Maggie nie była pewna, co szeryf chciał jej przekazać. Czy potrzebował zapewnienia, że wszystko będzie dobrze? Że, oczywiście, odnajdą mordercę? Że przygotowała już szczegółowy portret psychologiczny sprawcy, a jej portrety są zawsze celne? No tak, tylko że nie była nawet przekonana, czy Watermeier ze swoimi ludźmi i ona zdołają skutecznie ochronić Luca Racine’a.
Tymczasem Adam Bonzado wszedł tylnymi drzwiami i zerknął jeszcze przez ramię. Racine siedział na ławce na kamiennym tarasie z terierem na kolanach. Obaj patrzyli na staw. Pies momentami wodził wzrokiem za dzikimi gęsiami, które przelatywały po niebie, ale Racine patrzył tylko prosto przed siebie.
Bonzado spojrzał na Maggie, a następnie na szeryfa.
– Mogę zabrać to do laboratorium?
– Proszę bardzo. Dla Stolza to za trudne. Potrzebny mi jeszcze technik, żeby sprawdził kuchenkę. O’Dell uważa, że morderca zostawił odciski palców. – W głosie Watermeiera nie było już sarkazmu.
– A co ze starym? – Bonzado spojrzał na szeryfa.
– Niby co?
– Masz kogo zostawić z nim na noc?
– Moi ludzie i tak harują za dwóch. Nie mogę od nich wymagać…
– Ja z nim zostanę – powiedziała Maggie, zdumiewając sama siebie w równej mierze co obydwu mężczyzn.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SZÓSTY
Agenci zawsze tak postępują – chronią się nawzajem. Często obejmuje to również ich rodziny. Ale detektyw Julia Racine pracowała w policji, a nie w FBI. Kilkakrotnie współpracowała z Maggie, lecz nie łączyła ich przyjaźń, tolerowały się wyłącznie jako koleżanki z pracy. Detektyw Racine pokonywała szczeble kariery zawodowej, łamiąc zasady, które stały jej na drodze. Czasami lekkomyślnie ryzykowała, czasami bywała bezwzględna. Minionego roku w toalecie publicznej w Clevelandzie, w stanie Ohio, Julia Racine powstrzymała matkę Maggie przed podcięciem sobie żył. Maggie nie lubiła mieć długów. A była dłużniczką Racine. Wypadało zatem spłacić dług wdzięczności i ochronić ojca Julii przed zakusami mordercy. Poza tym Maggie poczuła szczerą sympatię do tego starego człowieka, który w niczym nie przypominał swojej córki.
Przyniosła mu tacę na taras, gdzie nadal siedział zapatrzony, mimo że widoki, które na pozór go interesowały, przesłoniły już cienie nocy. Odmówił jednak wejścia do domu, dopóki nie zabiorą czaszki i nie wywietrzeje zapach gotowanego ludzkiego ciała. Maggie włączyła wentylator nad kuchenką i otworzyła wszystkie okna, których nie zaklejono farbą przy malowaniu. Naprawdę nie czuła już żadnego zapachu, ale Luc twierdził, że on w dalszym ciągu go czuje.
– Zrobiłam dla nas kanapki. – Postawiła tacę na ławce. Poza mlekiem i sokiem znalazła w lodówce jedynie skrawki wędliny, majonez i chleb.
– Nie jestem głodny. – Luc ledwie zerknął na jedzenie i wrócił do stanu czuwania. Siedział wyprostowany, wypatrywał oczy i nadstawiał ucha, czy nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Słychać jednak było tylko nawoływania nocnych ptaków i śpiew świerszczy. Scrapple leżał na kolanach Luca, do tej pory w pełni tym usatysfakcjonowany, ale teraz znacząco spoglądał na tacę z jedzeniem, machając ogonem, żeby zwrócić na siebie uwagę pana. Luc wyciągnął rękę i wziął kawałek szynki, mówiąc:
– Dobrze żuj. Nie połykaj od razu.
Pies oczywiście połknął i czekał na dokładkę.
– Więc mi się nie zdawało. Był w moim domu – rzekł w końcu Racine, nie patrząc na Maggie.
– Tak.
Odetchnął z ulgą. Czy doprawdy sądził, że sobie to wszystko uroił? Ugryzł kanapkę, a potem zdjął kolejny kawałek szynki dla Scrapple’a.
– Ale dlaczego? Dlaczego mnie śledzi?
– Pan i Calvin Vargus ujawniliście jego kryjówkę, jego prywatny teren, więc on zachował się tak samo.
– Myśli pani, że chce mi coś zrobić? No, wie pani, jak tym innym?
Maggie szukała na jego twarzy lęku, ale Luc zajął się już jedzeniem.
– Może chciał pana tylko nastraszyć – oznajmiła, choć nie była o tym przekonana. W jej odczuciu morderca wciąż tkwił gdzieś tutaj w cieniu, mimo że ludzie szeryfa przeczesali okolicę.
– Chyba go widziałem – oświadczył Luc z powagą, a Magie usiadła prosto.
– Gdzie? Kiedy?
– Wczoraj, może przedwczoraj. Tylko jego odbicie w szybie wystawowej, jak przechodziłem. Słyszałem kroki, no, wie pani, ktoś za mną szedł, zwalniał, jak ja zwalniałem. Stanął, jak ja stanąłem.
Maggie starała się ukryć poruszenie, nie przerywać staremu, żeby mówił we własnym tempie, ale była zbyt niecierpliwa. Luc odłożył zjedzoną do połowy kanapkę i znowu zapatrzył się w ciemność.
– Jak wyglądał ten człowiek w szybie?
Luc milczał, jakby wytężał pamięć, próbował przywołać tamten obraz. Po chwili Maggie powtórzyła pytanie:
– Luc, jak wyglądał ten człowiek w szybie wystawowej?
Odwrócił ku niej twarz, rzucając wzrokiem w tę i z powrotem, zanim popatrzył jej prosto w oczy ze słowami:
– Przepraszam, kim pani właściwie jest?
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SIÓDMY
Tully nie miał pewności, jak zareaguje doktor Patterson, prócz tego, że potraktuje go łagodniej niż zrobiłaby to O’Dell. Tak w każdym razie tłumaczył sobie telefon do Gwen z pytaniem, czy pozwoli, żeby do niej wpadł. Mógł jej wszystko powiedzieć przez telefon lub przesłać maila, kiedy jednak skwapliwie zgodziła się, żeby podjechał do jej mieszkania, nie wahał się ani chwili.
Otworzyła mu drzwi na bosaka, ale w spódnicy i jedwabnej bluzce, swoim normalnym służbowym stroju, tyle że bez żakietu. Bluzkę wyciągnęła na wierzch spódnicy, jakby dopiero co wróciła do domu.
– Wejdź. – Zostawiła go i poszła do kuchni, gdzie na kuchence stał garnek, z którego płynęły smakowite zapachy czosnku i pomidorów. – Jadłeś już? Bo ja nie, a po raz pierwszy od paru dni umieram z głodu.
– Wspaniale pachnie. – Nie chciał się przyznać, że z Emmą i Aleeshą zapchali się pizzą.
– To tylko zwyczajne spaghetti z sosem marinara.
Tully spojrzał uważnie na jej minę, ciekaw, czy to coś znaczy, czy Gwen pragnie mu coś przypomnieć.
Zeszłego roku w Bostonie zaprosił ją do małej włoskiej restauracji, gdzie nauczyła go nawijać spaghetti na widelec. W jego pamięci zapisało się to niemal jak erotyczne doświadczenie.
Podczas gdy szukał znaków wskazujących, że Gwen także przechowała w czułych wspomnieniach ów wieczór, ona energicznie zamieszała sos, po czym zaczęła smarować masłem świeży chleb. W ogóle go nie zauważała. Nie, myli się, sądząc, że chce mu przypomnieć Boston. Co za idiota z niego. Przecież oznajmiła, że pragnie o tym zapomnieć. I mówiła to całkiem serio. Więc dlaczego ta wyprawa wciąż siedzi mu w głowie?
– Mogę ci w czymś pomóc? – spytał, zdejmując kurtkę, a potem położył teczkę z laptopem na blacie kuchennym.
– W durszlaku jest sałata rzymska. – Wskazała ręką zlewozmywak. – Mógłbyś ją przygotować?
– Jasne.
Podciągnął rękawy koszuli. Rozdzielić liście sałaty? Pewnie, że może to zrobić, pomyślał, stwierdzając z ulgą, iż pod tajemniczą nazwą kryje się całkiem normalna sałata. Dlaczego nie zwraca uwagi na takie rzeczy, na różne takie nazwy i nazwiska jak sałata rzymska czy Picasso… Pablo Picasso. Może pora, by zaczął się tym interesować. Jeżeli wie, kto to jest Britney i jakie miała entuzjastyczne przyjęcie oraz że skrót PCP oznacza coś, co zwie się również anielskim pyłem… swoją drogą, powiedział Emmie, że jeśli odkryje, iż spróbowała jakiegoś narkotyku, będzie miała szlaban do trzydziestego piątego roku życia… to z całą pewnością potrafi rozgryźć, z czego składa się świat Gwen Patterson. Co prawda Emma już go poinformowała, że Britney się kończy.
– Dobra robota, agencie Tully. – Podeszła do niego z butelkami octu winnego i oliwy. – Chleb jest już w piecu, a sos się gotuje.
Skropiła sałatę olejem i octem, delikatnie wymieszała, a potem posypała niewielką ilością świeżo utartego parmezanu i czarnym pieprzem. Pachniało fantastycznie. Tully poczuł dumę, że brał udział w wykreowaniu tego dzieła. Jak ona to robi, że wygląda, jakby nie wkładała w to żadnego wysiłku? Ostatnio sprawiało mu trudność nawet przełożenie jedzenia kupionego na wynos na normalne talerze w domu.