– Nie przechodzi.
– Hm… to może jego imię.
Tully chwilę czekał w bezruchu, aż do niego dotarło, że zdaniem Patterson powinien znać imię Picassa. Jezu! Pewnie nawet zna. Miał niepowtarzalną okazję, żeby zrobić na niej wrażenie. Jak to było, do jasnej cholery? Nie pomagała mu. Czy to jakiś test? Zerknął na nią ukradkiem i zobaczył, że Gwen znowu zatonęła w myślach i szuka odpowiedzi w obrazach wiszących na ścianie. W związku z tym nawet nie zauważyła jego przebłysku geniuszu, kiedy wystukał na klawiaturze: Pablo.
– Pablo też nie działa – oznajmił, może odrobinę zbyt dumny jak na kogoś, kto właśnie wklepał złe hasło. Zerknął na Gwen ponownie i dalej czekał. W końcu wstał, przeciągnął się i stanął za nią.
– Wiem, jakie to hasło – oświadczyła nagle, odwracając wzrok od anorektycznego, ziemistego autoportretu, aktu w metalowej ramie, która ucinała sportretowaną kobietę tuż pod wychudzonymi piersiami. – Spróbuj Dora Maar. – Wymówiła imię i nazwisko powoli, a Tully równocześnie naciskał klawisze.
– Bingo. – Ekran się obudził, oznajmiając: „Masz pocztę”. – Skąd wiedziałaś?
– Joan zaczęła podpisywać niektóre ze swoich obrazów Dora Maar. To skomplikowana historia. Cóż, w ogóle Joan jest skomplikowana. Ten właśnie – wskazała na obraz – przypomniał mi o tym.
– Ale dlaczego Dora Maar?
– Dora Maar była kochanką Picassa.
Tully potrząsnął głową i mruknął:
– Artyści.
Kliknął na nową pocztę. Od soboty nikt do niej nie zaglądał. Tego właśnie dnia Joan Begley prawdopodobnie zaginęła. Kliknął na starą pocztę. Jeden adres mailowy powtarzał się najczęściej, każdego dnia coś od tego nadawcy przychodziło, czasami nawet dwa razy dziennie, aż do dnia zniknięcia Joan.
– To nam może pomóc. – Tully otworzył jeden z listów ze starej poczty. – Dostała sporo korespondencji od kogoś, kto ma adres [email protected]. Nie wiesz przypadkiem, kto to taki?
– Bardzo liczymy z Maggie, że właśnie ty tego się dowiesz.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY
Joan rozbolał żołądek.
Wygłodzona, połknęła wszystko, co przyniósł jej do jedzenia. Może jadła za szybko, było jej nawet głupio z tego powodu. On ją tu więzi, prawdopodobnie po to, żeby wyciąć jej tarczycę, a ona dosłownie pożera kanapkę z serem i chipsy ziemniaczane. Zawsze poprawiała sobie nastrój jedzeniem. Dlaczego akurat teraz miałaby zmieniać przyzwyczajenia?
Nadgarstki i kostki piekły ją od całonocnych prób uwolnienia się z więzów. W gardle zaschło, głos ochrypł od krzyków o pomoc. Gdzież ona jest, że nikt jej nie słyszy? Jeżeli Sonny jej nie zabije, czy ktoś w ogóle ją tu znajdzie? Prawdopodobnie nikt jej nie szuka. Czyż to nie żałosne? Szczerze mówiąc, w jej życiu nie było nikogo, kto by za nią zatęsknił, gdyby nagle zniknęła z powierzchni ziemi. Nikt by tego nie zauważył. Włożyła tyle wysiłku, żeby lepiej wyglądać, schudła, dbała o siebie, i po co to wszystko? Kiedy przyszło do tego, została kompletnie sama.
Tego właśnie obawiała się najbardziej: że straci zbędne kilogramy i pozostanie nieszczęśliwa. Och, próbowała, rzecz jasna, próbowała bez końca. W każdym nowo spotkanym mężczyźnie widziała potencjalne źródło szczęścia. Poznała wielu mężczyzn, za każdym razem budząc w sobie nadzieję, że właśnie dzięki temu jedynemu jakimś cudem poczuje się kochana i spełniona. I za każdym razem, kiedy jeden za drugim odchodzili, zostawiali ją ze świadomością jeszcze większej pustki i jeszcze większego nieszczęścia.
Przed takim obrotem spraw ostrzegała ją doktor P. Twierdziła, że nowy wizerunek spełni pragnienie Joan i będzie przyciągać mężczyzn, jednak nie wpłynie pozytywnie na jej samopoczucie.
Cholera! Nie lubiła, kiedy doktor P. miała rację, a miała, ponieważ Joan w dalszym ciągu była nieszczęśliwa. I na dodatek nie mogła już zrzucać winy na zbędne kilogramy. Przedtem dysponowała jeszcze tą wymówką. Mężczyźni się nią nie interesują, ponieważ jest gruba. Nie ma przyjaciół, ponieważ jest gruba. Przez długie lata nie odnosiła sukcesów w sztuce, ponieważ nikt nie chciał podpisać kontraktu z otyłą artystką.
I tak jak wcześniej szukała pocieszenia w jedzeniu, tak potem szukała go w ramionach mężczyzn. Może warto wytłumaczyć to Sonny’emu, kiedy wpadnie tu następnym razem. Czy to powstrzyma go przed wycięciem jej organu odpowiedzialnego za niedobór hormonów?
O Boże. Co ona narobiła?
Raptem doznała takiego uczucia, jakby ktoś przeciął jej żołądek na pół. Chciała się skulić, żeby powstrzymać ból, ale nie pozwoliły na to skórzane pęta. Ten ból na pewno nie był skutkiem łapczywego jedzenia. Czyżby w kanapce była trucizna? Czy majonez był przeterminowany? Zwijała się z bólu, mięśnie jej zesztywniały. Co się z nią dzieje? Nigdy dotąd nie przeżywała podobnych katuszy.
W końcu ból ustał. Joan odetchnęła. Może to tylko panika. Najważniejsze to zachować spokój. Ale minutę później chwyciła ją kolejna fala skurczy. Wtedy nie miała już wątpliwości, że Sonny ją otruł.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY
Jacob Marley wprowadził Maggie do swojego biura w końcu korytarza na tyłach domu pogrzebowego. Ilekroć próbował położyć rękę na jej plecach, znajdowała sposób, żeby to udaremnić, odwracała się do niego przodem albo po prostu nagle przystawała. Znała tę taktykę, ten zabieg, który ustalał relacje i pozwalał zyskać przewagę. Nie mogła pozbyć się myśli, że to nawyk zawodowy, zapewne sprawdzony w kontaktach z klientami, oczywiście nie zmarłymi, ale tymi, którzy są słabi, bezbronni i podejmują ważne decyzje finansowe.
Wskazał jej krzesło dla gości, sam zaś przysiadł na rogu biurka, by nad nią dominować. Wtedy właśnie Maggie stwierdziła, że coś jej się nie podoba w tym mężczyźnie. Miał w sobie coś takiego, że nie wzbudzał jej zaufania.
Nie usiadła zatem, udając, że zainteresowały ją czarno-białe fotografie, które zajmowały jedną ze ścian, zdjęcia chłopca, zapewne małego Jacoba, jedynaka, z matką i ojcem.
– Czym mogę pani służyć, Maggie? Nie ma pani nic przeciw temu, żebym mówił pani po imieniu, prawda?
– Szczerze mówiąc, kiedy załatwiam sprawy służbowe, wolę formę: agentko O’Dell.
– Sprawy służbowe. – Próbował się zaśmiać, ale wyszło to jak nerwowe pokasływanie. – To brzmi poważnie. Czy chodzi o Steve’a Earlmana?
Zapomniała już o rzeźniku i dopiero teraz uświadomiła sobie, że to właśnie zakład pogrzebowy Marley amp; Marley nie zdołał go skutecznie pochować. W każdym razie nie dopilnował, żeby zmarły pozostał w ziemi. Oparła się plecami o ścianę i przyglądała Jacobowi Marleyowi. Prawdopodobnie niedawno przekroczył trzydziestkę, był dość pospolitej urody, o twarzy z cofniętym podbródkiem i wąskimi oczami. Jednak w kosztownym czarnym garniturze, wsparty o róg biurka, sprawiał wrażenie pewnego siebie i opanowanego. Lecz niepokoiła go sprawa Steve’a Earlmana.
– Wiem, że to nie zostało upublicznione – ciągnął – ale krążą plotki, że ciało Steve’a znaleziono w jednej z beczek. To prawda, tak? Dlatego pani tu przyszła?
Wiercił się, machał nogą. Nie wyglądał na kogoś, kto oblewa się potem, a jednak, jeśli Maggie wzrok nie mylił, kropelki potu nabrzmiały nad jego górną wargą. To podsyciło jej zainteresowanie. Co tak naprawdę zdenerwowało Jacoba Marleya?
– Nie wolno mi wchodzić w szczegóły – oznajmiła. – Ale jeśli to prawda, jak to wyjaśnić?
W dalszym ciągu stała na stanowisku, że zabójca miał dostęp do ciała, zanim dotarło na cmentarz. Być może wśliznął się w nocy do domu pogrzebowego. Czyżby doszło do włamania, którego Marley nie zgłosił na policję? Czy to go niepokoi?
– Pochowaliśmy go w krypcie – oświadczył, po czym szybko dorzucił: – Zgodnie z życzeniem rodziny. Może pani sprawdzić. – Podał Maggie teczkę z dokumentami.
Dotyczyły one pochówku Steve’a Earlmana, oczywiście był też szczegółowy rachunek. Marley wcześniej położył tę teczkę na biurku. Spodziewał się wizyty agentki O’Dell. Miał jakiś problem, lecz wcale nie chodziło o ciało nieszczęsnego Steve’a Earlmana.