Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Schowajmy sałatę do lodówki – powiedziała. – Poczekamy chwilę na spaghetti, a w tym czasie pokażesz mi, co tam masz.

Tully wyjął laptop, otworzył go i uruchomił.

– Jeżeli morderca i Sonny to jedna i ta sama osoba, jestem prawie pewny, że to on więzi gdzieś Joan. W dwóch mailach pisze dosyć dziwne rzeczy.

Nie spuszczał z niej wzroku, niezdecydowany, czy to rzeczywiście dobry pomysł, żeby rozmawiać z nią o jej pacjentce i ewentualnych zamierzeniach zabójcy. Doktor Patterson pobladła, być może tylko ze zmęczenia.

– Na pewno chcesz o tym rozmawiać? – upewnił się.

– Oczywiście. Sama zaoferowałam pomoc. Jeśli dzięki temu odnajdziemy Joan… – Wyciągnęła rękę w stronę stojaka z butelkami wina. – Mógłbyś otworzyć?

Tully poszukał czerwonego wina i uniósł butelkę, żeby Gwen zobaczyła etykietkę i wyraziła akceptację, ale ona już podawała mu korkociąg i sięgała po kieliszki. Widocznie gatunek wina nie miał wielkiego znaczenia.

– Maggie powiedziała, że ten człowiek zabiera różne ułomne czy chore części ciała swoich ofiar. – Udawała znowu panią psycholog, ale jej twarz nie odzyskała kolorów. – Tylko po co? To nie są trofea, jakie zazwyczaj zatrzymują sobie seryjni mordercy.

– Tak. To go wyróżnia.

– Czyżby sądził, że jego misją jest pozbawienie świata wszelkich niedoskonałości?

– Zastanawiałem się nad tym i wygląda to sensownie, jest tylko jeden szkopuł. Dlaczego nie chciał pochwalić się swoim dziełem? Większość morderców, którzy mają poczucie jakiejś misji, pragnie pokazać światu swoje dokonania. A ten facet je ukrywa. Mało powiedzieć, ukrywa, on zadaje sobie mnóstwo trudu, by nikt się o tym nie dowiedział. Wpycha ciała do beczek, zagrzebuje je pod tonami kamieni, żeby nigdy nie zostały odnalezione.

– Przedawkowanie? Śmiertelna dawka zabijania? – spytała, po czym jej twarz rozjaśnił uśmiech. – Przepraszam, fatalna zbitka słów.

Alkohol chyba zaczął działać. Policzki Gwen nabierały koloru. Tully dolał jej wina.

– Właśnie to samo chodzi mi po głowie. Po co ta przesada? Sądzę, że jest zakłopotany tym, co zrobił. – Czekał na jej reakcję, chciał poznać opinię psycholog Gwen Patterson.

– Hm… to ciekawe.

– Moim zdaniem zabijanie wcale nie sprawia mu przyjemności ani nie daje satysfakcji. Nie zrozum mnie źle, wciąż uważam, że coś zyskuje prócz fragmentów ludzkiego ciała. Może poczucie władzy, nie wiem tylko, czy na skutek samego aktu mordowania, czy raczej posiadania tych organów. Czy to ma sens?

– A co na to Maggie?

Tully po raz pierwszy podniósł swój kieliszek i wypił łyk wina.

– Jeszcze z nią nie rozmawiałem.

– Naprawdę? Dlaczego?

– Chciałem to najpierw z tobą obgadać. – Po jej minie poznał, że nie kupiła tego wyjaśnienia. – Okej, nie rozmawiałem z nią do tej pory, ponieważ coś zrobiłem. I mam obawy, że nie byłaby ze mnie zadowolona.

Doktor Patterson oparła łokcie na blacie i pochyliła się ku niemu, gotowa wysłuchać sekretu.

– A co takiego zrobiłeś, agencie Tully?

– Zrobiłem numer O’Dell.

Gwen patrzyła z uśmiechem.

– O nieba, widać ma na ciebie fatalny wpływ. – Popiła wina. – Więc co?

Przysunął bliżej laptop.

– Wysłałem mu maila.

– Wysłałeś maila do Sonny’ego? To chyba jest do wybaczenia. I rzeczywiście brzmi to jak pomysł Maggie.

– Hm… Wysłałem mu maila od Joan Begley.

Czekał, co na to Gwen. Sączyła z wolna wino i patrzyła na niego znad okularów. W końcu powiedziała:

– Myślisz, że ona już nie żyje, prawda?

Czuł, jak krew odpływa mu z twarzy, a na jej miejscu pojawia się zakłopotanie. Wyszło na to, że wątpił, by Joan Begley pozostała przy życiu, zwłaszcza jeśli ów Sonny to faktycznie morderca z kamieniołomu. Listy, które wymieniali Sonny i Joan w dniach bezpośrednio poprzedzających jej zniknięcie, utwierdziły Tully’ego w przekonaniu, że Sonny ją porwał i najprawdopodobniej zabił.

– Pokażę ci część korespondencji – powiedział. – Potem mi powiesz, co o tym sądzisz.

Otworzył pocztę. Gwen stanęła za jego plecami. Może była to tylko konsekwencja popijania wina, ale u Tully’ego ni stąd, ni zowąd wystąpiły kłopoty z koncentracją. Nie potrafił skupić uwagi na ekranie. Doktor Patterson czytała przez jego ramię, a on myślał tylko o tym, że ta kobieta pięknie pachnie, jak świeże kwiaty na łące po wiosennym deszczu.

– Pisze, jakby był zazdrosny o walkę Joan z nadwagą – stwierdził.

– Zazdrosny?

– Że dzięki temu ona może budzić czyjeś współczucie i zwracać na siebie uwagę.

– Twoim zdaniem jest zazdrosny o niedoskonałości swoich ofiar, o ich choroby?

– Właśnie o to mi chodzi. Tutaj na przykład napisał, że chciałby mieć jakiś powód, dla którego ludzie by go żałowali. A w tym – przesunął stronę w dół – zwierza się, że jako dziecko cierpiał na potworne bóle żołądka, a matka nigdy mu nie wierzyła. Pisze: „Dawała mi lekarstwo, po którym czułem się jeszcze gorzej”. Pisze, że od tamtej pory nie opowiada ludziom o swoich cierpieniach, ponieważ i tak nikt mu nie uwierzy. Przypomina mi hipochondryka.

Włosy Gwen musnęły skroń Tully’ego, kiedy odsunęła je z twarzy, żeby nie zasłaniały jej ekranu. Zacisnął zęby. Co też on mówił przed chwilą?

– Więc przyszło mi do głowy, że może faktycznie bolał go żołądek, może nadal cierpi, a lekarze nigdy nie znaleźli przyczyny. Może nawet zaczęli mu w końcu mówić, że bóle są tak naprawdę w jego głowie, że je sobie wymyśla. Tymczasem on poznaje różnych ludzi – faceta z nieuleczalnym guzem mózgu, kobietę, która pokonała raka piersi – i widzi, że oni spotykają się ze współczuciem, a przynajmniej zdiagnozowaniem, wytłumaczeniem swojego cierpienia. I chce, żeby jego ból został potraktowany tak samo. Może tak bardzo tego pragnie, że postanowił odebrać go innym. Dlatego zatrzymał te wszystkie chore części ciała, dzięki którym jego ofiary zyskiwały współczucie rodziny i znajomych. Stając się właścicielem implantu piersi czy guza mózgu, równocześnie zdobywał jakąś władzę.

Gwen podeszła do stołu z drugiej strony, usiadła i spojrzała na Tully’ego. No tak, za chwilę powie mu, że gada bzdury. Tymczasem rzekła:

– Więc nie ma powodu, żeby trzymać Joan przy życiu?

Nie czekała na jego odpowiedź. Nie potrzebowała jej, oboje doszli do identycznego wniosku. Wstała, podeszła do kuchenki, zamieszała sos, który za długo stał na gazie.

– Czuję się za to częściowo odpowiedzialna i nic nie mogę na to poradzić. – Zaskoczyła go, ponieważ zabrzmiało to jak wyznanie.

– Odpowiedzialna? Niby dlaczego miałabyś czuć się odpowiedzialna?

– Głupie, co? – Zaśmiała się, przeczesując ręką włosy nerwowym gestem, który już dawniej u niej zauważył. Robiła tak, ilekroć czuła się zagubiona, przez co za bardzo się przed kimś odkryła i musiała sobie przypomnieć, że przesadza.

– Nie, wcale nie głupie. Nie wiem tylko, czemu miałabyś czuć się odpowiedzialna. Jak mogłaś przewidzieć, że Joan Begley, jadąc do Connecticut, spotka mordercę?

– Nie mogłam. Ale mogłam być pod telefonem, kiedy dzwoniła. Gdybym tylko do niej oddzwoniła… Potrzebowała mnie, a mnie nie było.

– A gdybyś była? – Oparł się o blat. – Czy to by coś zmieniło? W końcu sama dokonała wyboru.

Gwen odwróciła się i spojrzała mu w oczy. Ze zdziwieniem stwierdził, że są wilgotne od łez.

– Prosiła mnie o pomoc, prosiła, żebym jej to wyperswadowała. – Wytarła łzy i odwróciła głowę. Teraz chciała ukryć rumieniec wstydu.

– Zapomina pani o czymś, pani doktor.

– To znaczy?

– Ona sama zdecydowała, że tam pojedzie. To ona odpowiada za swoje wybory, a nie ty. Nie nauczyli cię tego w tej twojej szkole?

Raz jeszcze ich oczy spotkały się. Gwen próbowała unieść kąciki warg w uśmiechu, ale wysiłek był zbyt wielki.

– Czasami – kontynuował Tully, odsuwając głośne podszepty rozsądku, który kazał mu zamilknąć – trzeba sobie trochę odpuścić. Nie możesz odpowiadać za wszystko, co robią twoi pacjenci. – Nie słuchając rozumu, podszedł do niej, objął ją delikatnie i przytulił do piersi.

37
{"b":"102304","o":1}