Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Były części ruchome, złączki, gumowane komory gazowe wyszabrowane ze starych sterowców. Były silniki w wodoszczelnych obudowach. Zasadniczo jednak konstruowano olbrzymią uprząż, której segmenty i połączenia ciągnęły się na prawie pół kilometra.

Patroszono statek po statku, obdzierano ze wszystkich metalowych części i przetapiano je. Flotę okrętów wojennych i kupieckich, która tworzyła miasto i jego porty, przerzedzono dla dobra tego projektu.

Składane w ofierze statki ogradzał wał pióropuszy dymu, kiedy krojono je na kawałki za pomocą palników.

Pewnego wieczoru, zmierzając do domu Bellis przez rufową część Niszczukowód, Szekel spojrzał w stronę horyzontu i zobaczył na skraju miasta w połowie zlikwidowany statek. Była to „Terpsychoria”: jej kontury skruszone i potrzaskane; mostek, większość omasztowania i pokład skasowane; metalowe wnętrzności zabrane do fabryk. Szekel nie czuł sympatii do „Terpsychorii”, dlatego nie zmartwił się, tylko zdziwił – z powodów, których nie umiał wyrazić.

Spuścił wzrok na wodę. Trudno było uwierzyć, że to się dzieje, że tak ogromnym wysiłkiem wciska się kolejne ogniwa w powstającą pod miastem gigantyczną konstrukcję.

W życiu Bellis funkcjonowało kilka języków. Z radością odświeżyła sobie stare techniki ich nauki: segmentacja umysłu, celem rozdzielenia wewnętrznych słowników, czy trans językowy, który po raz ostatni zastosowała w Smołoujściu.

Aum robił szybkie postępy w nauce salt. Jej uczeń był uzdolniony językowo.

Podczas popołudniowych dyskusji z Tintinnabulumem i innymi naukowcami Aum – ku zadowoleniu Bellis – od czasu do czasu zaczynał odpowiadać na pytanie, jeszcze zanim ona je przetłumaczyła i zapisała. Zdarzało się nawet, że sam pisał odpowiedzi w elementarnym salt.

„To musi być dla niego niezwykłe przeżycie” – pomyślała Bellis. Do tej pory nie uświadamiał sobie, że język może mieć jednocześnie wymiar pisany i mówiony. Usłyszeć wysokie kettai – to była dla niego rzecz nie do pomyślenia. Słuchanie pytań w salt i zapisywanie ich w tym samym języku wymagało od Auma psychicznego przestawienia się, ale poradził z tym sobie znakomicie.

Bellis nie żywiła do Krüacha Auma ciepłych uczuć. Jego nieustanna, nienasycona ciekawość, pod którą nie wyczuwała silnej osobowości, nużyła ją. Był szalenie inteligentnym, nudnym człowiekiem o mentalności nad wiek rozwiniętego dziecka. Cieszyło ją, że Aum ta szybko uczy się języka Armady, bo podejrzewała, że wkrótce nie będzie miała zbyt wiele do roboty w roli tłumaczki.

Wysokie kettai i salt otaczały ją każdego dnia.

Ale jej głowa była królestwem ragamoll. Bellis nie należała do kategorii lingwistów myślących w języku, którym w danej chwili się posługują. Jedyną osobą, z którą rozmawiała w swoim pierwszym języku był Silas, w tych rzadkich sytuacjach, kiedy się z nim spotykała. Pewnego dnia w jej życiu na krótko pojawił się czwarty język.

Quiesy – potocznie zwany trupiackim. Język Cromlech.

Do tej pory nie bardzo rozumiała, dlaczego Uther Doul powiedział to w swojej ojczystej mowie. Po jednej z sesji z Aumem Doul spytał ją, czy lubi uczyć się nowych języków, co skwapliwie potwierdziła. – Chciałabyś usłyszeć coś w quiesy? Nieczęsto mam okazję mówić w swoim rodzimym języku.

Osłupiała Bellis zgodziła się. Tego wieczoru poszła z nim do jego mieszkania pod pokładem „Wielkiego Wschodniego”.

Fonemy quiesy powstawały w tylnej części gardła, miękko szczekane na wdechu i rozdzielane milczeniami o ściśle określonej długości, równie ważnymi jak dźwięki. Doul ostrzegł ją, że jest to język pełen dziwnych subtelności. Przypomniał jej, że wielu szlachciców-thanati ma zaszyte usta, a nagłośnie innych nie działają, bo za bardzo przegniły. Poinformował ją, że quiesy ma formę pisaną, a także migano-mruganą.

Bellis była zafascynowana tym delikatnym językiem, jak też samym występem Uthera Doula. Z typowym dla siebie spokojnym, kontrolowanym entuzjazmem recytował fragmenty czegoś, co brzmiało jak poezja. Bellis zdała sobie sprawę, iż przyszła na „Wielki Wschodni” nie po to, aby nauczyć się języka, lecz po to, żeby go podziwiać z pozycji słuchacza.

Przebywanie w towarzystwie Doula nadal budziło w niej strach. Ale budziło też inne emocje, w tym podniecenie.

Bez słowa podał jej kieliszek wina. Odczytała to jako zaproszenie, by została dłużej. Siedziała, piła wino i czekała, rozglądając się po pokoju. Spodziewała się jakiejś ukrytej fortecy, a tymczasem Doul mieszkał w zwykłej kajucie, podobnie jak tysiące innych Armadyjczyków. Pomieszczenie było skąpo urządzone: biurko, dwa krzesła, koda, mała, czarno-biała rycina na ścianie. Koło okna stojak z bronią, w rogu skomplikowany instrument muzyczny, ze strunami i klawiszami: coś na kształt hybrydy harfy i akordeonu. Mniej więcej po minucie, gdy Uther Doul wciąż się nie odzywał, Bellis powiedziała:

Bardzo zainteresowała mnie historia pańskiej młodości. Muszę przyznać, że zanim pana poznałam, nie byłam pewna, czy Cromlech w ogóle istnieje. Poza tym, oprócz szeptów na temat krainy umarłych i pokonania Imperium Widmowców, zgubiłam się w gąszczu pogłosek. – Nie miała wprawy w tego rodzaju ostrym humorze, ale Doul uniósł brwi w udawanym rozbawieniu. – Bardzo bym się ucieszyła gdyby powiedział mi pan coś więcej o tym, co się wydarzyło, kiedy opuścił pan Cromlech. Wątpię, czy poznałam w życiu człowieka, który tak wiele podróżował. Czy pan…

Urwała, jakby wystraszyła się własnej śmiałości, lecz on domyślił się dalszego ciągu jej pytania.

– Nie, nigdy nie byłem w Nowym Crobuzon – odparł tonem, w którym dosłuchała się rozdrażnienia. – Nie jest pani pewna, czy wierzy pani w to, co pani powiedziałem o swoim mieczu, prawda? – zaskoczył ją. – Nie mam do pani pretensji. Myśli sobie pani, że zupełnie nie wygląda na taki stary. Co pani wie o Imperium Widmowców, panno Coldwine?

– Bardzo niewiele – przyznała.

– Ale wie pani, że w żadnym sensie nie byli ludźmi – ani też khepri, vodyanoi, striderami i tak dalej. Nie byli też rasą obcą w zwykłym znaczeniu tego słowa. Wszystkie ryciny i opisy, z którymi się pani spotkała, wprowadzają w błąd. Na pytanie: „Jak wyglądali?” nie ma prostej odpowiedzi. Ta broń – pokazał na swój pas – jest w widoczny sposób ukształtowana dla rąk ludzkich, dlatego zapewne uznała pani moje słowa o jej pochodzeniu za kłamstwo. – Bellis w ogóle się nie zastanawiała nad kształtem Miecza Możliwości, o czym Uther Doul z pewnością wiedział. – Nie widzi pani miecza – ciągnął – tylko jeden jego aspekt. Wszystko zależy tutaj od kontekstu, podobnie jak wiele innych rzeczy w Imperium Widmowców. Czytała pani zapewne jakieś pozycje z Imperialnego Kanonu? Mimo że są to przekłady z przekładów przekładów, co oznacza mnóstwo uzupełnień, pominięć i komentarzy, można tam znaleźć różne niezwykłe rzeczy. – Zwłaszcza Covertiana. – Wypił łyk wina. – Niektóre fragmenty są podawane jako pochodzące z czasów tuż po przybyciu Widmowców do Bas-Lag, jeszcze przed powstaniem ich imperium. Tak, po przybyciu – powiedział takim tonem, jakby z nim polemizowała. – Widmowcy nie urodzili się na tym świecie. – Bellis znała ten mit. – Jest jeden fragment… – Doul zamyślił się, a Bellis z konsternacją zdała sobie sprawę, że jego cudowny głos działa na nią kojąco. – Wersety dnia – może pani zna? „Grozę budzący, z trzepotem ogonów, płyną nad równiną światów, mijają sfery niebieskie, są jak światła pośród ślepoty nocy.” Jest to opis podróży Widmowców z… ich krainy do Bas-Lag. W brzuchu metalowej ryby, płynącej przez morze gwiazd. Najciekawszy jest jednak opis ich ojczyzny, czasem mylonej z piekłem. Uther Doul siedział na swojej pryczy i nie odzywał się przez dłuższy czas.

„Czy po to tutaj jestem?” – pomyślała nagle. „Czy właśnie to chciał mi powiedzieć?” Zachowywał się jak chłopiec, który chce podzielić się z kimś tajemnicą, ale brakuje mu śmiałości.

– Nadejściu poranka towarzyszyły „żelazne katarakty i ściana ognia” – podjął w końcu. – „Całe niebo na wschodzie było tak mocno rozżarzone światłem i gorącem, że oślepiłoby każdego, nawet gdyby patrzył z dna morza, rozpaliłoby powietrze, strawiło góry, roztopiło metal. Temperatura nieporównanie wyższa niż w piecu odlewniczym. Wstał poranek i świat zapłonął… Po paru chwilach ściana gorąca podniosła się i zakrzywiła nad ich głowami, zasłaniając niebo i spalając każdy atom gazu w powietrzu. A potem ogień się skurczył, jego brzegi stały się widoczne i przybrał postać okrągłej tarczy. Gorąco trochę zelżało, chociaż oceany wciąż wypełniało roztopione żelazo… Z upływem dnia ogień na niebie przesunął się na zachód. Późnym rankiem tarcza ognia skurczyła się jeszcze bardziej i było to słońce. W południe było znacznie mniejsze i zrobiło się bardzo zimno… Coraz mniejsze słońce wędrowało na zachód, to był jakby długi zmierzch, i ojczyzna Widmowców stała się bardziej lodowata niż Ocean Szronów. Wieczorem niebo było już ciemne, a słońce jawiło się jako ruchoma gwiazda… I było zimno, zimniej, niż potrafimy sobie wyobrazić. Świat spowiły warstwy lodu i szronu; nawet gazy, nawet eter stwardniał na kamień, tworząc ogromne wały i wypiętrzenia”. – Uśmiechnął się do Bellis półgębkiem. – Taka była ojczyzna Widmowców. Proszę sobie wyobrazić istoty zdolne przeżyć w takich warunkach. Proszę sobie wyobrazić, jakie musiały być spragnione odpoczynku. Dlatego opuściły swój kraj. – Bellis milczała. – Czy znana jest pani legenda Pękniętej Ziemi?

91
{"b":"101386","o":1}