– Jest lekarzem – wtrącił David. – Więc musi być precyzyjny.
– Jako dziewięciolatek? Poza tym, co mógłby wiedzieć o policyjnych procedurach? I jak dziecko mogłoby przekonać Russella Lee, żeby przyznał się do zbrodni, której nie popełnił? Nie rozumiesz? – Spojrzała mu prosto w oczy. – Na tej kartce nikt nie pasuje do osoby, której szuka Quincy. Nie jestem specjalistą, to prawda, ale na tym etapie to się nie sprawdza. Mordercą nie jest nikt z mojej rodziny. Koniec, kropka.
Odetchnęła. Ale wtedy David przysunął kartkę ku sobie. Wziął ołówek. Narysował kilka linii. I bez trudu zniszczył jej nadzieję.
– Masz rację – powiedział. – Absolutną rację. W pojedynkę żaden członek twojej rodziny nie spełnia wymagań. I to właśnie miała znaczyć wiadomość. Idiota ze mnie, że od razu tego nie zauważyłem. Listy nie przychodzą do jednej osoby, lecz do wszystkich. To oni! I jeśli ich razem zestawisz…
Spojrzał jej w oczy.
– Twoja matka, ojciec, brat czy ojciec chrzestny nie mogli popełnić zbrodni. Za to cała rodzina…
– Nie…
– Tak. Przykro mi, ale tak jest.
Musiała wstać. Parę razy obeszła pokój. W głowie jej szumiało.
– To kombinacja – mamrotał David, robiąc szybkie notatki. Wyglądał, jakby mówił do siebie. – Każdy z nich przegra w pojedynkę, ale jako grupa mają wszystkie cechy i wiedzę, by popełnić zbrodnię. Harper sporządza żądanie okupu, wpada na pomysł przypisania morderstwa komu innemu. Dręczona wyrzutami matka owija ciało Meagan w kocyk. Ojciec chrzestny pozbywa się zwłok i rozmawia z Russellem Lee Holmesem. Gdy policja zaczyna zadawać niewygodne pytania, Russell Lee przyznaje się do cudzej zbrodni, a w zamian twoja rodzina zapewnia dom jego dziecku. Przez całe życie nienawidził nędzy, a teraz raptem dowiaduje się, że jego córka może żyć w luksusie. Cóż za okazja.
– Ale… ale morderstwo… – zaprotestowała. – Nikt z nich nie jest tak okrutny. Sam powiedziałeś: żadne z nich nie jest tak okrutne, żeby popełnić morderstwo!
Podniósł na nią roztargnione spojrzenie. Zdała sobie sprawę, że jej życie stało się dla niego akademickim zagadnieniem, grą, w której wielki agent może się wykazać. Pobladła.
– A jeśli to nie było morderstwo? A jeśli to nieszczęśliwy wypadek? A jeśli mały Brian za bardzo się zapamiętał w ataku wściekłości?
– Boże – szepnęła ze zgrozą.
– Zastanów się. Dziewięcioletni chłopiec robi Meagan krzywdę. Jak postępują twoi rodzice? Jedno dziecko już stracili.
– Nie!
– Jamie O’Donnell jest wobec nich lojalny. Zrobiłby wszystko, żeby oszczędzić Patricii dalszego cierpienia. Wreszcie mamy sytuację, w której troje dorosłych ludzi przezwycięża dzielące ich różnice i zaczyna wspólnie działać.
– Ale obcięcie głowy… i rąk…
– Może to było konieczne. Quincy powiedział, że dekapitacja służy także do zatarcia śladów. Usiłowali naśladować mordercę, który dusił swoje ofiary. Ale jeśli Meagan zginęła w wypadku? Może spadła ze schodów, może uderzyła się w głowę? Musieli się zdecydować na dekapitację. W przeciwnym razie policja mogłaby określić prawdziwą przyczynę śmierci. Jeśli została uderzona tępym narzędziem, można by znaleźć w ranie odpryski farby, włókna czy cząsteczki metalu, na podstawie których określono by rodzaj narzędzia zbrodni. Dlatego odcinają głowę i ręce, żeby ukryć jeszcze jakieś rany, i postanawiają naśladować mordercę, o którym piszą wszystkie gazety.
Melanie kręciła głową bez słowa.
– Ale policja nie jest przekonana ciągnął David. – Harper nie zna szczegółów, więc naśladownictwo nie jest dokładne. Potem Russell Lee wpada, więc postanawiają zwrócić się prosto do niego. Jamie… Tak, Jamie składa mu wizytę. I dobijają targu.
Spojrzał na nią chmurnie.
– Przykro mi, Melanie, ale tak to wygląda. Jesteś dzieckiem Russella Lee Holmesa, a oni przyjęli cię do swego domu w noc jego śmierci w zamian za to, że pomógł im zatuszować śmierć Meagan.
– To nieprawda, nieprawda…
Mocno oplotła się ramionami. W jej głosie mimo woli brzmiała rozpacz.
David podniósł się z kanapy. W jego oczach ujrzała coś, czego dotąd nie zauważyła. Może czułość. Albo współczucie. Wziął ją za ręce, niespodziewanie przyciągnął do siebie i przytulił jej głowę do swojej piersi. Dopiero teraz poczuła, że dygocze.
– Może – szepnął ochryple. – Ale nie ma wątpliwości, że ktoś kazał zabić Larry’ego Diggera. A także ciebie.
Kolana ugięły się pod nią, osunęłaby się na ziemię, gdyby David jej nie podtrzymał. Chwyciła obiema rękami jego koszulę. Zawisła na nim całym ciężarem.
– Nie bój się – szepnął w jej włosy. – Nie pozwolę, żeby cię skrzywdzili. Nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić.
– Ale… przecież… ja ich kocham…
Schowała twarz na jego piersi i mocno zacisnęła pięści.
Powoli najgorsze minęło. Stopniowo zdała sobie sprawę, że David prowadzi ją na kanapę. Położył się razem z nią. Czuła dotyk jego szczupłego ciała. Głaskał ją po włosach, po plecach. Musnął wargami policzek, potem płatek ucha. Czule. Łagodnie.
Odwróciła się do niego z dziką gwałtownością i pocałowała mocno. Wargi napierające na wargi, zderzające się zęby, zdyszane oddechy. Wyprężyła się, usiłując zatonąć w doznaniach. Pochłaniał ją: jego język wtargnął w jej usta, wypełnił ją, sprawił ulgę…
A kiedy sutki zaczęły pulsować, a całe ciało tętniło oczekiwaniem, odsunął się od niej. Słyszała jego ochrypły oddech, widziała pulsowanie tętna na szyi. Widziała, że trzęsą mu się ręce.
– Dość – powiedział ochryple.
– Dlaczego?
– Bo to nie w porządku. Chcę, żeby wszystko było jak należy.
Wstał pospiesznie z kanapy. Najwyraźniej zdawał sobie sprawę, że Melanie w tym stanie nie zniesie sprzeciwu, a i on nie czuł żadnej satysfakcji z opierania się jej. Na jego spodniach rysowało się wyraźne wybrzuszenie. Musiał włożyć ręce do kieszeni, bo same wyciągały mu się w stronę Melanie.
Przez jakiś czas rozważała, czy warto nalegać. Pragnął jej, a ona chciała, żeby ktoś jej pragnął. Ktokolwiek.
Ale miał rację. Była zbyt zdesperowana. Później znienawidziłaby go za to.
Wstała i podeszła do okna.
– Nigdy nie zrobili mi krzywdy. Byli dla mnie dobrzy.
Nie odpowiedział. Chwile dłużyły się w nieskończoność.
– Policja powinna wkrótce znaleźć tego zabójcę – odezwał się w końcu. – Kiedy wezmą go w obroty, zdradzi nam parę ciekawych rzeczy.
– Na przykład, kto go wynajął.
– Właśnie.
– I wtedy się dowiemy.
– Właśnie.
– To dobrze. Dobrze. Wyprostował ramiona, przeciągnął się.
– Muszę się przespać.
– Wiem.
– Ty nie? Nic ci nie jest?
– Nie.
– Niedługo się dowiemy – powtórzył.
Tylko się uśmiechnęła. Nie była już taka pewna siebie. Zastanawiała się, czy jej rodzina kryje jeszcze coś, co nie powinno ujrzeć światła dziennego.
David ruszył ku sypialni. Nagle zatrzymał się i odwrócił z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
– Wiesz co? Nie potrzebujesz ich tak bardzo, jak ci się zdaje. Jesteś silniejsza niż sądzisz.
– Co to ma wspólnego z tym, że ich kocham?
Na to nie miał odpowiedzi.
Jeszcze długo siedziała bezsennie, skulona, z kolanami podciągniętymi pod brodę. Myślała o rodzicach, bracie i ojcu chrzestnym. O tym, jak się z nią bawili, jak ją rozśmieszali, jak się nią zachwycali. Jak poświęcali jej swój czas i uwagę, jakby była upragnionym prezentem, który wreszcie dostali na własność.
Tuż przed zapadnięciem w sen pomyślała: jeśli naprawdę jestem dzieckiem Russella Lee Holmesa, dlaczego Quincy powiedział, że to miejsce, które widzę we wspomnieniach, to nie jest jego szopa? A jeśli zrobili to wszystko po to, żeby ratować Briana, czy nie jest dziwne, że ojciec go wydziedziczył?
Zabójca, pomyślała w ostatniej chwili. On nam powie.
Ale nie mieli takiego szczęścia. Rano obudził ich dzwonek telefonu. Detektyw Jax donosił, że znaleźli wreszcie zabójcę.
A raczej jego zwłoki.