Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Tuż przed atakiem zimna Bellis zobaczyła po stronie bakburty wieloryby , które bawiły się, czerpiąc z tego widoczną radość. Po kilku minutach nagle zbliżyły się do Armady, wzbijając olbrzymimi ogonami gejzery wody, i zniknęły. Prawie natychmiast przyszedł mróz.

W mieście nie było zimy, nie było lata ani wiosny, nie było zadach pór roku. Była tylko pogoda. Na Armadzie pogoda zmieniała się z funkcji miejsca, a nie czasu. Pod koniec roku, kiedy na Nowe Crobuzon spadały burze śnieżne, Armada pławiła się w Morzu Kominkowym albo wręcz przeciwnie, mieszkańcy siedzieli pod pokładami a członkowie załóg w grubych płaszczach holowali miasto ku kotwicowisku na Niemym Oceanie, w temperaturach, przy których crobuzońska zima wydawałaby się łagodna.

Armada myszkowała po oceanach Bas-Lag według schematów dyktowanych przez piractwo, handel, rolnictwo, względy bezpieczeństwa i inne niejasne czynniki, przyjmując pogodę z dobrodziejstwem inwentarza.

Zmienny klimat nie sprzyjał roślinności. Flora Armady potrafiła przetrwać dzięki taumaturgii, szczęściu i przypadkowi, jak również pewnym zabiegom rolniczym. Stulecia uprawy roślin doprowadziły do powstania wytrzymałych odmian, odpornych na duże zmiany temperatury. Zbiory odbywały się nieregularnie w różnych okresach roku.

Ziemie uprawne rozlokowano na pokładach pod sztucznym oświetleniem. W wilgotnych, starych ładowniach urządzone były pieczarkarnie, a w hałaśliwych, cuchnących kajutach mieszkały pokolenia zwierząt-mieszańców. Poletka listo wnic i jadalnych morszczynów rosły na tratwach zacumowanych obok drucianych klatek pełnych jadalnych skorupiaków i ryb.

Z upływem dni Tanner coraz bieglej posługiwał się językiem salt i zaczął spędzać więcej czasu z kolegami z pracy. Bawili się w pubach i salach hazardu w porcie Basilio, od strony rufowej. Czasem przychodził też Szekel, który dobrze się czuł w towarzystwie tych ludzi, ale często zabierał się w pojedynkę na „Kastora”.

Tanner wiedział, że chłopak spotyka się z Angevine, kobietą, której Tanner nie miał okazji poznać, służącą albo ochroniarką kapitana Tintinnabuluma. Szekel opowiedział mu o niej nieporadnym językiem nastolatka. Z początku Tanner był szczerze rozbawiony i miał do tego wyrozumiały stosunek. Z nostalgią wspominał własną młodość.

Szekel spędzał coraz więcej czasu z dziwnymi, skrupulatnymi myśliwymi, którzy mieszkali na „Kastorze”. Pewnego razu Tanner poszedł tam po niego.

Pod pokładem Tanner zagłębił się w porządnie zamieciony korytarz z drzwiami do kajut, na których widniały wywieszki z nazwiskami: „MODIST – przeczytał – FABER i ARGENTARIUS”. Kajuty towarzyszy Tintinnabuluma.

Szekel był w mesie, z Angevine.

Tanner przeżył szok. Angevine miała ponad trzydzieści lat, jak oceniał, i była prze-tworzoną… Szekel mu o tym nie powiedział.

Nogi Angevine kończyły się tuż poniżej ud. Sterczała jak jakiś dziwny galion z przedniej części wózka napędzanego silnikiem parowym ciężkiej maszynerii na gąsienicach, z paleniskiem pełnym koksu i drewna.

„To niemożliwe, żeby urodziła się w mieście” – uzmysłowił sobie Tanner. Tego rodzaju prze-tworzenie było zbyt brutalne, kapryśne, nieekonomiczne i okrutne, żeby dokonano go z innych powodów niż za karę.

Zaliczył jej na plus, że znosi natręctwo chłopaka. Potem zobaczył, z jakim przejęciem Angevine rozmawia z Szeklem, jak się ku niemu nachyla – pod dziwacznym kątem, zakotwiczona w ciężkim wehikule – jak patrzy mu w oczy. Tanner stanął jak wryty, przeżywszy ponowny szok.

Tanner zostawił Szekla z jego Angevine. Nie spytał, co jest grane. Szekel, nagle wtrącony w nowy dla niego konglomerat uczuć, zachowywał się jak hybryda dziecka i mężczyzny, to chełpliwy i strojący piórka, to poważny i owładnięty silnymi uczuciami. Tanner zdołał z niego wydobyć, że Angevine została uprowadzona przed dziesięciu laty. Podobnie jak „Terpsychorię”, jej statek skradziono na trasie do Nova Esperium. Angevine również pochodziła z Nowego Crobuzon.

Kiedy Szekel wrócił do małych pomieszczeń przy bakburcie starego statku fabrycznego, Tanner był zazdrosny, a potem skruszony. Postanowił czuwać nad Szeklem, ale bez ograniczania mu swobody.

Tanner usiłował wypełnić powstałą lukę, zawierając nowe przyjaźnie. Spędzał więcej czasu z kolegami z pracy. Robotników portowych łączyła ze sobą silna zażyłość. Tanner brał udział w ich lubieżnych żartach i zabawach.

Otworzyli się na niego, a wciągnęli go do swojej paczki głównie tym, że opowiadali wspaniałe historie. Jako, że był nowy, mieli znakomity pretekst do odgrzania opowiedzenia plotek, które wszyscy z nich słyszeli mnóstwo razy. Któryś wspominał o martwych morzach, wrzących pływach albo węgorzowatym królu i mówił do Tannera: „Pewnie nie słyszałeś o martwych morzach Tanner. Opowiem ci…”.

Tanner Sack nasłuchał się najdziwniejszych historii z mórz Bas-Lag i legend o pirackim mieście, a nawet o Niszczukowodach. Dowiedział się o straszliwych sztormach, które przeżyła Armada, poznał historię blizn na twarzach Kochanków, dowiedział się, w jaki sposób Uther Doul złamał kod możliwości i znalazł swój niezwyciężony miecz.

Brał udział w świętowaniu tego czy innego radosnego wydarzenia – ślubu, narodzin, wygranej w karty. I w mniej wesołych imprezach też. Kiedy podczas portowego wypadku odłamek szkła uciął kobiecie-kaktusce pół ręki, zorganizowano zbiórkę pieniędzy, a Tanner dal taką liczbę oczek i flag, z jaką tylko mógł się bezpiecznie rozstać. Innym razem w okręgu zapanowało przygnębienie na wiadomość, że statek z Niszczukowód, „Groźba Magdy”, zatonął w pobliżu Cieśniny Ognistej Wody. Tanner pogrążył się wraz z innymi w żałobie i jego smutek nie był udawany.

Ale chociaż lubił kolegów z pracy, a w tawernach i przy stołach biesiadnych miło spędzało się wieczory – no i czynił przy tej okazji skokowe postępy w nauce języka salt – nie mógł nie zauważyć, że spotkania te otacza jakaś niejasna atmosfera tajności. Nie mógł zrozumieć, o co w tym chodzi.

Podczas swojej pracy podwodni inżynierowie natrafiali na pewne tajemnice. Cóż to za cienie czasem dostrzega za uwiązanymi na krótkich postronkach rekinami-strażnikami, za zasłonami maskujących błysków? Jaki jest cel napraw wykonywanych codziennie przez Tannera i jego kolegów? Co to za substancja, którą „Sorgo”, skradziona platforma otaczana przez nich tak troskliwą opieką, wysysa z dna morza tysiące metrów w dole? Tanner wielekroć podążał wzrokiem za grubą, segmentowaną rurą i kręciło mu się w głowie, kiedy znikała w morskiej toni.

Jaki jest charakter tego projektu, o którym rozmawia się zaszyfrowanymi uwagami i skinieniami głowy? Jaki jest plan spajający wszystkie ich działania? O którym nikt nie chce mówić otwarcie, lecz wielu zdaje się o nim trochę wiedzieć, a wielu z nieostrożności lub nieposkromionego samochwalstwa udaje, że go rozumie?

Za przemysłem niszczukowodzkim kryło się coś dużego i ważnego lecz Tanner Sack jeszcze nie wiedział, co to jest. Podejrzewał, że wszyscy koledzy podzielają jego niewiedzę, ale mimo to czuł się wykluczony z jakiejś wspólnoty: opartej na kłamstwach, bladze i bredzeniu od rzeczy.

Niekiedy docierały do niego historie o innych pasażerach, członkach załogi albo więźniach z „Terpsychorii”.

Szekel powiedział mu o zatrudnionej w bibliotece Coldwine. Johannesa Tearflya widział osobiście, odwiedzającego port z uzbrojonym w notatniki i porozumiewającym się między sobą półgłosem zespołem o poufnym charakterze. Przez głowę Tannera przemknęła cierpka myśl, że hierarchie szybko się odtwarzają, że podczas gdy on zaharowuje się jak idiota pod wodą, jaśnie pan Johannes patrzy sobie, odfajkowuje coś w notesie i gmera w kieszeniach kamizelki.

Hedrigall, zawsze demonstrujący kamienne oblicze człowiek-kaktus siedzący za sterami „Arogancji”, powiedział Tannerowi o niejakim Fenchu, także z „Terpsychorii”, który często odwiedzał port. „Znasz go?” – spytał Hedrigall, a Tanner pokręcił tylko głową: nużyło go tłumaczenie, że nie znał nikogo ze stref powyżej ładowni. „Fench to dobry człowiek” – powiedział Hedrigall, można z nim pogadać, zna już chyba wszystkich na statku i wypowiada się jak osoba wtajemniczona o takich ludziach jak król Friedrich i Brucolac.

29
{"b":"101386","o":1}