jako opiekun, ktoś kto chroni, podziwia i dba o podstawowe potrzeby, ale odnosił wrażenie, że jego dorastająca córka uważa te wszystkie cechy za wielce dokuczliwe.

– Chodź, Harvey! – zawołała Emma z holu. – Obserwuj go, Aleesha – powiedziała do koleżanki w drodze do swojego pokoju. – On jest super. Kładzie się przy moim łóżku, jakby mnie pilnował. I te wielkie, smutne brązowe oczy. Czy nie są super?

Tully uśmiechnął się pod nosem. A więc ojciec, który podziwia i chroni córkę, jest denerwujący, za to u psa to najbardziej wartościowe cechy. Czyżby już ktoś zajął jego miejsce w życiu Emmy? Lepiej niech to będzie pies, a nie chłopak.

Wrócił do elektronicznej poczty Joan Begley. O’Dell mówiła, że morderca z kamieniołomu może być paranoikiem i cierpieć na urojenia. Sugerowała, że ukrył ciała, ponieważ nie chciał, żeby ktokolwiek zobaczył dzieło jego rąk, odwrotnie niż większość seryjnych morderców, którzy z premedytacją umieszczają zwłoki w widocznym miejscu. Pragną pokazać, że panują nad sytuacją. Więc ten zabójca, zdaniem O’Dell, czerpie satysfakcję z czegoś innego, nie zaś z torturowania i zabijania ofiar. Być może w samym akcie zabijania nie znajduje żadnej gratyfikacji. Jeśli O’Dell ma rację, zabijanie jest w tym wypadku wyłącznie środkiem do celu, który Maggie nazwała trofeami. Ale jeżeli to ten sam człowiek, który uprowadził Joan Begley, czego od niej chce?

Tully przejrzał treść jednego z maili SonnyBoya do Joan Begley. Nadawca zdawał się wyrażać w nim szczere zainteresowanie i troskę. Tak, zapewne trzeba zdobyć zaufanie ofiary, żeby ją zwabić. Ale w tym liście było też coś więcej.

Tekst brzmiał następująco:

Pozwól sobie przeżyć w pełni żałobę. Pozwól sobie na smutek. Wiesz, że tak trzeba. Nie musisz się tego wstydzić. Nikt nie pomyśli, że jesteś słaba.

Czy SonnyBoy identyfikował się w jakiś sposób ze swoimi ofiarami? Czy potrafił odczuwać to co one, czy miał zdolności empatyczne? A może współczuł im tylko z powodu ich niedoskonałości? Czy sugerował empatię, bo był to element gry? Czy z Joan Begley było inaczej?

Tully zastanawiał się, czy O’Dell ma rację. Czy morderca ukrywał ciała, dlatego że był zażenowany swoim czynem? Czy to możliwe? Morderca zawstydzony potrzebą posiadania chorych i zniekształconych organów innych ludzi? Może nawet zakłopotany, że wymagało to od niego zabijania? Czy to w ogóle prawdopodobne? Dało się jeszcze wytłumaczyć, że zaczął od zmarłych. O’Dell wspominała o jakimś starym mężczyźnie z guzem mózgu, zabalsamowanym i pogrzebanym. Może zatem SonnyBoy rozpoczął od zmarłych i stopniowo nabierał odwagi. Albo też jego potrzeba ostatecznie wzięła górę nad wszelkimi skrupułami związanymi z zabijaniem.

33
{"b":"102304","o":1}