Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Bolały ją palce, zacisnęła dłonie w pięści i pchnęła pokrywę. Jednak było tu tak ciasno, że nie mogła mocniej uderzyć. Przypomniała sobie o rewolwerze. Tak, powinna przestrzelić pokrywę i zrobić w niej dziurę. Oczywiście, dlaczego o tym nie pomyślała? Obmacała kurtkę. Gdy uświadomiła sobie, że nie wsadził jej tu z bronią, wpadła w rozpacz.

Wszystko na nic. Zaczęła na cały głos wzywać pomocy. Raz za razem, aż do bólu gardła. Pchnęła znowu pokrywę, walnęła zgrabiałą pięścią. Uderzała tak długo, aż poczuła, że krew napływa jej z powrotem do twarzy. Maggie towarzyszyła przy tym tylko jedna myśl: że jedyna osoba, które wie, gdzie jej szukać, siedzi w samochodzie z telefonem komórkowym, w którym zdechła bateria.

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY SIÓDMY

Adam zobaczył samochód Maggie na poboczu. W środku nikogo nie było. Czy O’Dell już wiedziała o Simonie? Ale skąd? Zatrzymał el camino za fordem escortem, wysiadł i zaczął biec wzdłuż rowu, aż coś mu wpadło do głowy. Wrócił pędem do pikapa i zabrał z bagażnika łom.

Ledwie dotarł do drzew, kiedy zobaczyć Luca Racine’a, który szedł za jednym z budynków. Wyglądał, jakby się zgubił. Adam zaczął do niego wołać, potem zamilkł i poszukał wzrokiem Simona. Wcześniej dzwonił do zakładu pogrzebowego, licząc, że go tam złapie i doprowadzi do konfrontacji w miejscu publicznym. Kiedy powiedzieli mu, że Shelby jest chory, Adam przeraził się nie na żarty. Simon nigdy nie chorował.

Teraz żałował, że nie próbował raz jeszcze skontaktować się z Henrym, ale ilekroć dzwonił, Beverly odpowiadała, że szeryf Watermeier jest na bardzo ważnym spotkaniu i nie wolno mu przeszkadzać, a wszystkimi pilnymi sprawami zajmują się jego zastępcy.

Adam szedł w stronę Luca, przystając między drzewami i starając się wypatrzyć Maggie lub Simona. Kiedy był już blisko, zawołał cicho:

– Panie Racine, hej, Luc.

Stary odwrócił się tak gwałtownie, że mało co nie stracił równowagi. Jego wzrok wędrował nieprzytomnie. Adam zmartwił się, że stary znowu stracił pamięć.

– Panie Racine, tutaj. – Wychynął spomiędzy drzew i podszedł do Luca.

– Och, pan profesor. Przestraszył mnie pan.

– Przepraszam. Gdzie Maggie?

– Nie wiem. Chyba słyszałem jakiś głos w tym drewnianym domku.

– Widział pan Simona?

– Nie, nie widziałem. Musimy znaleźć Maggie. Mam złe przeczucia. Za długo jej nie ma. – Przestępował z nogi na nogę w nerwowym tańcu.

– Okej, spokojnie. Znajdziemy ją. Sprawdźmy tutaj.

Nie widzieli nic przez szyby okienne, a drzwi były zamknięte na łańcuch i zasuwę. Adam pomógł sobie łomem, aż drzwi w końcu uległy. W pomieszczeniu panował półmrok. Adam pomyślał, że byłoby tu przytulnie, gdyby nie półki na ścianach. Półki, a na nich stojące w rzędach słoje i naczynia, które przypominały mu laboratorium na uniwersytecie. Potem spostrzegł łóżko w odległym rogu pokoju. Ktoś ruszał się pod przykryciem.

Skulona i przywiązana do łóżka kobieta obudziła się raptownie. Najpierw krzyknęła na ich widok, później na przemian uśmiechała się i śmiała. Następnie wykrzywiła twarz i zawyła z bólu.

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY ÓSMY

Maggie była wyczerpana. A przecież musi myśleć. Musi zachować spokój. Panika na nic się nie zda. Czuła pulsujący ból w rękach. To dobrze, że jeszcze cokolwiek czuje, choćby i ból. Tak, to dobrze, że czuje kłujące zimno, że skóra jeszcze nie straciła czucia. Dobrze, że nadal słyszy szczękanie własnych zębów i czuje drżenie ciała.

Ciało rozgrzewało się dzięki tym drgawkom. Wkrótce zmęczenie nie pozwoli jej nawet drżeć, krew zgęstnieje, serce i płuca zwolnią. Nawet umysł stanie się mniej wydolny, kiedy przekroczona zostanie granica hipotermii.

Próbowała sobie przypomnieć, co ją czeka, jak przebiega proces hipotermii. Jeśli sobie przypomni i zauważy pierwsze oznaki, będzie mogła z nimi walczyć.

Wiedziała, że człowiek jest w stanie przeżyć parę godzin w ekstremalnie niskiej temperaturze. Ile dokładnie? Dwie? Trzy? Tego nie pamiętała. Musi sobie przypomnieć.

Niedługo zimno zatrzyma przemianę materii, płuca będą pobierały coraz mniej tlenu, liczba oddechów się zmniejszy, aż w końcu będzie wyglądało tak, jakby w ogóle przestała oddychać. To akurat dobrze, ponieważ w zamrażarce nie ma wiele powietrza. O Boże! Czy udusi się, zanim zamarznie na śmierć? Tak samo zachowa się serce. Zwolni bieg, co w tej chwili zdawało się niewykonalne. Biło bardzo mocno i szybko, waliło jej w uszach. Później jednak osłabnie, będzie niemal niesłyszalne, i gdyby ktoś chciał wtedy zbadać jej puls, nic by nie wyczuł.

Powtarzała sobie, że ma mnóstwo czasu, zanim ją znajdą. Ale kto będzie jej szukał? Poza Simonem jedyną osobą, która wiedziała, gdzie ona jest, był Luc Racine. Czy zacznie jej szukać, kiedy nie wróci do samochodu? Czy zadzwoni po pomoc? Och, niech to szlag! Niby jak ma zadzwonić? Znowu sobie przypomniała, że zostawiła mu komórkę z wyczerpaną baterią. Zresztą jakie to ma znaczenie? Luc może nawet nie pamiętać, jak się ona nazywa ani kim jest.

Panika zaciskała kleszcze. Maggie zwalczyła chęć rozpaczliwego walenia pięściami w bok zamrażarki. Wytłumaczyła sobie, że panika też jest dobra. Dopiero gdy jej zabraknie, powinna zacząć się martwić. Chociaż wówczas prawdopodobnie będzie jej już wszystko jedno.

Raz jeszcze usiłowała zebrać myśli. Chciała przemyśleć, co czeka ją w dalszej kolejności. Dzięki temu jej umysł nie zaśnie.

Więc co jeszcze? Aha, brak tlenu wywoła halucynacje. Mogą być wzrokowe, słuchowe albo jedne i drugie. Może widzieć ludzi, których tak naprawdę nie ma, albo słyszeć rozmowy czy głos, który ją woła, a który tylko tkwi w jej głowie.

No i oczywiście nagłe i ekstremalne gorąco. Tak, gorąco po zimnie. To jeden z okrutnych paradoksów hipotermii. Człowiek ma wrażenie, że płonie, ma ochotę zedrzeć z siebie ubranie i skórę. Tutaj to akurat nie problem, bo nie może wykonać prawie żadnego ruchu. O ironio, gorąco jest jedną z ostatnich rzeczy, które pamiętają ludzie w hipotermii, zanim stracą świadomość. Jeżeli w ogóle cokolwiek pamiętają.

No i w końcu amnezja nadszarpnie jej umysł. Może to ostatnia broń organizmu, takie dziwne błogosławieństwo, które zastępuje wspomnienie bólu i zimna zwyczajną pustką.

Mięśnie Maggie, obolałe od nieprzerwanych dreszczy, zaczynały sztywnieć. Przywoływała w myśli to, co kojarzyło się z ciepłem. Może Gwen ma rację. Może powinna odpocząć. Wyobrażała sobie plażę, gorący piasek między palcami, słońce, które rozgrzewa ciało, ciepłe, odświeżające fale, które je obmywają. A jeśli już nie plażę, to może dłonie, które obejmują kubek gorącej czekolady, a ona leży skulona na fotelu na wprost buzującego ognia. Jest tak ciepło, że nic, tylko zwinąć się, zwinąć się… i zasnąć.

Była potwornie wyczerpana. Sen dobrze by jej zrobił. Zamknęła oczy. Czuła, jak jej oddech zwalnia i staje się coraz płytszy. Ból w rękach ustał. A może po prostu już nie potrafi rejestrować bólu. Panika została przytłumiona. Maggie czuła, jak się od niej odsuwa. Była tak bardzo zmęczona, taka senna. Tak, zamknie oczy. Tylko na chwilkę albo dwie. Jest tak ciemno, tak spokojnie.

Zaśnie na chwilę. Na króciutką chwilę. Zaśnie pod ciepłym słońcem. Będzie słyszała fale uderzające o brzeg i skrzek mew nad głową. Gdzieś z głębi, gdzie jej umysł zwolnił, ale całkiem się nie zatrzymał, dobiegł cichy skowyt, ledwie słyszalny alarm, który kazał jej podnieść powieki i błagał, żeby nie poddawała się ciemności.

Równocześnie dotarło do niej, że przestała drżeć. I zrozumiała, że jest już za późno.

47
{"b":"102304","o":1}