Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Otworzył bagażnik na całą szerokość i wszyscy zamarli. Bez ruchu i bez słowa patrzyli na drobne ciało kobiety skulonej wewnątrz. Henry od razu zauważył, że morderca nie związał jej rąk ani nóg. Pewnie nie było takiej potrzeby. Mieli przed sobą tył głowy, potargane i zlepione dużą ilością krwi włosy, w miejscu, gdzie prawdopodobnie otrzymała śmiertelny cios. Czaszka pękła na skutek zbyt dużej siły zamachu jak na tak drobną osobę.

– Przypuszcza pani, że to ta? – Watermeier spojrzał na O’Dell.

– Trudno powiedzieć. Mam tylko zdjęcie. Za to rana na głowie wygląda znajomo.

– Taa, to samo pomyślałem. – Henry przetarł oczy. Jezu. Jeszcze nie wydobyli wszystkich ofiar, a już znaleźli następną. – Arliss, zadzwoń do Carla, żeby przyjechał z laboratorium. I do doktora Stolza.

– Oni są chyba w kamieniołomie, sir.

– Wiem. Zadzwoń do nich i powiedz, żeby przywieźli tu swoje tyłki.

– Sir? Mam im tak właśnie powiedzieć?

Henry z chęcią udusiłby smarkacza.

– Charlie, mógłbyś…

– Już się tym zająłem, szeryfie.

Henry zauważył, że O’Dell wciąż stoi i patrzy, jakby nie wierzyła własnym oczom, a przecież to ona sugerowała, żeby przeszukać te okolice. Przysunął się i pochylił, niczego nie dotykając. Uważnie obejrzał wnętrze bagażnika wokół ciała, szukając jakichś widocznych śladów. Czegoś, co podpowiedziałoby im, czy to jest Joan Begley. Może nawet miał nadzieję, że narzędzie zbrodni spadło na głowę ofiary przypadkiem. Niestety nie znalazł kompletnie nic. Dojrzał tylko profil kobiety i nagle stwierdził, że skądś ją zna. Taa, już ją spotkał, a przecież nie widział zdjęcia Begley, które miała O’Dell.

Delikatnie dotknął ramienia zmarłej, przesunął ją lekko. I w tej samej chwili gwałtownie odskoczył.

– Jasna cholera! – Uderzył głową w klapę bagażnika. Chwiejnym krokiem cofnął się, mało co nie stracił równowagi. Niewiele brakowało, a padłby jak długi na ziemię.

Pozostali spojrzeli na tył głowy kobiety, usiłując zobaczyć, co go tak przeraziło.

– To ta dziennikarka z telewizji – rzekł niemal bez tchu, czując, że serce za moment rozwali mu żebra. – Ta, która za mną wszędzie łaziła.

– O czym pan mówi? – spytała O’Dell, podchodząc bliżej.

Henry uniósł ramiona i wytarł ręce w spodnie, jakby się do czegoś szykował. Potem pochylił się znowu nad bagażnikiem, tylko tyle, ile było konieczne. Po sekundzie wahania położył rękę na ramieniu ofiary.

– Wyjął jej gałki oczne, popieprzeniec. – Odsunął się tak, żeby wszyscy widzieli twarz zamordowanej kobiety. W miejscu niebieskich oczu widniały puste oczodoły.

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY SIÓDMY

Komórka Maggie dała znak, że bateria wysiada. No tak, poprzedniego wieczoru zapomniała ją naładować.

– Tully, zaraz stracę połączenie, więc do rzeczy. Znalazłeś coś ciekawego w mailach Sonny’ego?

– Pisze, że w dzieciństwie dużo chorował i matka podawała mu lekarstwo, po którym czuł się jeszcze gorzej. Doktor Patterson sugeruje… okej, to może naciągane, ale raczej się z nią zgadzam… otóż facet mógł być ofiarą syndromu Münchhausena. Wiesz, o czym mówię?

– Sądzisz, że matka celowo wywoływała u niego chorobę, żeby zwrócić na siebie uwagę?

– Tak, właśnie. Doktor Patterson rozmawia teraz z miejscowym szpitalem. Liczy na to, że dzięki swej pozycji uda się jej skłonić kogoś z personelu do przejrzenia archiwów szpitalnych z ostatnich pięciu czy dziesięciu lat wstecz.

– Mógłbyś sprawdzić dla mnie drugie nazwisko? Jacob Marley. Zobacz, czy coś znajdziesz.

– Jacob Marley?

– Tak, szef zakładu pogrzebowego. Joan Begley prawdopodobnie poszła z nim na pizzę tego wieczoru, kiedy zniknęła. Możliwe, że jego wersja jest prawdziwa, to znaczy że to była służbowa kolacja, by zakończyć sprawę pogrzebu, ale kiedy go wczoraj odwiedziłam, był spięty, jakby miał coś na sumieniu. Poza tym jest Juniorem, który nienawidzi, jak mówi się o nim Junior.

– Jeżeli jest szefem zakładu pogrzebowego, to miał dostęp do zabalsamowanych zwłok Steve’a Earlmana.

– Owszem, był nawet za dobrze przygotowany do rozmowy na ten temat. Ale nie odpowiada portretowi psychologicznemu mordercy. A ty każesz mi teraz szukać hipochondryka, który cierpi także na paranoję i urojenia, ponieważ matka z premedytacją wywoływała w nim chorobę? Jakie proste zadanie.

– Chcę ci pomoc.

– Wiem, Tully. Przepraszam, jestem zdenerwowana. – Zwolniła na ostrzejszym zakręcie, potem dodała gazu. – Znaleźliśmy następne ciało.

– O Jezu. Czy to Begley?

– Nie, nie ona. Być może mamy samochód, który wynajęła. Nadal to ustalają. Ale w środku była dziennikarka z lokalnej telewizji. Posłuchaj uważnie: miała kiepski wzrok.

– Niech zgadnę, wyjął jej gałki oczne?

– Tak. I wsadził ją do bagażnika. Obawiałam się tego. Pewnie sobie uroił, że ona go śledzi. Watermeier twierdzi, że przyjeżdżała codziennie do kamieniołomu i polowała na niego.

Telefon znowu zaczął popiskiwać.

– Za chwilę cię stracę, Tully.

– Zadzwonię, jak znajdę coś o Marleyu. Aha, poproszę doktor Patterson, żeby do ciebie zadzwoniła, jak dowie się czegoś w szpitalu.

– To pilne. Jeżeli Joan Begley żyje, czuję, że to nie potrwa długo. Ostatnie morderstwo oznacza, że facet wpadł w panikę, a my póki co dysponujemy jedynie nadmiarem chorych organów, mnóstwem zbiegów okoliczności i białym woskowanym papierem ze sklepu mięsnego.

– Papier ze sklepu mięsnego?

– Taa, biały woskowany. Ma tego chyba całe tony, służy mu do zawijania wyciętych kawałków swoich ofiar. Wydaje mi się, że to coś znaczy, ale co? Masz jakiś pomysł?

– Ciekawe, gdzie się kupuje taki papier.

– Cóż, na pewno nie w miejscowym Stop amp; Shop. Już to sprawdziliśmy.

– Mówiłaś zdaje się, że Earlman był rzeźnikiem?

– To prawda.

– Miał synów?

– Nie, też mi to chodziło po głowie. Po jego śmierci sklep zamknięto. Ktoś kupił całe wyposażenie, ale sklep został zlikwidowany. – Mało co nie przejechała na czerwonym świetle. Nacisnęła gwałtownie hamulec i usłyszała kilka soczystych słów od kierowcy, który jechał za nią. – Po co kupować wyposażenie sklepu mięsnego, jeśli nie ma się zamiaru go prowadzić? Czy to nie dziwaczne?

– Nie wiem. Różnie z tym bywa. Powinnaś zobaczyć, co ludzie kupują i sprzedają na giełdzie internetowej.

– A skąd wiesz, co ludzie kupują i sprzedają na giełdzie internetowej? – Kolejny pisk telefonu. – Moja bateria wysiada, Tully. Zanim się dokumentnie wyładuje, dwie sprawy. Jak Harvey? Nie doprowadza was do szału?

– Wcale. Zresztą będziesz musiała przekupić Emmę, żeby go odzyskać.

– Nie pozwól jej przyzwyczajać się do mojego psa, Tully.

– Już za późno.

– Po drugie, jak się ma Gwen?

W słuchawce zapadła cisza, Maggie już pomyślała, że straciła połączenie, kiedy Tully odparł w końcu:

– Chyba dobrze.

– Bądź tak dobry i sprawdź to, okej?

– Jasne. Nie ma sprawy.

– Dzięki, Tully. Powiedz Emmie, że nie dostanie mojego psa.

– O’Dell, jeszcze jedno. – Wychwyciła zmianę w jego tonie. – Cunningham o ciebie pytał.

Maggie poczuła, jak sztywnieją jej mięśnie.

– Tak?

– Pytał, czy rozmawiałaś ze mną o swoim urlopie – powiedział z powagą, niemal przepraszająco.

Wiedziała, że Tully nie potrafi kręcić. Nigdy nie kłamał, zwłaszcza Cunninghamowi. A teraz pewnie wpakowała ich oboje w niezłą kabałę.

– I co mu powiedziałeś? – Ścisnęła kierownicę, czekając na odpowiedź.

– Powiedziałem mu prawdę. Że wspominałaś coś o żonkilach. – Rozłączył się, zanim zdążyła to skomentować.

Maggie uśmiechnęła się pod nosem i wjechała na parking, wracając myślą do sprawy i odsuwając na bok ewentualną reprymendę szefa. Wzięła ze sobą plan miasta. To tylko przeczucie, ale na czym w końcu miała się oprzeć? Musi znaleźć budynek administracji okręgu. Musi dowiedzieć się, kto kupił wyposażenie sklepu mięsnego, łącznie z rolkami białego papieru pakunkowego.

43
{"b":"102304","o":1}