Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Film Allena zaczyna się sceną z powieści Blocka. Trwa weekendowa sielanka, bliżsi i dal- si krewni zgromadzeni w ogrodzie gawędzą sobie, dzieci uroczo dokazują, szwagier w debil- nej kucharskiej czapie grilluje. Główny bohater Ken (alter ego reżysera, a także alter ego pisa- rza) uruchamia swą dośrodkowa erotykę (jego nie tyle pozbawiona hamulców, co w ogóle nie znająca wynalazku hamulca erotyka bierze go w swoje posiadanie) i w trakcie tego grillowa- nia wchodzi w intensywną zażyłość ze szwagierka, który to związek i która to (brawurowa) scena całą weekendowo-rodzinną sielankę wysadza w powietrze. To jest dobre, liczni zwo- lennicy grillowania jako najwyższej formy życia powinni bez wątpienia zostać wszelkimi

(także erotycznymi) sposobami wysadzeni w powietrze, to jest dobre, doceniam to, a nawet podziwiam, tyle że z niejakim chłodem. Moja odśrodkowość sprawia, że zwyczajnie za żadną cenę nikt by mnie na udział w żadnym grillowaniu nie namówił. Nie poszedłbym tam, choćby przy ognisku grzały się nie wiem jakie szwagierki. Jak ktoś się godzi na udział w grillowaniu i zarazem wykasowaną ma do zera powściągliwość płciową, to nic dziwnego, że jego perype- tie – powiedzmy uczuciowe – mają charakter kłopotliwie wewnątrzrodzinny i permanentnie dośrodkowy. – Dlaczego byłeś z moją pacjentką? – pyta Blocka pisarza jego zdesperowana żona psychoterapeutka. – Ponieważ nigdzie nie bywamy – odpowiada on i komizm tej odpo- wiedzi polega na zawartej w niej racji. Należy bywać, wtedy perypetie nie znikają wprawdzie, ale tracą się w przestrzeni, a to jest zawsze i dla wszystkich jakaś ulga.

Wielbicielka mojej twórczości w specjalną euforię wpadała i wręcz kwiczała z podniece- nia, gdy na ekranie pokazywały się córy Koryntu: Chinka i Murzynka. Towarzyszący ich obecności wywód Allena – Blocka o walorach miłości płatnej (przychodzą, odchodzą, nie trzeba z nimi rozmawiać o Prouście) wydał mi się przekonywający, acz nie pozbawiony pew- nego cynizmu. Jeśli mam i tę fałszywą analogię obalić, czynię to nie bez oporów. Tak jest

(nie będę ukrywał), znam osobiście w Krakowie kilka upadłych dziewcząt, tak jest (nie będę spowijał się woalem fałszywej skromności), prowadzę wśród nich działalność misyjną. Ale przecież nie ma, na Boga Ojca, wśród tych Ukrainek ani jednej Chinki, a o Murzynce nie da się nawet marzyć! I tyle. Na tym wszelkie mechaniczne, lipne i pozorne związki pomiędzy mną a Blockiem, pomiędzy mną a Woody Allenem kończą się niezbicie. Reszta to są niezbite różnice. Block ma syna. Ja mam córkę. Była żona Blocka pracuje z pacjentami, moja aktualna żona pracuje ze studentami. On ma siostrę, ja jestem jedynakiem. On w swej twórczości do- kuczliwie eksploruje wątki żydowskie, ja protestanckie. On cierpi na niemoc twórczą, ja się z tym nie zgadzam. Bo ja w ogóle z licznymi wypowiadanymi przezeń kwestiami ani się nie zgadzam, ani w nie nie wierzę. Na przykład ta rzekoma niemoc. Block jest pisarzem w zapa- ści twórczej, ale jak tu wierzyć w zapaść, skoro sam cały czas wręcz się krztusi coraz to no- wymi pomysłami, jak tu wierzyć w niemoc twórczą, skoro autorem wizji niemocy jest reżyser od z górą ćwierć wieku tłukący jeden albo i dwa filmy rocznie? On mówi, że ma tylko wy- obraźnię i że jego wyobraźnia sucha jest jak wiór. Jak może wyschnąć wyobraźnia karmiąca się codziennością, skoro jak na razie codzienność nie przestała istnieć?

Bo co to jest wyobraźnia? Wyobraźnia to jest umiejętność widzenia suchej buły jako buły z masłem, i tyle, nic więcej. I jak wierzyć komuś, kto powiada, że może wyłącznie funkcjo- nować w sztuce, nie może zaś funkcjonować w życiu, jak w to wierzyć, skoro mówi to ktoś, kto tak dobrze funkcjonuje w sztuce, że życie go może całkiem nie zajmować? Jak w ogóle zajmować się takimi kwestiami, co mają wagę błyskotliwych kwestii, wypowiadanych w trakcie grillowania, jak się jeszcze z tą biedną Mią Farrow było.

Mia Farrow – myślę, Mia Farrow to mogłoby być jakieś rozwiązanie, Mia Farrow mogłaby być osobą, co w sposób realny, choć dalekosiężny, uczyniłaby prawdziwą łączność pomiędzy mną a Woody Allenem. Otóż ta głęboko zraniona uwiedzeniem przez Woody'ego wychowa- nicy osoba, ta specjalistka od ról osób obdarzonych wyrazistym patologicznym rysem, ta z zamiłowania i z powołania Matka, adoptująca dziesiątki różnych biednych, kolorowych i czę- sto niepełnosprawnych dzieci, mogłaby nie ustawać w swym adopcyjnym szale i mogłaby od biedy i mnie adoptować. Razem z innymi biednymi dziećmi mieszkałbym na farmie, też bym nie rozumiał, co się do mnie mówi, byłbym dyslektyczny, ale miałbym przecież niebawem własne klocki lego, własną piaskownicę, własną huśtawkę i własny domek na drzewie. W każde dopołudnie właziłbym na drzewo i pisałbym sobie w moim domku na drzewie. Nie funkcjonując w życiu, funkcjonowałbym w sztuce.

Dwie pary skarpet i jeden but

Znów jak w tamtych czasach, kiedy Jaś Polkowski był rzecznikiem rządu, jestem u teściów w Łapanowie. Chodzę dookoła jeziora i harmonię sfer całkiem wyraźnie odczuwam. Herbert pisał o pejzażach pewnego sławnego Holendra, że stosunek ogromnego nieba do lądu jest na nich jak jeden do czterech. Chodzę dookoła, głowę zadzieram i opuszczam, mierzę i liczę, i wychodzi mi, że tu jest dokładnie tak samo. Proporcja pomiędzy ziemią a niebem wynosi jeden do czterech. Nad sam brzeg schodzę i przez trawę idę. Jedynie duchy żab pod wodą, duchy kaczeńców, duchy trzcin i żywego ducha. Niczym młody poeta wsłuchuję się w siebie i z ulgą słyszę, że pod wpływem przyrody dygoty i szkaradzieństwa, co we mnie buszowały, cichną. W trawie gęstej jak ocean doczesne szczątki przedmiotów: szczątki butelki po wodzie mineralnej, szczątki zapałek, szczątki pudełka po papierosach, drut, puszka, nitka. Słychać dalekie uderzenia młotka, szczekanie psów, warkot autobusu do Limanowej.

Nad samą wodą, dokładnie w tym miejscu, dwie pary całkiem porządnych skarpet. Skar- pety – jak mawiała moja matka o zrzutowej odzieży w czasach niewoli – skarpety prawie no- we. Jedne białe, drugie szare z niebieskim paskiem. Białe skarpety to jest oczywiście este- tyczny skandal, ale jaki to jest, Panie Boże, skandal, że ten, co je nosił, utopił się tu w zeszły piątek? Bo to jest historia o jednym synku spod Limanowej, co się w Łapanowie utopił. To jest notatka, której tytuł może być wzięty z gazet w kanikule: Znów nierozwaga przyczyną śmierci albo Lekkomyślność nad wodą może skończyć się tragicznie, albo Funkcjonariusze WOPR ostrzegają, albo Kolejna ofiara zakrapianego plażowania. To jest piosenka o śmierci niechybnej i pożartej natychmiast przez pozbawione właściwości bestie statystyki i publicy- styki, a więc o śmierci bez znaczenia.

Trzech ich było i spod Limanowej przyjechali. Bo w tej historii bierze jeszcze udział trze- cia para skarpet, nie wiem jakiego koloru, ten, co je nosił, był widać na tyle z natury skrupu- latny (może to ewangelik był), że po wszystkim skarpetki jednak machinalnie włożył albo, na przykład, był w adidasach na gołe nogi. Nie wiem. W zeszły piątek nie było mnie tu jeszcze. W każdym razie jeden tu stracił życie, drugi parę skarpet, trzeci nic nie stracił. Przyjechali i wpierw poszli do drink – baru „Olaf”. Siedzieli, pili piwo i rozprawiali o niedostępności ko- biet i pieniędzy. Drink-bar „Olaf” to jest lokal jak trzeba cienisty, ktoś może rzec nawet, że mroczny, ale upał był tego dnia jak złoto. Być może zresztą nie sam upał (ciężki jak kamień) ich wywiódł z drink – baru „Olaf”, ale elementarna potrzeba wzmożenia doznań. Wkroczenia na szlak, na którym zdarzy się coś jedynego. I weszli na taki szlak, ale nie wiedzieli, że to jest aż taki szlak. Żadnych znaków, przestróg, spazmu strachu, który każe skręcić w lewo, nie w prawo. Skręcili w prawo i poszli nad zalew, co jest najsławniejszą tutejszą atrakcją, miejscem ognisk kupalnych, całonocnych biesiad, poszli tam, gdzie jak jest taki upał, istotnie liczne rzesze chętnych wzmożenia doznań przybywają, poszli tam, gdzie widuje się nawet czasem – nie uwierzycie – prawdziwie sylwestrowe stroje kąpielowe. Nie tylko z tego powodu mam do tego miejsca silny sentyment, choć trzeba powiedzieć: sylwestrowy kostium od Paco Rabanne na plaży w Łapanowie to jest mocna rzecz.

18
{"b":"100410","o":1}