Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Przepraszam! – krzyknęła, wpadając do wykładanego boazerią pokoju, w którym na miejscu skórzanych sof stały teraz cztery leżanki. – Chciałam już dawno zajrzeć i spytać, czy czegoś ci nie potrzeba, ale jest taki ruch, że można oszaleć!

– To całkowicie zrozumiałe – mruknęła Ann Margaret, przecierając watką męskie ramię i w ułamku sekundy wkłuwając w nie igłę. – Jak widzisz, u mnie wszystko w porządku.

– Cześć, piękna – odezwał się właściciel ramienia. – Zastanawiałem się, gdzie się chowasz.

Melanie rozpromieniła się w uśmiechu.

– Wujek Jamie! Jesteś! Powinnam się domyślić, że mój ojciec chrzestny przyleci aż z Europy, żeby znaleźć się sam na sam z piękną kobietą.

– Nie mogłem się powstrzymać – wyznał Jamie. – Tak to bywa, kiedy się jest Irlandczykiem.

Melanie pokręciła głową. Słyszała to już nieraz i nie miała nic przeciwko temu, żeby usłyszeć znowu. Jamie O’Donnell, przyjaciel jej rodziców jeszcze z Teksasu, był jednym z najbliższych jej ludzi na świecie. Zjeździł cały świat, poszukując rzadkich towarów dla swojej spółki importowo-eksportowej. Dwa razy do roku odwiedzał ich dom, by przekarmiać ją zagraniczną czekoladą i zasypywać egzotycznymi zabawkami oraz nieco przesadzonymi opowieściami.

Leżał na szpitalnym łóżku w smokingu za trzy tysiące dolarów, w którym wyglądał jak przebrany. Może przez ten brylantowy kolczyk, migoczący mu w lewym uchu, a może przez jego słynny łobuzerski uśmiech.

– Dałeś sobie pobrać krew, wujku? Myślałam, że skoro wiedziesz takie życie…

– Dziecko, mówisz do świętego. Jestem czysty i nieskalany, przysięgam.

– Akurat – mruknęła Ann Margaret i opasała gumką pustą torebkę na krew.

Melanie powiodła wzrokiem między jej ojcem chrzestnym a najlepszą przyjaciółką. Może się jej wydawało, ale przysięgłaby, że Ann Margaret nagle oblała się rumieńcem i unika patrzenia na Jamiego. Bardzo interesujące.

Położyła się na łóżku obok i wyciągnęła ramię do przyjaciółki.

Jamie nie tracił czasu.

– Brianowi naprawdę się wydaje, że jest gejem?

– Chyba mu się nie wydaje.

Jamie westchnął.

– A twój ojciec, jak zwykle pełen zrozumienia, wyrzucił go na zbity pysk.

Melanie skrzywiła się boleśnie.

– Brian go sprowokował. Wyobraź sobie taką scenę: Harper podaje ordynatorowi kaczkę z pomarańczami, a tu raptem jego syn wpada do jadalni z wrzaskiem, że ma dość, cholera, kłamstw, że jest, cholera, gejem i lepiej, cholera, żeby ojciec się z tym pogodził. Tata siedział z tą kaczką jak posąg. Gdyby to wszystko nie działo się naprawdę, pewnie bym się śmiała.

– Brian zawsze dramatyzuje – rzuciła Ann Margaret, która od lat śledziła dzieje rodziny. – Chodzi na psychoterapię?

– Przestał. Zdaje się, że jego kochanek jest bratem terapeuty, czy coś takiego.

– Żartujesz! – Ann Margaret i Jamie otworzyli szeroko oczy.

– Powiedz chociaż, że dobrze sobie radzi – poprosił Jamie. Ale Melanie nie mogła spełnić tej prośby.

– Nie wiem, jak sobie radzi. Nie chce ze mną rozmawiać.

– Co za bęcwał! – Jamie pokręcił głową. – On i Harper zawsze szli łeb w łeb. Dwie zakute pały, oto cały problem. Ale ten chłopiec zawsze miał fioła na twoim punkcie. Śmiałem się, że traktuje cię jak szczeniaka: codziennie nowa zabawka, czekoladki, cukierki. Nie rozumiem, dlaczego tak się na ciebie obraził. – Jamie zamilkł na chwilę i dodał ostrożnie: – Bo chyba nie miał powodu, co? Myślę, że cię nie obchodzi jego orientacja, czy jak to się teraz nazywa.

– Nie obchodzi. Ani mnie, ani mamy. Ale nie wiem… Brian zawsze miał te swoje nastroje. Takie ataki jak mama; napady smutku, nawet gniewu. Kiedy wykrzyczał, że jest gejem, od razu pomyślałam: ach, więc to dlatego. Teraz już to wiemy, wszystko jest jasne, więc będzie lepiej. Ale nie miałam racji. Coś się w nim wyłączyło… tak, wyłączyło, i nagle nas znienawidził. Wszystkich. Nie rozumiem, dlaczego.

Ojciec chrzestny zerknął na nią z troską.

– Odzywasz się do niego?

– Zostawiłam mu sześć wiadomości na sekretarce. Potem pojechałam do niego. Nie otworzył drzwi.

– Przeciąga strunę.

– Pewnie musi się namyślić.

– Nie musi się namyślać, żeby wiedzieć, że matka i siostra zasługują na szacunek. Trudno, co się stało, to się nie odstanie. Czy Harper powiedział coś więcej?

– Wiesz, że on nie mówi o takich rzeczach.

– Najwyższy czas, żeby wyciągnął głowę z tyłka – oznajmił Jamie. Była to jego ulubiona opinia na temat Harpera, ale wygłosił ją bez zaciętości. Obaj znali się zbyt długo, żeby nadal potępiać swoje wady.

– Tato jest konserwatywny. Jego koledzy pewnie nieczęsto muszą znosić występy synów, którzy publicznie oznajmiają, że są gejami.

– Syn to syn.

Ann Margaret położyła dwa palce na zwitku gazy, otaczającym igłę.

– I to mówi ktoś, kto sam nie ma syna. Jamie oblał się rumieńcem.

– Pilnuj własnego nosa, ty mała, wścibska…

Ann Margaret wyszarpnęła igłę. Jamie otworzył usta w bezgłośnym proteście, po czym, jak skarcony chłopiec, posłusznie uniósł rękę nad głowę.

– Brawo – rzuciła wesoło Ann Margaret. Jamie rzucił Melanie cierpiące spojrzenie, mające oznaczać, że wie, iż trafił na godnego przeciwnika, ale nie chce się z tym pogodzić.

Ann Margaret zajęła się Melanie. Wyjęła igłę, nałożyła opatrunek.

– Myślę, że Harper wkrótce się podda – wyznała Melanie, kiedy oboje mogli już usiąść. Przeniosła się na leżankę Jamiego.

– Tak sądzisz?

– Widziałam, jak płacze – szepnęła. – W zeszłym tygodniu, późno w nocy, na parterze. Myślał, że jest sam.

Jamie wbił wzrok w podłogę, nagle spochmurniały. Melanie zerknęła na niego z zaciekawieniem.

– Czego od niego chcesz? Tata został wychowany w latach pięćdziesiątych, kiedy mężczyźni byli mężczyznami, kobiety kobietami, a geje ciotami. Nie twierdzę, że tak było dobrze, ale trudno przełamać taką tresurę.

– Zawsze byłaś dyplomatką.

– To nie polityka. To rodzina.

Oboje pogrążyli się w milczeniu, przyglądając się rozbawionemu tłumowi.

Melanie dostrzegła ojca. Stał w lewym kącie salonu i żartował ze swoim głównym rywalem ze szpitala. William też już przyszedł i nie odstępował go na krok. Podobnie jak Harper, odznaczał się zwykle nieskazitelną elegancją. Ale dziś był dziwnie wymięty.

Może męczy go romans z trzema kobietami jednocześnie.

Odsunęła tę myśl. To już nie jej sprawa.

Rozejrzała się w poszukiwaniu matki i znalazła ją w przeciwległym kącie pokoju. Na przyjęciach rodzice rzadko występowali razem, a już zwłaszcza ostatnio. Sprawa Briana wprowadziła między nich rozdźwięk.

Ale nigdy nie kłócili się przy ludziach. Ani przy dzieciach. Dyskutowali dyskretnie, późnym wieczorem, gdy sądzili, że Brian i Melanie już śpią. Melanie uważała związek swoich rodziców za trwały, choć chłodny. Nawet teraz nie martwiła się o jego spójność. W końcu przechodzili już gorsze sytuacje.

Patricia odstawiła szklankę z sokiem i ruszyła przed siebie. Minęła Harpera i wydawało się, że chce pójść dalej, ale mąż dotknął jej łokcia. Trudno powiedzieć, kogo ten niespodziewany gest zaskoczył bardziej: Melanie czy Patricię.

Harper był najwyraźniej w lepszym nastroju; powiedział do żony coś, co wywołało jej uśmiech. Mruknął jeszcze parę słów z błyskiem w oku, a ona roześmiała się głośno, zaskoczona i zadowolona. Odwróciła się do męża. Długie palce chirurga musnęły jej obojczyk i spoczęły w talii; Patricia pochyliła się ku niemu ruchem, którego Melanie nie widziała już dawno.

Jamie poruszył się obok niej; zdała sobie sprawę, że i on przygląda się jej rodzicom. Miał nieodgadniony wyraz twarzy.

– Wszystko będzie dobrze – szepnęła z nową nadzieją. – Widzisz? Najgorsze minęło.

– Twoja mama jest piękna – powiedział Jamie miękko. Za ich plecami Ann Margaret zaczęła krzątać się bardziej energicznie.

– Dzielnie chodzi na spotkania AA. Jest twarda, naprawdę. – Melanie rzuciła okiem na zegarek i zeskoczyła na ziemię. – Zostaniesz trochę w Bostonie?

7
{"b":"101339","o":1}