Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Możliwość dopisania dalszego ciągu tej refleksji jest w swej komiczności dość trywialna. Po co kochać, jak już się kochało? Po co jeść, jak już się jadło? Po co jechać do Wisły, jak już się tam było? Po co iść do kina, jak już się było w kinie? Z takiego mianowicie powodu, że życie jest jednorazowe i w swej jednorazowości produkuje silny, mityczny i nieubłagany głód powtarzalności. Książek nie czyta się po to, aby je pamiętać. Książki czyta się po to, aby je zapominać, zapomina się je zaś po to, by móc znów je czytać. Biblioteka jest zbiorem snów zapomnianych, ale utrwalonych, jest szansą nieustannego powrotu, a każdy powrót może tu na powrót stać się pierwszym przyjściem. Całkiem zwyczajnie mówiąc poza tym, cała ta amnezja in litteris jest dosyć cudzysłowowym zjawiskiem, to czego się nie pamięta powierz- chownie, pamięta się głębinowo. Z najbardziej nawet zapomnianych tekstów odkładają się w labiryntach podświadomości fragmenty obrazów, tonacji, fabuł.,,Jak można zapomnieć? A jednak można zapomnieć / Zostają (wszakże) szczegóły, logika popiołu”. W czytaniu zapo- minanie jest równie ważne jak pamięć, powtórna, kolejna lektura to nie jest żadne proste

„przeżyjmy to jeszcze raz”, to ponowne uruchomienie snu, a sen choć już kiedyś śniony, zaw- sze jest nieprzewidywalny. Po co zasypiać, jak człowiek i tak się obudzi, i po co się budzić, jak człowiek i tak uśnie?

Obraz literatury jako snu, biblioteki – sennika, zbioru zapisanych snów ma starą, ogromną i wieloraką tradycję, całkiem nie onirycznym przypadkiem tysiące książek mają na początku scenę przebudzenia albo scenę zasypiania. Bohater Prousta kładzie się spać wcześnie, Gregor Samsa po przebudzeniu stwierdza, co stwierdza, Ilja Iljicz Obłomow leży rankiem w łóżku. Literatura jest wiekuistym wychodzeniem ze snu i wchodzeniem w sen. Człowiek piszący jest zawsze na krawędzi, zawsze u progu tych światów, nawet w głębi pisania jest się zawsze u brzegu pisania.

Budzisz się z niespokojnych snów i obojętnie, czy budzisz się w lodowatym domu w gó- rach, czy w rozgrzanym jak piec martenowski wieżowcu na Francesco Nullo i tak dygoczesz w niepojętej furii, zbytecznie rozwijasz swe retoryczne możliwości i udajesz, że nie wiesz, przeciw komu masz swą udrękę i furie obrócić, udajesz, że nie widzisz ani nie zapisanych, eleganckich zeszytów w linię, ani ryzy luksusowego i dziewiczo nietkniętego atramentem papieru na biurku. I po co udajesz, po co udajesz, jak i tak niczego innego nie potrafisz? Ach, oczywiście, udajesz, ponieważ dalej myślisz o tej porywającej suchotnicy, co ci we śnie sza- chy sprzedawała, a ty w takich sytuacjach, obojętnie, we śnie, czy na jawie, zawsze coś uda- jesz. Myślisz o porywającej suchotnicy i widzisz ją dokładnie, widzisz jej suknię z czarnej tafty, usta pociągnięte szminką Bourjois, srebrny łańcuszek na kruchym przegubie, widzisz ją dokładnie i to jest dobre. Literatura jest sen, ale sen dokładny, pełnofabularny i ze szczegóła- mi.

Seans z wielbicielką

Piotrowi Mucharskiemu

Z filmu Woody Allena pt. Przejrzeć Harry'ego pamiętam niewiele, ponieważ byłem w ki- nie z wielbicielką mojej twórczości. Wielbicielka mojej twórczości siedziała obok, zarykiwała się ze śmiechu, z niesłychanym entuzjazmem grzmociła mnie pięścią w bok i raz po raz zna- cząco spoglądała to na mnie, to na ekran. Ja siedziałem z kamienną twarzą, z niesmakiem śledziłem wątłą zresztą akcję filmu, nic mnie nie śmieszyło, nie rozumiałem spontanicznych i radosnych reakcji wielbicielki mojej twórczości, byłem zły.

Nie byłem pewien, czy wielbicielkę mojej twórczości śmieszą mizerne analogie pomiędzy światem mojej osoby a światem przedstawionym filmu, czy przeciwnie (nietaktownie), śmie- szy ją przepaść, jaka jest pomiędzy mną a Woody Allenem. Owszem, pomiędzy mną a Wo- ody Allenem jest przepaść, ale to nie musi być powodem niewybrednych szyderstw. Będę brutalny: pomiędzy wielbicielką mojej twórczości a Elizabeth Shue (kreującą w filmie rolę Fay, wielbicielki twórczości pisarza Blocka, kreowanego przez Allena) jest także przepaść, ale ja elegancko nie naigrawam się z tego powodu z nieszczęsnej Elizabeth – Fay. Naigrawa- nie się za moim pośrednictwem z Woody Allena jest zresztą piętrowo nietaktowne, trąci mia- nowicie protestanckim antysemityzmem. Wielbicielka mojej twórczości, słysząc często gęsto padające z ekranu dowcipy żydowskie i antyżydowskie, wprost boki zrywała ze śmiechu, powiedzmy, że miała do tego uprawnienia – wielbicielka mojej twórczości co najmniej z dwóch powodów uważa się za Żydówkę: powód pierwszy jest taki, że jedna z prababek wiel- bicielki mojej twórczości była Singerówna z domu; powód drugi nazwać można solidarno- ściowym – wielbicielka mojej twórczości jest rocznik 1968. Proszę bardzo: śmiej się, po- chopna Sulamitko, z antysemickich dowcipów, mnie posępnego i znającego mroki nietoleran- cji protestanta takie, pożal się Boże, brawurowe wice nie śmieszą.

Powiem wprost: główny bohater filmu Harry Block jest pisarzem i ja także pisaniem zara- biam na bułę z masłem i na tym wszelkie analogie pomiędzy nami się kończą. Reszta to są zasadnicze różnice, ewentualnie analogie fałszywe i pozorne, których fałsz i pozór zaraz wy- punktuję i obnażę. Uczynię to nie tylko celem oświecenia wielbicielki mojej twórczości, uczynię to nie tylko celem publicznego uwypuklenia różnic pomiędzy twórcą sarmackim a twórcą amerykańskim, uczynię to przede wszystkim celem wzmożenia własnej tożsamości i co za tym idzie, rozjaśnienia ciemnych myśli, co okresowo zasnuwają moją głowę. A zatem obnażam i punktuję:

Block-Allen pisze po angielsku -ja piszę po polsku. On pisze na maszynie – ja piszę ręcz- nie. Block-Allen notorycznie wchodzi z najbliższym otoczeniem (a to ze szwagierką, a to z pacjentką żony, a to z wielbicielką jego twórczości) w intensywne więzi erotyczne, które to więzi z kolei dokumentnie (pobieżnie zmieniając realia) opisuje w swoich książkach. Ja – nic podobnego. Ani nie wchodzę w więzi, ani ich nie opisuję, a jak zmieniam realia, to gruntow- nie i nie do rozpoznania. W ogóle mam graniczącą z nałogiem zasadę zmieniania realiów, na przykład piszę: „buła z masłem”, choć w rzeczywistości nie jadam masła, buły, owszem, ja- dam (ale bez masła), w rzeczywistości absolutyzuję buły, neguję masło, w literaturze zaś zmieniam realia, daję bułę z masłem i obiektywizuję tym samym świat przedstawiony. Piszę np.: „moja toksyczna matka”, choć w rzeczywistości moja matka to jest święta kobieta

(świętość nie wyklucza toksyczności, kto wie, może nawet jest jej warunkiem); w literaturze neguję wszakże jej świętość, zmieniam realia i eksponuję jej toksyczność, bo akurat toksycz- ność matki jest „temu ja”, co pisze, niezbędnie konieczna dla należytej kompozycji dzieła sztuki. Piszę np. że zupełnie nie pamiętam przeczytanych książek, jest to wywołana podję- ciem autoszyderczej tonacji Patricka Suskinda zmiana realiów, w rzeczywistości pamiętam więcej, a o rzeczach, które pamiętam świetnie, w ogóle nie piszę, ponieważ ciekawi mnie akurat rozważenie pogrążonej w wiecznym cieniu strony niepamięci. Nie ma zatem czegoś takiego jak kosmetyczna zmiana niektórych realiów, ponieważ nie ma nieistotnych realiów. Zarówno buła z masłem, jak i noszona pod czaszką widmowa biblioteka to są elementy kon- strukcji, a nie sposoby pseudonimowania.

Inna rzecz – erotyka. Jak piszę o erotyce, to w ogóle nie odczuwam konieczności formu- łowania żadnych zastrzeżeń tyczących głębinowych związków, jakie są pomiędzy zmianą realiów a zmianą istoty, w ogóle nie mam tej konieczności, bo ja całą erotykę biorę z wy- obraźni. (A w każdym razie nie biorę jej z najbliższego otoczenia), w przeciwieństwie do pi- sarza Harry'ego Blocka, który twierdzi wprawdzie, iż ma tylko swoją wyobraźnię (choć aku- rat jej nie ma), ale ma też np. zgoła nie z wyobraźni, ale z krwi i kości swoją szwagierkę. Przykład szwagierki to jest dobry przykład, by kontynuować wykazywanie różnic pomiędzy mną i Blockiem, ponieważ i ja mam szwagierkę. Tak jest, mam szwagierkę, otaczam wszakże jej istnienie należytą dyskrecją, nie piszę o niej w ogóle, a już myśl, by posłużyć się Basią jako prototypem jakiejś perypetii erotycznej, nawet nie przemknie mi przez głowę. I rzecz nie w tym, że np. moja szwagierka nie ma kwalifikacji (tu każdy ma kwalifikacje, Basia, jakby nie było, poważna dama w średnim wieku ma wybitne kwalifikacje, nie trzeba by nawet ko- rygować realiów), rzecz w tym, że moja wyobraźnia erotyczna i w ogóle moja koncepcja erotyki jest inna. Erotyka Harry'ego Blocka jest dośrodkowa, moja erotyka jest odśrodkowa. On lubi zatrudniać nie tylko w wyobraźni własną szwagierkę, ja wolałbym widzieć w analo- gicznej funkcji np. Amy Irving kreującą w filmie rolę szwagierki.

17
{"b":"100410","o":1}