Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Pojawiła się Melanie z Davidem. Harper ruszył, dodał gazu… i nagle oba samochody zaczęły pędzić na złamanie karku. Pod górę, jeden za drugim.

Pisk opon. Zgrzyt metalu. Przed oczami Jamiego realizowały się jego najgorsze lęki, a on stał za daleko, żeby pomóc. Samochód zawirował, uderzył w drugi, wyprysnął w powietrze. Wylądował z okropnym trzaskiem; maska odskoczyła do góry.

Patricia i Ann Margaret zaczęły krzyczeć i zerwały się do biegu.

On czekał, wstrzymując oddech, na znak życia jego córki.

Drzwi samochodu się otworzyły. Melanie wysiadła chwiejnie. Zakrwawione czoło. Ona sama oszołomiona i na wpół przytomna. Nagle rzuciła się w zarośla.

Jamie usiłował ją zawołać, ale stał za daleko. Harper wysiadł z pistoletem w ręku. Pobiegł za Melanie.

Riggs nie dawał na razie znaku życia. Nie było czasu, żeby to sprawdzać. Jego pierwszą myślą – jedyną – była zawsze Melanie.

I tak to się wszystko skończy, pomyślał.

Zerwał się do biegu. Miał broń, miał doświadczenie, miał przygotowanie. A jednak kiedy wpadł w zarośla, myślał tylko o córce i bał się jak nigdy w życiu.

Jeszcze nie wiesz niczego, dziecko. Jeszcze niczego nie wiesz…

Och, Jezu, weź moje głupie życie, tylko uratuj moją córeczkę. Uratuj moją córeczkę przed Harperem.

Czteroletnia Meagan biegła przez zarośla. Biegła, biegła, biegła. Gałęzie szarpały ją za włosy, raniły policzki. Niskie kolczaste krzaki chwytały za ulubioną niebieską sukieneczkę, zatrzymywały.

Biegła z wysiłkiem, małe nóżki poruszały się niestrudzenie. Musiała uciekać. Szybko. Szybko, szybko, szybko.

Chciała wrócić do domu, do mamusi. Pora wracać do domu.

Biegła, ale za plecami słyszała zbliżające się, dudniące kroki.

Tatuś Jamie biegł za nią. Tatuś Jamie chciał ją znowu zaprowadzić do chaty. Ale ona chciała do mamusi! Chciała do Briana!

Nie możesz wracać do domu. Oni cię już nie chcą.

Ja chcę do domu!

Będzie dobrze, dziecko, zajmę się tobą. Wyjedziemy stąd, przeprowadzimy się w bardzo ładne miejsce. Możesz mieszkać jak księżniczka w dalekim królestwie, które nazywa się Londyn.

Ja chcę do domu!

Wiem, kochanie. Ale nie możesz. Harper… twój tatuś nie jest teraz dla ciebie dobry. To nawet nie jest twój prawdziwy tatuś. Boję się, że tak naprawdę chce tylko pieniędzy.

Do domu!!!

Kochanie, nie!

Kroki, coraz bliżej. Trzask gałęzi, trzask krzaków.

Biegnij, Meagan, biegnij. Szybciej, szybciej.

Zbliżające się kroki…

Dyszenie…

Uciekaj, Meagan!!!

Jakaś ręka wystrzeliła spomiędzy gałęzi i chwyciła ją w talii. Melanie nabrała oddechu, żeby krzyknąć. Druga ręka zakryła jej usta, a ona znalazła się przyciśnięta do dużego, krzepkiego ciała.

– Ciii… – szepnął jej do ucha Jamie O’Donnell. – Nie hałasuj.

Dopiero teraz usłyszała trzaski łamanych gałęzi. Harper pojawił się o parę metrów od nich. Torował sobie drogę przez zarośla. Trzymał w ręku duży pistolet.

David ocknął się, słysząc w uszach dzwonienie. Zamrugał i zdziwił się, co robi na strzelnicy. I dlaczego na strzelnicy jest tak jasno. I dlaczego ma taką mokrą twarz.

Uniósł rękę i zaraz ją opuścił. Była zakrwawiona.

Sięgnął po Melanie i zdał sobie sprawę, że jest w samochodzie sam. Drzwi po jej stronie były szeroko otwarte, pas bezpieczeństwa leżał na ziemi. Drugi samochód, tuż za nimi, także był otwarty.

Pchnął drzwi po swojej stronie. Nic. Cholera. Ręce mu się trzęsły, a na skroni rósł pierwszorzędny guz. Przynajmniej raz bolało go coś innego niż plecy. Jezu Chryste, musi dogonić Melanie.

Wreszcie pokonał pas bezpieczeństwa, przecisnął się na siedzenie pasażera i upadł na ziemię. Świat wirował.

Wstał z wysiłkiem, trzymając się samochodu. Miał pistolet, więc nie był bezbronny. Melanie ciągle tam była, bez wątpienia oszołomiona, zagubiona i spanikowana.

Zbieraj się, David. Oprzytomniej.

Zerwał krawat i owinął nim sobie czoło. Krew przestała lecieć w oczy. Wbił paznokcie w dłoń. Ból otrzeźwił go na tyle, że świat przestał się kręcić.

Odbezpieczył swoją wspaniałą berettę, po raz pierwszy od wielu lat pomyślał o ojcu z wdzięcznością i skoczył w las.

Melanie stała jak skamieniała. Serce łomotało jej w piersi. Wszystko ucichło; teraz każdy ruch, każdy dźwięk wydawał się wyolbrzymiony. Jamie przyciskał ją do siebie tak mocno, że z trudem oddychała. Jej ojciec był coraz bliżej; sprawdzał krzaki, jakby szukał małego zwierzęcia. Broń trzymał w ręku. Jamie swoją miał pod marynarką. Wpijała się jej w żebra.

Nagle ujrzała następny strzęp sceny.

Potknęła się na korzeniu drzewa, upadła na ziemię. Powietrze uszło jej z płuc. To koniec. Dała się złapać. Krew na kolanach, gałązki we włosach. Nie zostało jej nawet tyle oddechu, żeby płakać.

Tatuś Jamie ukląkł obok niej. On też był zmęczony. Dziwne, ale to on płakał. Powoli odgarnął jej włosy, sprawdził, czy nie złamała sobie jakiejś kości, przyjrzał się zakrwawionemu kolanku.

Delikatnie, bardzo delikatnie wyjął z rany ostre kamyczki. Powtarzał szeptem, że wszystko będzie dobrze. Musi się tylko przyzwyczaić, a potem zrozumie, że on jej nigdy nie skrzywdzi. Nazywał ją swoją córeczką.

Coś trzasnęło w krzakach po prawej. Jamie odwrócił się w tamtą stronę, Harper podniósł głowę. Obaj patrzyli w stronę źródła dźwięku.

Melanie wbiła łokieć w brzuch swojego chrzestnego ojca. Skrzywił się, ale usiłował się opanować. Kopnęła go w wewnętrzną stronę stopy. Wstrząsnęło to nim na tyle, że rozluźnił chwyt; wyrwała mu się z całej siły. Chciał ją złapać za ramię, ale uskoczyła i rzuciła się przed siebie, na prawo, z dala od nich obu.

– Psiakrew! – To Jamie.

– Melanie! – To Harper. Spuściła głowę i przyspieszyła.

Wszystko wydarzyło się jednocześnie. Trzask gałązek. Wydawało jej się, że biegnie szybko, ale jej ojciec chrzestny znalazł się przy niej w ułamku chwili. Sięgnął do jej ramienia. Raptem Harper doskoczył do nich, unosząc broń.

Rzuciła się pomiędzy nich; z boku rozległy się strzały.

Wiedziała że kula leci prosto na nią. A potem ojciec chrzestny skoczył. Jamie zawisł w powietrzu, rozpościerając ręce. Patrzył jej prosto w oczy z napięciem, determinacją, smutkiem.

Kula wbiła mu się w plecy. Wygiął się w łuk i runął na ziemię.

Zobaczyła Harpera; stał tuż przed nią z dymiącym pistoletem.

– Zawsze mi wchodził w drogę – powiedział.

I wymierzył prosto w nią.

David pędził przez zarośla. Potykał się o korzenie, otrząsał się z suchych liści. Widział już coraz wyraźniej, na tyle, żeby poznać, że się zgubił.

Wrócił na szosę, tam skąd zaczął bieg. Ale teraz usłyszał, że z bagażnika drugiego samochodu dochodzi dudnienie.

– Hej! – wołał męski głos. – Niech mi ktoś pomoże!

David wyszarpnął kluczyki ze stacyjki i otworzył bagażnik. Na świat wyjrzał Brian Stokes.

– Co się stało? – spytał David, pomagając mu się wydostać. Brian dotknął nosa, który wyglądał jak rozbity młotkiem.

– Harper… Ma broń. Uderzył mnie.

– Dlaczego?

– Bo nie chce… żebym pomógł Melanie. Muszę pomóc Melanie. Zrobił krok naprzód, ale osunął się na asfalt.

– Ty nie rozumiesz… Harper musi się zabezpieczyć. Musi… ją zabić.

– Dlaczego? To jego córka.

– Nie… Jamiego… Nie rozumiesz? To córka Jamiego.

Ostatni kawałek wskoczył na miejsce, a zaraz potem nadeszła myśl, że Harper naprawdę musi zabić Melanie. Jasna cholera!

Jakby na potwierdzenie, powietrzem wstrząsnął huk strzału.

– Pomóż jej! – krzyknął Brian.

David popędził przed siebie.

Melanie upadła na kolana, nie zwracając uwagi na Harpera i jego broń. Jamie patrzył tylko na nią. Ręka drżała mu lekko, usta łapały powietrze. Melanie usłyszała syczący dźwięk i zdała sobie sprawę, że został postrzelony w płuco. Powietrze z niego uciekało razem z życiem.

70
{"b":"101339","o":1}