Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Przedostatnia prowadziła dziennik i literalnie dzień po dniu opisywała wszystko, co było do opisania. Zapisywała, co się jej śniło, jaki robiła sobie makijaż, jakiej używała kredki, ja- kiego kremu, jakich cieni do powiek, kto telefonował, z kim się widziała, jaką przymierzała spódnicę, jaką prasowała bluzkę i na jakich obcasach szła przez Karmelicką.

Trzecia od końca potencjalna kobieta życia człowieka pióra pisała doń wielostronicowe li- sty, w których dokonywała morderczo – drobiazgowej wiwisekcji ich związku. Lektura tych dusznych traktatów wpędzała człowieka pióra w makabryczne depresje, aby zażegnać ból świata, sięgał on wówczas po kieliszek. Czwarta od końca pisała kompletnie niezrozumiałe cykle próz poetyckich.

Piąta od końca, w masywnym jak tom dzieł zebranych kalendarzu, relacjonowała swe buj- ne życie towarzyskie, przyjęcia, bankiety, imprezy, kto z kim przyszedł i kto z kim wyszedł, kto się upił i jakie miały miejsce skandale, zapisywała nazwy knajp i jakie trunki, i jakie drin- ki sama popijała, a raczyła się zdrowo – prawdę powiedziawszy, jak na kruchą, eteryczną blondynkę, chlała jak zwierzę. Wiele zapisów w masywnym kalendarzu uczynionych było chybotliwym pismem, były tam niejasne refleksje euforycznie idące przez głowę po kilku popołudniowych, dyskretnych, ale bardzo tęgich łykach, były tam też często litanijne zdania ściśle wyszczególniające poranne koszmary.

Szósta od końca potencjalna kobieta człowieka pióra też coś pisała, niechybnie musiała coś pisać, dziś już wszakże nie wiadomo, jaki ściśle uprawiała gatunek literacki, pisarstwo jej uległo całkowitemu zapomnieniu.

Był koniec tysiąclecia, człowiek pióra zostawał sam, kobiety opuszczały go jedna po dru- giej. Jeszcze na tydzień przed rozstaniem z podobnym, choć niezależnym od siebie nostal- gicznym entuzjazmem wyznawały człowiekowi pióra, iż marzą o wspólnej podróży do We- necji, parę dni zaś później odchodziły bez słowa.

Ostatnia, pulchna rozwódka w średnim wieku, która w porach lunchu z niesłychanym za- pałem oddawała mu gasnące blaski swego epickiego ciała, nagle jakby na powrót tknięta grotem fanatycznej pasji zawodowo – zarobkowej powróciła do swego pozazmysłowego ży- cia, od rana do wieczora wypełnionego zajadłą działalnością gospodarczą. Spędzali z sobą trzy pory lunchu w tygodniu: w poniedziałek, czwartek i piątek i teraz nagle przestali się wi- dywać w ogóle. Człowiekowi pióra wydawało się, że uczynili to za obopólną zgodą i ku obo- pólnej uldze, on w każdym razie odczuwał ulgę, odczuwał ulgę, ponieważ nie będzie więcej musiał czytać opowiadań opiewających przepadłe dzieciństwo, odczuwał ulgę, ponieważ wy- dawało mu się, że znów będzie mógł całymi dniami pisać. We wtorki, środy i soboty starał się wprawdzie pisać ze zdwojonym natchnieniem, zaś w poniedziałki, czwartki i piątki wstawał trochę wcześniej, aby zdążyć wykonać przed porą lunchu dopołudniowe pensum, ale było to męczące i burzyło harmonię życia codziennego. Jak zanotował w jednym ze swych zeszytów:

„Seks w porze lunchu z uprawiającą działalność gospodarczą rozwódką w średnim wieku wiedzie do chaosu”.

Przedostatnia potencjalna kobieta życia człowieka pióra, prowadząca drobiazgowy dzien- nik długonoga reporterka miejskiej popołudniówki, otrzymała ofertę atrakcyjnej pracy na Wybrzeżu i wyjechała – zdaniem człowieka pióra – z osobliwym i nieco nadmiernym pośpie- chem. Przypuszczał, że natychmiast po jej wyjeździe zasypią go stosy miłosnej koresponden- cji, był pewien codziennych, pełnych żarliwej tęsknoty telefonów, ale skończyło się na jednej zdawkowej widokówce. W duszy człowieka pióra anioł ulgi potykał się z demonem rozcza- rowania.

Trzecia od końca, pisząca zabójcze listy studentka filmoznawstwa o nieco rozmazanych od ciągłego wgapiania się w ekran pięknych granatowych źrenicach, przestała spotykać się z człowiekiem pióra, ponieważ w ogóle przestała się spotykać z kimkolwiek. Swymi pięknymi i lekko przyślepłymi oczami jęła wypatrywać prawdziwej miłości. Rychło zresztą znalazła prawdziwą miłość, zaręczyła się i całkowicie pogrążyła w regularnym i dynamicznym zrywa- niu i odnawianiu zaręczyn.

Czwarta od końca, urzędniczka krakowskiej filii Banku Anglo – Amerykańskiego, mak- symalnie uporządkowała swe życie i jej czas wypełniony teraz pływaniem, joggingiem, ćwi- czeniami na siłowni, nauką języków obcych, starannie dobieranymi rozrywkami kulturalnymi i metodycznym konsumowaniem zdrowej żywności – skurczył się. W jej nowym, nieubłaga- nym jak betonowa architektura życiu nie było już miejsca na niejasne jak proza poetycka i pełne wszelkiego nieokiełznania randki. Człowiek pióra przez pewien czas tęsknił za nią. Pod wpływem tęsknoty zanotował kilka zdań w jednym ze swych wykwintnych zeszytów w linie.

„Dążyliśmy do doskonałości – pisał człowiek pióra – dążyliśmy do absolutu, pomimo iż jeśli idzie o spełnienie wzajemnej skłonności, trudno znaleźć miejsce mniej romantyczne od opu- stoszałych kantorów krakowskiej filii Banku Anglo – Amerykańskiego. Gdy jednak opierała pełne ramiona na hebanowym blacie swego biurka, krew nasza płonęła i byliśmy jako bogo- wie doskonali. A gdy nasza doskonałość przebierała miarę, gdy ogarniająca nas harmonia przechodziła wszelkie pojęcie, rozstępował się wybity korkiem sufit Banku Anglo – Amery- kańskiego, zjeżdżała z czeluści fosforyzująca drabina sznurowa, sunęły po niej postacie i rozlegały się głosy: – Oto ja wystąpię przeciwko tobie, człowieku pióra – mówił Pan Zastę- pów. Słyszałem go, ale nie widziałem jego oblicza, bo był obrócony do mnie niczym do Moj- żesza – tyłem. – Dążcie do doskonałości na prowizorycznych posłaniach, piszcie na nieznisz- czalnych stołach – mówił Pan Zastępów i wstępował po fosforyzującej drabinie. Sufit Banku Anglo – Amerykańskiego zamykał się i przez chwilę słychać było jeszcze wyciszoną od na- szej strony korkiem – muzykę sfer”.

Człowiek pióra był rad z artystycznej jakości zapisanej wizji, nigdy wszakże nie włączył jej do żadnej ze swych książek. Bał się, iż urzędniczka krakowskiej filii Banku Anglo – Ame- rykańskiego, kartkująca w księgarni jakiś jego utwór, natknie się na tę scenę, rozpozna samą siebie i wzruszona jego uwieczniającą w druku miłosną pasją, postanowi wrócić. On zaś prze- cież, napisawszy kilka zdań pod wpływem tęsknoty, po ich napisaniu natychmiast przestał tęsknić.

Piąta od końca potencjalna kobieta życia człowieka pióra definitywnie rzuciła alkohol i zo- stała abstynentką. Ponieważ on ani definitywnie, ani fragmentarycznie nie rzucił alkoholu, przeciwnie, popijał coraz radykalniej, makabryczne depresje, pod pretekstem których sięgał po kieliszek, powtarzały się coraz częściej, rozstali się w sposób naturalny i prawie niezauwa- żalny. Było to wyskokowe zauroczenie, miłość pijacka. Człowiek pióra uświadamiał sobie, iż na dobrą sprawę dokładnie nawet nie wie, jak wyglądała jego piąta od końca potencjalna ko- bieta, widywał ją zawsze w wódczanej malignie. Nie pamiętał, kiedy ujrzał ją po raz pierw- szy, nie pamiętał, kiedy ją poznał; nie mógł pamiętać, był wtedy studziennie pijany. Stał, opierał się o barowy stolik, brunatny, deliryczny pot spływał z jego oblicza, równie studzien- nie pijany krytyk teatralny i nieco przytomniejszy zasłużony scenograf służyli mu chusteczką i słowem pociechy, on zaś nieporadnie wycierał swoje oblicze z cuchnącego gorzką żołądko- wą potu i resztkami pijackiego oczopląsu widział stojące obok wysokie i dorodne damskie widmo. Widział je ostatkami poplątanego spojrzenia, ale nie miał zielonego pojęcia, że to ponętne widmo położy się pijanym cieniem i pijanym ciężarem na najbliższych tygodniach jego życia, że lada chwila ich pijane dusze, pijane mózgi i pijane języki zaczną zawierać har- monijne porozumienia, że ich pijane ciała będą ślepo dążyć ku sobie, że ich pijane ramiona, pijane włosy i pijane palce będą splatać się ze sobą. Gdy po kilku tygodniach, a może po kilku miesiącach ocknął się, dalej niczego nie wiedział, niczego nie był pewien. Nie wiedział, czy był z piątą od końca potencjalną kobietą swego życia, czy też ona była pijackim snem, pijacką zjawą. Po pijanemu był pewien, że ją kocha, ale na trzeźwo nie był pewien, czy ona istnieje. Ułożył wtedy kunsztowne porównanie homeryckie porównujące pijaństwo z miłością. „Obudziłem się i pojąłem – człowiek pióra układał słowo po słowie – że jestem pijany z miłości. Kompozycja starożytnej metafory dotkliwie dawała mi się we znaki, bo tak jak pijak po śnie pijackim budzi się, podnosi powiekę i ze zwodniczą ulgą stwierdza, iż i on sam jest w nie- złym samopoczuciu i świat wokół w jakim takim porządku, tak i ja, otarłszy oczy, stwierdzi- łem, iż wszystko w zasadzie gra, ciało moje oddychało, czuło i widziało, przedmioty były na swoich miejscach. Ale też tak samo jak pijak, który podniósłszy się wyżej, westchnąwszy głębiej, spojrzawszy uważniej, stwierdza z nagłą rozpaczą, iż nic nie jest na miejscu i nic nie jest w porządku, tak i ja poczułem raptowne falowanie świata, moje wnętrzności były w cał- kowitym rozgardiaszu, krew płynęła jak chciała, a myśli galopowały panicznie jedna za dru- gą. Byłem pijany. Byłem pijany z miłości”.

31
{"b":"100410","o":1}