Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Dla Melanie Patricia podniosła się z upadku. Dla Melanie znowu zaczęła kochać Briana, obdarzać go troską, której rozpaczliwie potrzebował. Dla Melanie oddała mu matkę. Dla Melanie zaczęła nawet kochać swojego męża, ponieważ akurat wtedy, gdy sądziła, że nic już ich nie łączy, podarował jej najwspanialszy prezent: drugą córkę i nadzieję na dalsze życie.

Tego wieczoru, gdy Melanie zamieszkała w ich domu, Patricia powoli zdjęła ubranie i po raz pierwszy od ponad pięciu lat wśliznęła się w ramiona męża. Harper ją przyjął, choć wiedziała, że od dawna miewał inne kobiety. Nigdy jednak już nie było między nimi tak jak kiedyś.

Zrozumiała to po krótkim okresie fizycznego oszołomienia. Harper nie mógł jej już kochać. Nie wielbił jej tak jak na początku. Nie spoglądał na nią z pożądaniem.

Akceptował ją, opiekował się nią, ale nie mógł jej wybaczyć. W Teksasie wybaczaniem zajmowały się kobiety.

O proszę, już odłożył strony z notowaniami. Teraz czyta wiadomości z miasta. Przez chwilę mignęła jej jego twarz, którą znała od trzydziestu ośmiu lat. Oczy nadal błękitne, szczęka mocna, włosy gęste i złote.

Nawet w wieku pięćdziesięciu ośmiu lat wyglądał jak ten chłopak, który zawrócił jej w głowie i kazał zapomnieć o Jamiem O’Donnellu.

Wycięła kawałek miąższu z grejpfruta.

Nawiedziły ją niechciane wspomnienia o teksańskich nocach, parnych i gorących, kiedy zdawało się im, że podbiją świat. Jamie był taki silny, Harper tak urzekający, a ona po prostu piękna.

Harper to piękne pozory i nic więcej, malutka. Ma obsesję na punkcie wyglądu, nie treści. Zasługujesz na kogoś lepszego.

Jamie, on mnie rozumie.

Dlaczego? Bo się odpowiednio ubiera, robi sobie manikiur? Bo sprzedałby własną matkę za zaproszenie do wyższych sfer?

Właśnie, ukochany. Właśnie.

– Wybacz mi, Meagan – szepnęła nad grejpfrutem. – Wybacz mi. Harper opuścił gazetę.

– Co mówiłaś?

– Niepokoję się o Melanie. Natychmiast odłożył gazetę na bok.

– Za ciężko pracuje – powiedział poważnie. Zdrowie było jego domeną. Zawsze bardzo się martwił o Melanie, zwłaszcza kiedy miała migreny. – Musi zrobić sobie wolne.

– Chciałam jej pomóc – wyznała Patricia i wzruszyła lekko ramionami. Nie potrafiła skłonić córki do zmiany tempa, tak jak nie potrafiła do tego skłonić męża.

Harper jakby czytał w jej myślach.

– A gdybyśmy wszyscy zrobili sobie wakacje?

– Słucham?

– Mówię poważnie, Pat. – Pochylił się ku niej. – Zastanawiam się nad tym od wielu tygodni. Zawsze mówiłem, że kiedyś, jak odejdę na emeryturę, będziemy podróżować po całym świecie. Ale w końcu nie robię się młodszy. Jak my wszyscy. Może pora wreszcie iść za głosem serca? Zabierzemy dzieci i zjeździmy cały świat. Co ty na to?

Patricia zamarła. Drżącą ręką odłożyła srebrną łyżeczkę. Zjeździć cały świat? Tak po prostu? W najśmielszych marzeniach nie wyobrażała sobie, że mąż mógłby zaproponować coś podobnego.

Spojrzała na niego nieufnie, szukając czegoś, czego nie potrafiła nazwać. Nie wiedziała, czy zdawał sobie sprawę, że ona nadal go kochała. Po tylu latach. Chociaż stawiał pracę przed rodziną. Chociaż spotykał się z głupimi smarkulami, a potem wracał do domu i całował ją w policzek. Zastanawiała się, czy wiedział, z jaką niecierpliwością oczekiwała dnia, w którym mąż odejdzie na emeryturę i znowu będzie należał do niej. Wtedy będą mogli odzyskać to, co było między nimi w te pierwsze upalne dni w Teksasie. Może spróbują sobie wybaczyć obopólne błędy, grzechy i żale. I zacząć od nowa.

Przecież mówi się, że na to nigdy nie jest za późno.

– Czy… odejdziesz ze szpitala?

– No, nie na zawsze.

Szybko schyliła głowę, żeby nie dostrzegł jej rozczarowania.

– A więc wakacje? Tydzień, dwa?

– Dłużej. Może cztery, może sześć miesięcy. Zaszaleję i poproszę o urlop.

Urlop. Znowu przykuł jej uwagę. Nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy też wietrzyć jakiś podstęp. Ze wszystkich sił starała się wyglądać na zwyczajnie zainteresowaną.

– Naprawdę? Kiedy?

– W przyszłym tygodniu – oznajmił rzeczowo.

Na patio zapadła taka cisza, że Patricia prawie słyszała bicie swojego serca. W przyszłym tygodniu. Harper nigdy nie działał tak szybko. Nigdy nie brał urlopu.

O Boże, nie chodziło o Melanie ani o romans. On wiedział. On wszystko wiedział.

O wiadomości, którą znalazła w samochodzie po spotkaniu AA. W jej zamkniętym mercedesie z najnowszym alarmem. Na siedzeniu kierowcy.

Pięć słów wyciętych z jakiejś gazety. Prostych słów. Przejmujących dreszczem do szpiku kości.

„Dostajesz to, na co zasługujesz”.

W lodowatej chwili, gdy przeczytała tę wiadomość, serce zatrzepotało jej jak ptak w klatce. Nawiedziło ją okropne wrażenie, że przeszłość zlała się z teraźniejszością i wypadki toczą się własnym torem, a ona nie ma na nie wpływu. Nie rób jej krzywdy, zaczęła powtarzać bezgłośnie. Nie krzywdź Melanie. Tym razem byłam dobra. Przysięgam, przysięgam, zachowywałam się najlepiej jak mogłam.

– Pat? Co się dzieje? Myślałem, że się ucieszysz.

– Pół roku – wymamrotała, nie podnosząc oczu. – Gdzieś daleko stąd. Weźmiemy Melanie?

– Tak.

– A… Briana?

Harper zawahał się i powoli skinął głową. – Ale bez żadnego kochanka. Staram się, Pat. O Jezu, naprawdę się staram. Ale na to jeszcze nie jestem gotowy.

– Cała rodzina – powtórzyła. – Gdzieś daleko stąd. Ale, kochanie, będziesz im musiał dać czas na wypowiedzenie. Tydzień to za krótko.

Nie zmienił zdania.

– Skoro ja potrafię się wyrwać ze szpitala, to oni tym bardziej.

– Więc w przyszły piątek?

– Tak. W piątek.

Trzeba by się dowiedzieć czegoś więcej, pomyślała. Spytać, skąd ta nagła decyzja. Ale za bardzo się bała tego, co mogła usłyszeć.

– Dobrze, kochanie, dobrze. W drzwiach stanęła Maria.

– Przyszedł doktor Sheffield do pana doktora.

Harper wyraźnie się zdziwił, ale wstał i musnął policzek żony przelotnym pocałunkiem. Tego ranka Patricia postawiła swój bukiet na stoliku na patio. Harper dotknął fioletowego płatka.

– Wszystko się ułoży – powiedział cicho. – Zobaczysz.

Wyszedł. Patricia została sama nad niedojedzonym grejpfrutem. Nie potrafiła powiedzieć, co właściwie się wydarzyło. Te nagłe wakacje, właściwie bez powodu. Jej rozpaczliwa gotowość do współdziałania.

Tajemnice, pomyślała. Jej. Jego. A zeszłej nocy dotarło do niej, że Melanie także je ma. W jej spojrzeniu było zbyt wiele nieufności. Melanie zawsze była skryta. Czy naprawdę sądziła, że rodzice się nie domyślą?

„Dostajesz to, na co zasługujesz. Dostajesz, na co zasługujesz”.

Jezu Chryste.

Poczuła się strasznie zmęczona. Z trudem zdołała unieść łyżeczkę do ust. Życie znowu z niej uciekało. Oddech stał się płytki, urywany. Atak paniki. Można by pomyśleć, że w jej wieku można już sobie z tym poradzić. Ale ona tego nie potrafiła.

Ruszyła na poszukiwanie córki. Jeśli ją tylko zobaczy, jeżeli się przekona, że jej córeczka jest cała i zdrowa, nikt jej nie porwał, nie zamordował, wszystko będzie dobrze. Jeśli zdoła sobie udowodnić, że to teraźniejszość, a przeszłość już nigdy nie wróci…

Ale Melanie zniknęła. O wpół do jedenastej rano Patricia powlokła się do łóżka.

Wiedziała, że powinna być silna. Dzisiaj się jej nie udało.

Melanie znowu zaspała. Musiała się solidnie spieszyć, żeby wyrobić się na dziesiątą. Wbiła się w sukienkę, jednocześnie wyjaśniając Ann Margaret przez telefon, że dziś nie zjawi się w centrum. Nie czuje się dobrze. Może łapie ją grypa. Ann Margaret przyjęła jej tłumaczenie ze współczuciem: „Nie martw się, kochanie. Dobrze wypocznij, kochanie. Wiesz, jak się o ciebie martwimy”.

Zeszła na dół, czując się jak najgorszy padalec. Nienawidziła kłamać, a ostatnio za często się jej to zdarzało.

Wypadła z domu biegiem osiem minut po dziesiątej. David Reese czekał na nią po drugiej stronie ulicy, oparty o pień wiśni, ze skrzyżowanymi nogami. Na drapieżnej twarzy malowało się zniecierpliwienie. Wyglądał, jakby nie zmrużył oka przez całą noc, a ledwie otworzył usta, okazało się, że jest w podłym nastroju.

26
{"b":"101339","o":1}